02

5.2K 455 34
                                    

Nastał kolejny dzień – kolejny dzień męki i wewnętrznej walki z samym sobą. Od czasu, gdy wypuszczono mnie ze szpitala minęło już kilka dni i żaden z nich nie wyróżnił się niczym szczególnym.

Nienawidziłem tego, że jestem bezczynny. Nie potrafiłem nic zrobić – dosłownie nic. Nawet durnych spodni nie potrafiłem sam na siebie wciągnąć bez czyjejś pomocy. Byłem skazany na czyjąś łaskę.

Tak bardzo nienawidziłem siebie i całego świata.

-Panie Styles, pańskie leki. – powiedziała moja gospodyni Mary, która była jedną z nielicznych osób, które nie bały się mnie i postanowiły się mną zająć.

Nie odpowiedziałem jej – nawet nie spojrzałem w jej stronę. Siedząc na tym cholernym wózku wpatrywałem się w to co działo się za oknem. Widok niegdyś pięknego parku rozciągał się za oknem mojej sypialni.

Ktoś by mógł powiedzieć, że w obliczu choroby zacząłem dostrzegać otaczające mnie piękno…Cóż, nie.

Obserwowałem park, bo nie miałem nic innego roboty. Co może robić sparaliżowany mężczyzna, który nie widzi już w niczym sensu?

Na brak mojej odpowiedzi, Mary westchnęła i odeszła, zostawiając delikatnie uchylone drzwi.

Po raz kolejny zostałem sam. Z resztą nie było to moim największym zmartwieniem. Tak naprawdę nic mnie już nie obchodziło. Chciałem być sam i pragnąłem jak najszybszego nadejścia śmierci.

Zza drzwi dobiegały mnie przeróżne dźwięki. Nagły gwar spowodował, że na moment odwróciłem wzrok od okna.

Po śmierci Joe nikt już do mnie nie przychodził. Zmarszczyłem więc brwi dziwiąc się i zastanawiając co do cholery tam się dzieje.

Stłumione „miło mi cię poznać” dotarło do moich uszu, sprawiając że nabrałem większej ciekawości.

-Proszę za mną. – mówiła Mary. Teraz także słyszałem co raz głośniejsze odgłosy kroków.

Pukanie rozniosło się echem po moim dużym pokoju, a moment później dostrzegłem jak moja gosposia wychyla się zza drzwi z delikatnym uśmiechem na twarzy.

-Panie Styles, przyszedł pański nowy opiekun. – cicho westchnąłem i ponownie mój wzrok utkwiony był w widok za oknem. Gdzie są ci wszyscy, którzy kiedyś byli moimi domniemanymi przyjaciółmi?

-Zostawię was samych do oswojenia się ze sobą. – dodała bardziej do nowego „robocika”, który za kilka godzin ucieknie z mojego domu i nigdy nie obejrzy się za siebie, a mnie samemu będzie życzył bym zdychał w piekle –zupełnie jak wszyscy inni.

Tym razem usłyszałem, że drzwi zamykają się delikatnie, ale nawet pomimo tego nie odwróciłem się by spojrzeć mu w twarz.

Minęło kilka głuchych minut. Ani on, ani ja nie wydaliśmy z siebie żadnego dźwięku. Gładko szło.

-Muszę przyznać, że rozmowa z tobą to czysta przyjemność. – moje oczy się rozszerzyły, gdy zamiast męskiego usłyszałem kobiecy, delikatny głos. Natychmiast odwróciłem głowę by spojrzeć w stronę dziewczyny, która w tamtej chwili leżała na moim łóżku, zwisając głową w dół. Zmarszczyłem brwi widząc jak bezczelna jest.

-Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? – warknąłem.

-O jednak mówisz. – zaśmiała się, wstając i podchodząc do mnie bliżej. Uśmiech widniał na jej ustach, rozświetlając jej całą twarz.

-Nazywam się Indie. – oznajmiła radośnie, wystawiając dłoń w moją stronę.

Chwilę spoglądałem na nią, nie wiedząc czy należy wykonać jakikolwiek ruch. Nie chciałem nic robić. Jedyne czego chciałem to odstraszyć ją od siebie, tak by zniknęła z mojego życia i dała mi święty spokój.

-Indie? – prychnąłem, na co ona tylko pokiwała głową, wciąż nie odsuwając dłoni z przed mojego nosa. –Co to jest w ogóle za imię? – zakpiłem, obserwując jak po chwili uśmiech zniknął z jej twarzy.

Brunetka odsunęła swoją dłoń i opuściła ją wzdłuż jej smukłego ciała.

Spojrzałem prosto w jej oczy, chcąc pokazać jej, że nie bawi mnie jej podejście do mnie i jej zachowanie. Chciałem przekazać jej, że jest to irytujące jak cholera.

-Ah tak, kompletnie zapomniałam. – zaśmiała się, jeszcze bardziej mnie dezorientując. – Pan Harry Styles, bezduszny i bezuczuciowy bokser nie szanujący nikogo poza sobą. Proszę o wybaczenie. – powiedziała, kpiąc i kłaniając się przede mną.

Z każdą kolejną chwilą co raz bardziej działała mi na nerwy.

-Skończyłaś już ten cały cyrk? – zapytałem przez zaciśnięte zęby.

-Nie. – odpowiedziała pewnym głosem, uśmiechając się do mnie. – Właściwie to dopiero się rozkręcam.

-Kto w ogóle dał ci prawo..

-Sama sobie je dałam. – mówiła podchodząc bliżej do mnie. Oparła się o podłokietniki wózka, będąc kilka milimetrów od mojej twarzy. Z zaskoczenia oparłem się o oparcie, obserwując jej każdy ruch.

-Jako twój nowy opiekun mam prawo do wielu rzeczy, panie Styles. – dodała i odepchnęła mój wózek delikatnie w stronę ściany i odchodząc w stronę drzwi.

-Jesteś bezczelna! – krzyknąłem z furią.

-Wiem. – odparła, ponownie zaskakując mnie, że zgadza się ze mną. – Nie jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi. – zaśmiała się, łapiąc za klamkę. – Do zobaczenia jutro rano.

-Ale..

-Naprawdę świetnie się rozmawiało. – przerwała mi, posyłając mi ostatni raz uśmiech i znikając za drzwiami mojej sypialni.

beautifully imperfect // h.s.Donde viven las historias. Descúbrelo ahora