18.

23.3K 888 18
                                    

Gdy byłam jeszcze w pracy zadzwonił do mnie Karol po raz kolejny dziękując za środę. Oczywiście znów zapewniłam go, że nic wielkiego nie zrobiłam. Chciałam nawet zapytać o co chodziło z tą bransoletką, ale mimo wszystko stchórzyłam. Zresztą to chyba nie jest ważne. Wystarczy, że będę nosić łańcuszek od Krzyśka. Nie potrzebne mi żadna inna biżuteria. 
Po pracy szybko idę do domu aby dokończyć przygotowania nad przyjęciem dla Izy z okazji urodzin. Razem z Andżeliką i Bartkiem zaplanowaliśmy wszystko, ale jeszcze musimy dopracować wiele szczegółów: przygotować muzykę, oświetlenie i zgrać cały catering (Bartek zaoferował się, że za wszystko zapłaci, więc korzystamy ile możemy) Swoją drogą to wszystko wydaje się prostsze gdy ma się pieniądze. Jakby odgadując moje myśli do pokoju podbiega moja siostra. Widząc obliczenia kosztów gwiżdże przeciągle jak chłopak i zaglądając mi przez ramię mówi:
- Fiu, fiu to się ten chłopak Izy wykosztuje. Twój Krzysiek też powinien zrobić ci taką imprezę na urodziny. A przecież nawet nie dał ci prezentu.
- Siedź cicho- nakazuje jej żeby się nie pomylić. Gdy kończę rachowanie zauważam:- Pieniądze nie są najważniejsze.
- Jasne, ale chyba lepiej że ten twój chłopak jest dziany. Ale będziesz miała z nim życie...
- Hej, nie zapędzaj się tak. Na razie tylko ze sobą chodzimy.
- Ma brata?- pyta mnie podpierając się na biurku.
- Tak, ma dwadzieścia pięć lat. 
- Naprawdę?- ekscytuje się
- Tak, ale z tego co wiem nie jest pedofilem.- Mariola prycha rozdrażniona.
- Przecież mam szesnaście lat! I będę już chodziła do liceum! Nie jestem dzieciakiem!
- Więc nie opowiadaj takich głupot. Przecież wiesz, że nie chodzę z Krzyśkiem dla kasy.
- Wiem.- przewraca oczami.- Kiedy znów wpadnie?
- Nie wiem. Nie mam teraz czasu, więc spadaj- poganiam ją. Niechętnie wychodzi z mojego pokoju.
Gdy nadchodzi dzień przyjęcia jestem pod wrażeniem współgrania wszystkich elementów. Sala wygląda pięknie: przystrojona pizzeria dzięki odpowiedniej aranżacji prezentuje się lepiej niż niejedna sala weselna, którą chciał wynająć Bartek. Poza tym znam Izabelę i wiem, że ona tak jak ja nie znosi tego wielkopańskiego stylu Kasprzaka. Wiele razy żartowałyśmy na temat przepaści jaka dzieli nas od obu naszych chłopaków: oni spadkobiercy wielkich przedsiębiorstw, my szare myszki bez wielkich perspektyw; oni bogaci i przystojni my zaledwie przeciętne (choć obiektywnie rzecz biorąc Iza jest ode mnie dużo ładniejsza) oni obracają się trochę w innych kręgach my wolimy kameralne spotkania i imprezy Dlatego, jak mawia Iza, trzeba jak najczęściej sprowadzać ich do naszego poziomu. Bo ona chyba tak jak ja nie czuje się najlepiej w wielkomiejskim świecie. Myślę tak zwłaszcza po tamtej kolacji u rodziców Krzysztofa: przecież to wyglądało na XVII wieczną kolację u księcia lub chociaż duke'a. Te maniery, rozmowy o niczym, asysta służących. Ja nie mogłabym mieszkać w domu w którym więcej jest sprzątaczek i kucharek niż domowników. W ogóle nie mogłabym żyć w domu wyglądem przypominającym wielki pałac. To zupełnie nie dla mnie. Wybiegając myślami w przyszłość marzył mi się raczej mały domek na niewielkim wzgórzu z ogrodem i stawem lub chociaż wodnym oczkiem, z dala od wścibskich spojrzeń sąsiadów i miejskiego zgiełku. Czy więc będę musiała z tego zrezygnować? (Oczywiście jeśli chcę być z Krzyśkiem). Czasami takie analizy mnie przerażają.
Zaraz jednak zapominam o wszystkich rozterkach gdy tylko zjawia się mój chłopak. Będąc z nim nie myślę o dzielących nas różnicach. Wtedy jestem tylko on i ja. Zwykły chłopak i zwykła dziewczyna.
- Gratuluję organizacji. Sala wygląda świetnie. Przepraszam, że wcześniej z ciebie pokpiwałem.
- Nie szkodzi- zapewniam go.- Dlaczego Karol nie przyszedł?
- Nie wiem. Napisał tylko, że nie czuje się najlepiej.
- Jest chory?
- Nie. Myślę, że to znów jakieś perypetie wewnętrzne. Wiesz, on wciąż nie może dojść ze sobą do ładu. 
- Hm- mruczę tylko, bo nie wiem co powiedzieć. Trochę mi głupio, że sama tego wcześniej nie zauważyłam. Przecież to jasne, że Karolowi nie jest łatwo. Nawet w dzisiejszych czasach na ludzi o odmiennej orientacji krzywo się patrzy. W dodatku on jest z tym wszystkim sam. Czy powinnam więc mu pomóc? To znaczy porozmawiać z nim o tym? Szkoda, że nie mogę nic powiedzieć Krzyśkowi...
- Ej, byłaś gdzieś daleko- mówi Krzysiek, a ja szybko kręcę głową żeby pozbyć się natrętnych myśli.- Rozmyślałaś o Karolu?
- Tak. Zastanawiam się jak mu pomóc.- mówię.
- Wiesz, on jest dość skryty. Pozuje na takiego wesołka i Piotrusia pana, ale tak naprawdę to cierpi. Poza tym...zresztą, nie powinniśmy rozmawiać dzisiaj na takie tematy. W końcu musimy dać prezent Izie. A gdzie ona w ogóle jest?
- Nie wiem. Niedawno widziałam ją przy torcie.
- Bartka też nie ma, więc pewnie są gdzieś razem.- mówi bez żadnych podtekstów, ale ja i tak wyobrażam sobie za wiele. Mam tylko nadzieję, że Iza jakby co to wie co robi.- Może my też się zmyjemy?- pod wpływem moich wcześniejszych rozmyślań na te słowa gwałtownie się rumienię. Bo teraz zastanawiam się co by było gdybym w końcu odważyła się na coś więcej. Parę razy nawet miałam na to ochotę, zwłaszcza po pocałunkach Krzysztofa. Jak by to było gdyby pokrywał mnie nimi od stóp do głów?- - Hej, o czym ty tak ciągle myślisz?- macha mi dłonią koło twarzy.
Nie sądzę, żeby to było grzeczne- odpowiadam na jego wcześniejsze pytanie.- Możemy iść za jakieś dwie godziny, ale nie wcześniej.
- Szkoda. A już miałem nadzieję na jakąś chwilę sam na sam. Ostatnio jakoś rzadko się widujemy.
- Przecież robimy to prawie codziennie.- protestuje rozbawiona.
- No właśnie. A powinno być codziennie.
- Gdyby tak było nie miałbyś nawet czasu za mną zatęsknić.- Kamiński obejmuje mnie w pasie.
- Zapewniam cię, że tęsknię za tobą na okrągło.
- Więc chociażby dlatego, żebyś się mną nie znudził.
- Żartujesz? Nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać twoje absurdalne postępowanie- szturcham go w ramię- Ała, przecież żartuję.
- Sam jesteś absurdalny.- odcinam się.
- Wiesz, że za dwa miesiące będę musiał wyjechać na uczelnię?- kiwam głową, bo niedawno już o tym rozmawialiśmy. 
- Więc nie udało ci się przekonać ojca?
- Nie. Kiedyś mu to obiecałem: w zamian za spokój muszę iść na ten sam uniwerek który on też skończył. Wiesz, te średniowieczne poglądy...
- Rozumiem. Ale przecież będziesz często przyjeżdżał, prawda?
- Jasne, że tak. W każdy weekend.- obiecuje mi- Ale do tego czasu chcę spędzić go z tobą jak najwięcej.
- Żeby zrobić sobie zapas?
- Coś w tym stylu- odpowiada i całuje mnie delikatnie w usta.- To kiedy będzie ten tort i będziemy mogli iść?- zaczyna znowu.
Gdy wracam do domu następnego dnia jestem zaskoczona smętną atmosferą panującą w domu. Patrząc na nierozmawiających ze sobą rodziców przeczuwam najgorsze.
- Znów grałeś tato?- pytam
- Tak, trochę- uśmiecha się do mnie- Patrz, ile wygrałem- Rozkłada na stole kilka banknotów stuzłotowych. Z niedowierzaniem patrzę na mamę.
- To prawda?
- Tak- odpowiada mi mama burkliwym tonem.
- Och, Paulina a ty znowu swoje? Przecież wygrałem.
- I co z tego?- wybucha moja mama- Raz wygrasz, a dziesięć przegrasz. Ile razy mam ci powtarzać, żebyś z tym skończył?
- Mamo, proszę.- próbuję ją uspokoić, choć wiem, że ma rację. Ale dzisiaj nie chcę kolejny raz być świadkiem awantury. A jak widać to dopiero jej początek.
- Wiesz, że Mariola za miesiąc idzie do szkoły średniej a Agnieszka na studia? Przecież będą nam potrzebne pewne pieniądze, a nie jakieś spekulacje karciarza.
- Zawsze przesadzasz- zbywa ją ojciec- Przecież będą uczyć się na miejscu. Poza tym Agnieszka praktycznie sama już się utrzymuje. Prawda kochanie?- zwraca się do mnie. Przytakuje tylko głową. Jak on może nie widzieć w tym problemu?
Kilka dni później, Krzysiek zaprasza mnie na bal który ma odbyć się u niego w domu. Dokładnie nie wiem o co chodzi, ale chyba Building&Project (firma Kamińskich) świętuje jakąś fuzję z inną firmą. Mój chłopak twierdzi, że powinnam świetnie się bawić. Tylko przypominając sobie imprezę tego typu z którą byłam z Karolem jakoś nie widzę powodów do radości. Mimo wszystko jednak zgadzam się. Widzę, że on uważa to zaproszenie jako manifest zaakceptowania mnie przez jego rodziców. Dla mnie to jednak zupełnie nic nie znaczy.
W dniu przyjęcia ubieram się w specjalnie zakupioną na tę okazję czarną sukienkę za kolana z niewielkim dekoltem i pantofle na kilkucentymetrowych obcasach. Mam nadzieję, że nie zrobię sobie na nich krzywdy, bo szczerze mówiąc chodzę w szpilkach gorzej od łamagi. Tylko, że ona tak ślicznie wydłużają mi nogi...No trudno. Najwyżej Krzysiek mnie będzie łapał, myślę rozbawiona.
- Wow, ale wyglądasz- po raz... który to już z kolej? Mariola wchodzi do mnie bez pukania- Powinnaś częściej tak się ubierać. Od razu wyglądasz ładniej.
- A tak na co dzień to brzydko, tak?- pytam pozornie zagniewana, ale jednocześnie ucieszona komplementem. Może naprawdę ta sukienka dodaje mi urody?
- Tobie to już nic nie można powiedzieć. Lepiej siadaj, a ja zrobię ci makijaż. Jesteś za blada, a w tej czerni to już w ogóle. Musimy cię trochę ożywić...- mówi jednocześnie sięgając z mojej szafki kosmetyki. Po chwili kręci głową.- Lepiej pójdę po swoje. Ty nie masz żadnych fluidów.- Po kilku minutach wraca i rozpoczyna zabawę w kosmetyczkę. Potem, proponuje mi jeszcze ułożenie włosów. Lekko rozpuszcza je i kręci delikatnie na lokówce co wygląda bardzo naturalnie. Gdy patrzę w lustro jestem zadowolona z efektu.
- Dziękuje. Szczerze mówiąc to myślałam, że przesadzisz i będę musiała zaraz wszystko zmyć.
- Wyszło zjawiskowo, nie?- przyznaje- Naprawdę tera wyglądasz ładniej. Powinnaś częściej wyglądać jak dziewczyna. Przecież ty nigdy nie nosisz sukienek i nie rozpuszczasz włosów- mówi jakby to była jakaś wada. Ale przecież Krzysiek nie narzeka, prawda? Mimowolnie się uśmiecham.
- Jeszcze raz dziękuje. Przyznaję, że czasami jesteś bardzo pomocna.
- Nie ma za co. Ale potem masz mi zdać dokładną relację. Jejku, jak ja bym chciała poznać takiego księcia z bajki...
- Jeszcze masz czas.- mówię zapinając łańcuszek który podarował mi Krzysiek. Po raz ostatni zerkam w lustro, bo widzę przez okno, że bmw mojego chłopaka właśnie parkuje pod moim domem.
- To powodzenia z teściami!- rzuca mi na odchodnym podając błyszczyk i lusterko. Pospiesznie wkładam je do kopertówki, nakładam bolerko i wychodzę. Krzysiek patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami. A ja psuję cały efekt entre potykając się na nierównym gruncie. Kamiński wybucha śmiechem.
- Wiedziałam, że te obcasy to był zły pomysł. A ty zamiast mi pomóc to tylko rżysz.
- Przepraszam, ale już myślałem, że przyjechałem pod zły adres. Wyglądasz pięknie.
- Bez przesady- mówię skromnie, ale w duchu cieszę się że tak uważa.
- Chyba powinienem ci pomóc z tym chodzeniem- mówi i bierze mnie na ręce. Jestem tak zaskoczona, że reaguję z opóźnieniem.
- Co ty robisz? Postaw mnie.- ale on nie reaguje na moje polecenie i w ten sposób pokonuje dalszą drogę do samochodu.Gdy jesteśmy już przy aucie delikatnie stawia mnie na ziemi.
- Po co to zrobiłeś? Wiesz, że moja siostra pewnie patrzy przez okno?
- Wiem. I właśnie dlatego to zrobiłem. Niech zazdrości ci chłopaka..
- Ale ty masz pomysły- mówię rozbawiona wsiadając do auta.
- Tylko to mi dziś wszyscy będą zazdrościć takiej ślicznej dziewczyny.
- Daj spokój. Przecież wiem, że nie jestem ładna.
- Jesteś. Tak samo piękna na zewnątrz jak i w środku.- mówi poważnie patrząc mi w oczy i nachylając się w moją stronę. Ale okazuje się, że robi to tylko po to żeby zapiąć moje pasy. Gdy to robi nakręca sobie jeden splot z moich kosmyków na palec.- Nie wiedziałem, że masz tak długie włosy. Zawsze je związujesz.
- Bo jestem praktyczna. 
- Podobają mi się rozpuszczone.
- W takim razie może czasami zacznę o robić- mówię rozbawiona- Lepiej już jedźmy, bo nie wypada się spóźnić.
- Dobrze. Tylko najpierw muszę cię pocałować.
- Rozmażesz błyszczyk!
- Chyba żartujesz. Bardziej obchodzi cię błyszczyk niż ja?
- W tej chwili tak.- Krzysiek robi zrezygnowaną minę i odpala silnik. Śmiejąc się pod nosem myślę o tym iloma pocałunkami zamierzam go obdarzyć po przyjęciu.
Gdy jesteśmy już na miejscu okazuje się, że spotkanie jest dużo większe niż się wcześniej spodziewałam .W dodatku nie jest czysto biznesowe jak się wcześniej spodziewałam, bo dostrzegam kilka kolegów Krzyśka ze szkoły (tzn Brylantowego Liceum). Ale jak później mi wyjaśnia to są synowie powiązanych z firmą współpracowników ojca Kamińskiego. Resztę stanowią najważniejsi klienci i pozostali wspólnicy. Na początku Krzysztof przedstawia mi część osób które jego zdaniem koniecznie powinnam poznać. Jednak mi nie wydają się oni szczególnie przyjaźni. Ot, banda dumnych dzieciaków wpływowych rodziców. Jestem pod wrażeniem, że obracając się w takim towarzystwie Krzysiek nie stał się jednym z nich. A przecież jeszcze do niedawna też tak się zachowywał...Zaczynam rozglądać się za Mają, która jak się okazało postanowiła skorzystać z okazji i wybrać się na imprezę z przyjaciółmi. A tak liczyłam na choć jedną znajomą twarz. Mimo wszystko staram się robić dobrą minę do złej gry. Ale i tak czuję się tu nie na miejscu. Po raz kolejny uświadamiam sobie dzielące mnie z Krzyśkiem różnice patrząc na jego swobodne zachowanie w roli syna gospodarzy. Przecież ja nigdy nie będę mogła w połowie naturalnie traktować takiej imprezy. W dodatku będąc w centrum uwagi jako dziewczyna Krzyśka. Widząc zaskoczone i zdezorientowane spojrzenia mogę bez trudu rozszyfrować myśli tych ludzi: Czyją córką jest ta dziewczyna? Jak bogaci są jej rodzice? Niektórzy zapewne jeszcze dorzucają nieprzyjemnie komentarze, zwłaszcza matki nastoletnich córek w wieku Krzyśka. Patrząc na nie mimowolnie zastanawiam się: Dlaczego wybrał akurat mnie?
- Dobrze się bawisz?- pyta mnie w pewnej chwili. Postanawiam nie psuć jego radości.
- Tak, świetnie. Bardzo udane przyjęcie.- zapewniam.
- To dobrze. Masz ochotę coś zjeść? Możemy podejść do stołu.
- Szczerze mówiąc to nie jadłam nic od obiadu- wyznaję. Krzysiek już trzyma mnie za rękę.
- Więc chodźmy.- na miejscu ze szwedzkiego stołu wybieram przekąski, które wyglądają w miarę prosto: małe grilowane kanapeczki, szaszłyki i trochę łososia. Chociaż zastanawiam się czym jest lekko zielonkawa kleista masa stojąca obok mnie, którą zajada się jakiś starszy pan. Ale chyba nie odważę się jej spróbować.
- Krzysiek, kopę lat!- podchodzi do nas chłopak z dziwnym akcentem na oko lekko po dwudziestce. Serdecznie się uściskają
- Witaj Rafał. Rzeczywiście, dawno się nie widzieliśmy. Kiedy przyjechałeś ze Stanów?- no to wyjaśnił się dziwny akcent przybysza.
- Dopiero tydzień temu. A kim jest twoja urocza towarzyszka?
- To Agnieszka, moja dziewczyna- przedstawia mnie, a nieznajomy bierze moją dłoń i całuje jej przegub. Staram się ukryć zaskoczenie tym staroświeckim gestem.
- Rafał Porzuchowski.- mówi oficjalnie.
- Chyba nie jesteś spokrewniony z...
- Tak, Arkadiusz Porzuchowski to mój ojciec- potwierdza moje przypuszczenia. Wow, stoi przede mną syn jednego z najbogatszych ludzi w Polsce, właściciela kilkunastu restauracji w całym kraju. I jak się dzisiaj dowiedziałam również na świecie.
- Przyjechał z tobą Kacper?- pyta go Krzysiek
- Tak, stoi po drugiej stronie. Są razem z nim ci zagraniczni inwestorzy. Myślę, że powinieneś się z nimi przywitać.
- Jasne. Pójdziesz z nami?- pyta mnie Krzysiek
- Tak-odpowiadam. A co niby miałabym zostać sama w otoczeniu tylu obcych ludzi? Pospiesznie staram się dopasować swój krok do tempa Kamińskiego. Co na szpilkach nie jest łatwe.
- Hello!- witają Rafał z Krzyśkiem z kilkoma innymi mężczyznami w ich wieku. Kamiński przedstawia mnie po angielsku jako swoją dziewczynę. Potem zalewają mnie potokiem słów, z których jestem w stanie wyłapać tylko pojedyncze fragmenty. Na tyle dobry jest mój angielski. Dlatego już po kilku minutach czuję się bardzo niezręcznie. Zwłaszcza gdy jeden z Amerykanów próbuje wciągnąć mnie w rozmowę, a ja nie rozumiem jego pytania. Postanawiam zrobić jedyną właściwą w tej sytuacji rzecz: uciec.
- Excuse me, I must go to a toilet- mówię swoim słabym angielskim i uciekam do łazienki. Patrząc w lustro staram się uspokoić swoje szybko bijące serce. Zerkam na zegarek: minęło dopiero półtorej godziny. Jak mam wytrzymać jeszcze dwie?
Po kilku minutach w końcu wychodzę z ukrycia. I z niedowierzaniem widzę, że Krzysiek nadal rozmawia z obcokrajowcami. No trudno, będę musiała sobie poradzić jakoś sama, decyduję. przemierzając salę i stwarzając wrażenie, że tylko spaceruje po niej dla rozrywki. W końcu, mając dość tej całej parodii postanawiam wyjść na taras, który jak wiedziałam z kilku wcześniejszych wizyt w domu Krzysztofa znajduje się za ogrodem. Na szczęście, docierając na miejsce okazuje się, że jest pusty. Z ulgą chłodzę sobie więc twarz orzeźwiającym, letnim powietrzem zamykając oczy i uśmiechając się błogo. Potem, zdejmuję niekomfortowe obcasy i opieram dłonie o balustradę. Czuję jak całe moje napięcie gdzieś znika.
- O, widzę, że ktoś podwędził moją miejscówkę- słysząc męski głos gwałtownie otwieram oczy. Przede mną stoi Tomek, starszy brat Krzysztofa.
- Przepraszam, myślałam że jestem sama- tłumaczę w pośpiechu zakładając pantofle. Krępuje mnie to, że on obserwuje każdy mój ruch.
- A, już wiem. To ty jesteś tą dziewczyną Krzyśka, nie? Wiedziałem, że skądś znam tę twarz.
- Tak- przytakuję tylko.
- Super wyglądasz. Prawie cię nie poznałem- kręci z niedowierzaniem głową- Mój braciszek ma jednak gust.
- Przepraszam, jeśli pozwolisz to nie będę ci już przeszkadzać i sobie pójdę.- szukając nowej kryjówki, dodaję w myślach.
- Nie musisz. Tu jest dość miejsca. Chyba nie chcesz wracać do tych harpii tam w środku?
- Nie rozumiem- udaję głupią.
- Och, oboje wiemy z jakiego powodu się tu znaleźliśmy, nie ma potrzeby udawać. Też nie czujesz się tam najlepiej, prawda?- nie wiem czy to pod wpływem jego spojrzenia czy podobieństwa do Krzyśka wyznaję prawdę.
- Tak, prawdę mówiąc to koszmarnie. Nie jestem przyzwyczajona do takich imprez.
- Zauważyłem. Jesteś całkiem inna niż myślałem wiesz? Coraz bardziej jestem pod wrażeniem mojego młodszego braciszka i jego gustu.
- Czemu mówisz o nim w taki sposób?
- Jaki?- dopytuje się kręcąc głową.
- Ironiczny. I te wszystkie podteksty na przyjęciu. Dlaczego tak bardzo usiłujesz wyprowadzić go z równowagi?- pytam zakłopotana własną śmiałością. Ale jego nie zbija to z pantałyku.
- A skąd wiesz, że to nie prawda? Może znalazłem się pod twoim urokiem?- odpowiada pytaniem posyłając mi szeroki uśmiech. Ale ja nie daję się zwieść.
- Mnie nie musisz oszukiwać. Wiem, że jesteś uważany za buntownika w rodzinie. 
- A więc nie wierzysz w swój urok, no no.- śmieję się cicho. Ale potem niespodziewanie dla mnie dodaje- Tak, rozszyfrowałaś mnie w ciągu zaledwie kilku minut spotkania całkiem skutecznie. Naprawdę jestem pod dużym wrażeniem.
- Ale dlaczego? Dlaczego tak bardzo nie lubicie się z Krzyśkiem?
- Długo by o tym opowiadać. Jak zapewne mówił ci twój chłopak wina leży po mojej stronie.
- Nie. Krzysiek tylko kiedyś mimochodem o tobie wspomniał. Nigdy nie mówił nic na twój temat.
- Naprawdę?- dziwi się pozytywnie zaskoczony- W takim razie tym bardziej nie powinnaś poznawać mojej wersji. Jeszcze cię do niego zniechęcę.
- Nie wydaje mi się.- odpowiadam próbując pociągnąć go za język. Ale on skutecznie zmienia temat.
- Wiesz, zastanawiam się co taka dziewczyna jak ty w nim widzi. Nie wydajesz mi się płytką laleczką lecącą na jego kasę.
- Nie- potwierdzam- Po prostu poznałam go wystarczająco by przekonać się o jego zaletach. Ty też powinieneś. Może wtedy byście się dogadali. 
- Zaletach? Krzysiek i zalety? A to dobre. Przecież to istna kopia ojca: nieprzystępny, złośliwy, egocentryczny.
- Może kiedyś taki był. Ale nie teraz- bronię go.
- Długo ze sobą jesteście?
- Za dwa tygodnie będzie pół roku.
- Wow. I naprawdę wydaje ci się, że go znasz? 
- Posłuchaj, o co ci właściwie chodzi? Czemu tak usilnie usiłujesz mnie do niego zniechęcić?
- Spokojnie, tylko pytałem. Jeśli cię zdenerwowałem to przepraszam. Wybacz, ale nie robię tego złośliwie. Po prostu nie jestem w stanie wyobrazić sobie mojego brata inaczej. Nawet teraz: jest na balu i nie martwi się o to co się z tobą dzieje. Nie ma cię już przynajmniej od pół godziny, a on pewnie nadal tego nie zauważył. Tylko robi słodkie oczka do wspólników ojca.
- Nie będę tego słuchać- mówię gwałtownie puszczając balustradę chcąc wyjść. Ale niestety, moje obcasy powodują, że tracę równowagę. Niechybnie bym upadła gdyby nie pomoc Tomka.- Dziękuje- mówię mimo wszystko prostując się w jego ramionach- W porządku- dodaję, żeby pokazać mu że już może mnie puścić. Ale on tego nie robi.
- Jesteś zbyt dobra i mądra żeby być z kimś takim jak mój brat. On nigdy w pełni cię nie doceni, a ty mnie będziesz potrafiła żyć w jego świecie. Wiesz to tak samo dobrze jak ja. Tylko sama boisz się do tego przyznać- oświadcza patrząc mi prosto w oczy. Gwałtownie przełykam ślinę odwzajemniając jego spojrzenie- Lepiej zrób to teraz zanim będzie za późno i zakochasz się w nim tak, że nie będziesz umiała bez niego żyć.- nie mogąc znieść tych słów wyrywam się z jego objęć i uciekam. Za późno, myślę. Ja już nie potrafię bez niego żyć.
Gdy wracam do sali nigdzie nie mogę odnaleźć wzrokiem mojego chłopaka. Patrząc na tłum moja panika zaczyna wzrastać. „On nigdy cię w pełni nie doceni. Nigdy nie będziesz potrafiła odnaleźć się w jego świecie”, pobrzmiewa mi w głowie. Postanawiam usiąść z boku na jednym z krzeseł obok bufetu. Wiem, że dzwonienie na komórkę Krzyśka pośród ogólnego harmideru jest w tej chwili bez sensu. Ale okazuje się, że do nie jest dobry pomysł. Bo właśnie dostrzegam zmierzającego w moją stronę Władysława Kamińskiego. I szybkie spojrzenie w bok uświadamia mi, że nie mam gdzie uciec. 
- Właśnie cię szukałem. Chciałem z tobą porozmawiać- zaczyna bez zbędnych wstępów. A więc trafnie wyczułam jego intencje.
- Dobry wieczór- mimo wszystko staram się być grzeczna- O czym chciał pan ze mną porozmawiać?
- Nie tutaj. Chodźmy do mojego gabinetu.
- Przykro mi, ale czekam na Krzyśka. Zaraz ma się zjawić...-kłamię na poczekaniu.
- Mój syn jest w tej chwili w drugiej części sali i rozmawia z moimi wspólnikami- demaskuje moje kłamstwo- Mamy więc trochę czasu.
- Skoro tak...-mówię tylko. Nie pozostaje mi nic innego jak posłusznie iść za nim. Gdy jesteśmy w końcu w środku staram się nie wgapiać w stos książek i papierów leżących na regałach.
- Jestem dość bezpośrednim człowiekiem, więc nie zamierzam owijać niczego w bawełnę- oznajmia mi.- Zapewne domyśliłaś się, że nie zaprosiłem cię tak po prostu.
- Tak.- przyznaję czekając na jego dalsze słowa. Choć domyślam się, że nie będzie to nic miłego.
- A więc postawię sprawę jasno i oczekuje od ciebie szczerości. Chcę wiedzieć jakie są twoje intencje co do mojego syna.
- Przepraszam pana, ale to są tylko i wyłącznie sprawy moje i Krzyśka.- wyjaśniam. Starszy Kamiński uśmiecha się do mnie samym kącikiem ust.
- A więc dobrze. W takim razie może zacznę inaczej. Nie sprawiałaś dzisiaj wrażenia, że dobrze się bawisz. Nie czułaś się tu najlepiej, prawda?- pyta retorycznie, by po chwili kontynuować- Jak widzisz twój świat bardzo różni się od kręgów w jakich przebywa zwykle Krzysztof. 
- To prawda- bąkam widząc, że milczy czekając na moją reakcję.
- Właśnie. Dobrze, że zgadzasz się ze mną w tym punkcie. Nie chcesz wyznać mi swoich dalszych zamiarów, ale mimo wszystko domyślam się ich. Dlatego zaoszczędzę ci trudu mówiąc, że nigdy nie zaakceptuję kogoś takiego jak ty w roli oficjalnej narzeczonej mojego syna. Dałem mu już chyba dość czasu na zabawę.- mówi, a zrozumienie znaczenie tego ostatniego zdania sprawia, że aż braknie mi tchu.
- Jak pan śmie?- mówię tylko.
- Och, bez urażonej niewinności. Zgodziliśmy się chyba być wobec siebie szczerzy, prawda? Ale skoro chcesz udawać, to proszę bardzo.- demonstracyjnie rozkłada ręce- Tak więc jak mówiłem ten wasz niby związek trwa już dostatecznie długo. I chyba najwyższa pora żeby się skończył.
- Więc każe mi pan zerwać kontakty z Krzyśkiem?- upewniam się- I myśli pan, że zrobię to bo pan tego chce? Proszę wybaczyć, ale nawet ktoś tak nowoczesny jak pan musi dostrzegać jak bardzo jest to anarchiczne. W którym wieku zaprzestano wybierania partnerów swoim dzieciom przez ich rodziców? Chyba na początku ubiegłego wieku jeśli się nie mylę?- pytam retorycznie i odrobinę zuchwale. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, myślę. 
- Proszę, proszę. A więc nie jesteś taką cichą myszką za jaką chcesz uchodzić.- moja odpowiedź ani trochę nie pozbawiła go animuszu.- Skoro tak stawiasz sprawę powiem wprost: nie masz co robić sobie nadziei, bo nigdy nie zaakceptuje twojego związku z moim synem. Może teraz wydaje ci się to śmieszne, ale zapewniam cię, że ktoś taki jak ja nie rzuca słów na wiatr.
- Wierzę- odpowiadam tylko.
- Jak widzę jesteś również mądra. Tak więc przejdźmy do rzeczy. Dwadzieścia tysięcy wystarczy?
- Dwadzieścia tysięcy?- Powtarzam z niedowierzaniem.
- Może być nawet dwa razy tyle. Dam ci czterdzieści tysięcy jeśli obiecasz, że znikniesz z życia mojego syna na zawsze.

Od nienawiści do miłości ✔Where stories live. Discover now