23.

18.8K 858 31
                                    

Od tamtej pory Krzysiek nie przyjechał już więcej pod mój dom. A ja mimo tego, iż wiedziałam że nie powinnam, wyczekiwałam go i chwili gdy choć przez moment będę mogła zobaczyć jego twarz. To coś jakby samounicestwienie: choć wiedziałam, że to nie może przynieść niczego dobrego czekałam na to. I zadawałam sobie przy tym coraz większe rany. 
W ten sam weekend odwiedził mnie Karol. Byłam tym tak zaskoczona, że początkowo nie wiedziałam jak się zachować. No bo przecież jako przyjaciel Krzyśka wie, że się rozstaliśmy
- Cześć. Dawno się już nie widzieliśmy. Masz trochę czasu?
- Nie za wiele. Muszę niedługo iść do pracy...-mówię lekko zdenerwowana. No bo nie chcę z nim rozmawiać o moim byłbym chłopaku, a jestem pewna, że właśnie po to przyszedł.
- Więc przejdę do rzeczy. Dlaczego rozstałaś się z Krzyśkiem?
- Bo do siebie nie pasowaliśmy. I wreszcie zdałam sobie z tego sprawę. 
- Zasłaniasz się takimi sloganami? Przez kilka miesięcy jakoś ci to nie przeszkadzało.
- Ale teraz przeszkadza- mówię tylko ze wzrokiem utkwionym w podłogę- Pochodzimy z dwóch różnych środowisk, które nigdy nie powinny się zetknąć.
- Agnieszka, powiedz mi prawdę- perswaduje łagodnie- Iza mówiła mi, że też jej tak powiedziałaś przez telefon, ale ja nadal nie mogę uwierzyć.- dotyka lekko mojej dłoni, a potem mocno ją ściska. Czuję, że dłużej już tego nie zniosę.
- Powiedziałam ci prawdę. A teraz nie chcę już o tym rozmawiać. Jeśli chcesz możemy porozmawiać o tobie.
- O mnie?
- No tak. Jak się ma Krystian?- Karol przygląda mi się z niedowierzaniem, ale po chwili odpowiada:
- Dobrze, między nami wszystko w porządku.
- Wiesz, myślę, że powinieneś powiedzieć rodzicom prawdę. Nie wydawali mi się bardzo staroświeccy. Na pewno to zrozumieją.- zaczynam paplać tylko po to aby uniknąć przykrego dla mnie tematu.
- I to mówi mi osoba która rozstała się z chłopakiem, bo pochodzą z dwóch różnych światów- ironizuje. Myślę o moim ojcu nad którym grozi widmo więzienia, o długu który muszę spłacić, o groźbach Władysława Kamińskiego. I w moich oczach stają łzy.
- Nie masz o niczym pojęcia- syczę- Nie masz prawa tak o mnie mówić.
- A tobie kto dał takie prawo by mówić coś takiego mi? 
- O co ci chodzi? Czemu mnie atakujesz?- pytam 
- Zawsze trzymałem z tobą.- odzywa się nie odpowiadając właściwie na moje pytanie- Krzyśka wychowywano na księcia dlatego czasami zachowywał się nieznośnie i przyznawałem rację tobie. Nie liczę już ile razy łagodziłem wasze spory i doprowadzałem do pojednania.
- Po co mówisz mi to wszystko?
- Żeby ci powiedzieć, że tym razem nie stanę po twojej stronie.- oświadcza poważnie zupełnie jak nie on.- Nawet nie wiesz jak bardzo go zraniłaś, jak bardzo on cię kocha. Nie widziałaś w jakim stanie był parę dni temu gdy z nim rozmawiałem- Czuję się w tej chwili tak źle, że już nie jestem w stanie powstrzymywać łez. Kiedy to nagle stałam się tą złą, myślę z wisielczym humorem. Dlaczego nawet Iza stanęła po stronie Krzyśka? Ale skoro obsadzili mnie w tę rolę to muszę w nią wejść do końca.
- Nic mnie to nie obchodzi. I byłabym wdzięczna gdybyś stąd wyszedł.
- Agnieszka w ogóle cię nie rozumiem...
- Więc wyrażę się jaśniej. To powinieneś zrozumieć doskonale: nie chcę mieć nic wspólnego ani z Krzyśkiem, ani z tobą. A teraz przepraszam, ale muszę już iść. Szybko wciągam na siebie kurtkę i wychodzę zostawiając Zawadzkiego samego w moim domu (rodzice jeszcze śpią na górze), bo nie jestem w stanie już dłużej ukrywać swoich uczuć. Na dodatek teraz dociera do mnie, że jestem już sama: nie mam Krzyśka, właśnie straciłam najlepszego przyjaciela, a moja przyjaciółka Iza również obwinia mnie o coś, na co nie mam wpływu. Dlaczego mnie to spotkało, myślę. Dlaczego nie pozwolono mi zaznać tej odrobiny szczęścia z kimś kogo kocham?
Święta spędzam w domu. Postanawiając definitywnie zapomnieć o wszystkim co wiązało się z Krzyśkiem. Dlatego zupełnie ignoruję telefony od Mai. Może tak będzie mi łatwiej wymazać te wszystkie wspomnienia z pobytu w Brylantowym Liceum. Dlaczego musieli przepisać mnie akurat tam, myślę. Smętnie krzątam się w domu szukając odpowiedzi na to pytanie. I próbując ignorować gniew mamy gdy dowiedziała się o tym co powiedziałam Władysławowi Kamińskiemu podczas ostatniej rozmowy.
- Jak mogłaś powiedzieć, że spłacisz dług? Jak to zrobimy, co? Skąd chcesz wziąć na to pieniądze?
- Więc miałam stać i kiwać głową gdy deptał moją dumę?
- Ta twoja duma będzie nas kosztowała 30 tys!
- Nie przejmuj się. Spłacę dług.
- Ciekawe jak- prycha mama- Pójdź do niego jeszcze raz i go przeproś. Ten dług nie był naszą winą.
- Dobrze, zrobię to zaraz po świętach- kłamię gryząc się w język żeby nie powiedzieć czegoś ostrzejszego. Nie był naszą winą? Przecież gdyby ojciec nie miał żyłki hazardzisty nigdy by do tego nie doszło.Nagle czuję, że wraca mi poczucie jasności umysłu (czego nie mogę powiedzieć o kilku ostatnich dniach). Z przerażającą jasnością zaczynam analizować własną sytuację. I nagle dociera do mnie, że życie niczego nieświadomego dziecka się skończyło. Skończyły się śmiech, zabawa i rozrywka, a zaczęło prawdziwe problemy. I muszę to zaakceptować czy tego chce czy nie.
Jeszcze przed końcem roku postanawiam przepisać się na studia zaoczne i wyprowadzić z domu. Bo nie jestem w stanie już dłużej udawać, że oczy mam podpuchnięte tylko z niewyspania. Dość mam współczujących spojrzeń nieświadomej przyczyn mojego zerwania z Krzyśkiem Marioli i rozmów z mamą, które w jej poczuciu mają być pokrzepiające. „Wiem, że wydaje ci się, że będziesz się tak czuła przez całe życie, ale uwierz mi, to minie. Za miesiąc albo dwa zapomnisz o nim i zaczniesz spotykać się z kimś innym. A po jakimś czasie jego wspomnienie zblaknie już zupełnie.” Jak ona w ogóle może myśleć o tym, że zapomnę o Krzyśku? Nie uda mi się tego zrobić w kilka miesięcy, rok, a może nawet kilka lat. Bo czuję straszny ból w sercu na samo tylko wspomnienie. Gdy widzę wytarte już od ciągłego patrzenia jedyne jego zdjęcie jakie mam, nie mogę powstrzymać płaczu. I każdego wieczoru zasypiam wtulona w śnieżnobiałego misia wyobrażając sobie, że zasypiam w ramionach Krzyśka. A każdego ranka budząc się gładzę lekko wypukłą dedykację na łańcuszku, który mi podarował. 
Po nowym roku okazuje się, że wszystko przebiegło pomyślnie. Przeniosłam się na ten sam uniwersytet na który uczęszcza Andżelika. Już cieszę się na samo wspomnienie o jej zabawnych historiach i o uśmiechu. Może przy niej zapomnę o Krzyśku? Chociaż na kilka sekund. 
Pracę udaje mi się znaleźć dopiero dwa tygodnie później. I nie jest najbardziej fortunna, bo muszę dawać korepetycję i niańczyć bogatą czternastoletnią gówniarę. Rano natomiast pracuję do południa w urzędzie pracy układając i porządkując jakieś faktury. Praca może nie nadzwyczaj przyjemna, ale dzięki temu zarabiam dużo więcej pieniędzy niż w pizzerii i na dodatek weekendy mam wolne co nie koliduje z moimi zajęciami. 
W praktyce pogodzenie pracy i nauki nie jest wcale łatwe. Zaliczenie sesji przychodzi mi z trudem, na dodatek wciąż jestem zmęczona ciągłą walką z Klaudyną (to imię nastolatki, którą uczę). Dziewczyna jest tak rozpuszczona, że wytłumaczyć jej podstawowe terminy matematyczne to jak tłuc grochem o ścianę. I na dodatek uważa się za nie wiadomo kogo. Gdybym nie miała praktyki w Brylantowym Liceum (tzn próbki takiego zachowania) chyba bym się załamała. Na początku było mi z tym wszystkim tak ciężko, że miałam wielką ochotę sobie odpuścić. W końcu dług karciany ojca nie był moją winą. Ale wtedy, gdy napadały mnie takie myśli przypominałam sobie cyniczne spojrzenie Władysława Kamińskiego. O nie, nie dam mu tej satysfakcji. Choćbym miała paść z wycieńczenia własnoręcznie spłacę zaciągnięty dług.
Gdy jestem zajęta czas płynie mi jakoś szybciej i nie mam czasu myśleć już o Krzyśku. Zaczynam zastanawiać się nad tym co mówiła mi mama, że w końcu o nim zapomnę. Może to prawda? Może prawdziwa miłość i życie z jedną osobą jest wymysłem idealistycznego obrazu miłości wykreowaną przez romantyków? Zawsze uważałam ich za głupców. No dobra, od czasu gdy rozstałam się się z Krzyśkiem. 
- Agnieszka, możesz mi pomóc z algebrą?- pyta mnie Andżela wyrywając z transu.
- Pewnie, jasne- odpowiadam jej. No bo wynajęłyśmy razem mały pokoik u sympatycznej staruszki aby było taniej. Tylko, że ta staruszka szczerze mówiąc wcale nie jest sympatyczna. Czepia się o byle co. Ale za to towarzystwo Andżeli mi pomaga.
Tylko ona stanowi teraz pomost łączący mnie z moim dawnym życiem. Bo zerwałam wszelkie kontakty z Krzyśkiem, Karolem, Bartkiem, Andrzejem, Mają, a nawet z Izą. Chodź widziałam się z nią podczas świąt to wiem, że ona potępiła moje zerwanie z Krzyśkiem. Choć właściwsze byłoby słowo: miała do mnie o to żal. W końcu spotykała się z chłopakiem, który był jego przyjacielem. W sumie potrafiłam zrozumieć jej sytuację: znalazła się między młotem a kowadłem. I nie dziwię się, że w tej sytuacji wybrała Bartka. 
Andżelice też nie powiedziałam prawdy, a to, że wcale mnie oto nie pytała traktowałam jako jej wielką zaletę. Raz tylko wspomniała, że jeśli kiedykolwiek będę chciała z nią o tym porozmawiać mam dać jej znać. I byłam jej za to stokrotnie wdzięczna, bo wiedziałam że taki moment prawdopodobnie nigdy nie nadejdzie.
Jak wspominałam przestałam kontaktować się z byłymi przyjaciółmi, ale za to poznałam nowych znajomych, którzy nie znali mojej przeszłości i nie litowali się nade mną. Polubiłam zwłaszcza Kasię, miłą pulchną blondyneczkę która tak jak i ja studiowała zaocznie ekonomię oraz Marlenę. Ta z kolei była ładną opaloną brunetką za którą jak piesek latał zakochany Olek (jeszcze jeden student z mojego roku). Aha, i był też zabawny lowelas Paweł, który z tymi swoimi blond lokami i uroczymi dołeczkami w policzkach łamał wiele damskich serc. Nawet na mnie próbował tych swoich sztuczek gdy chciał pożyczyć notatki z angielskiego. Gdy po prostu dałam mu je nie przyjmując przy tym zaproszenia na kawę był tym bardzo zdziwiony. Do tego stopnia, że zapytał mnie:
- Nie podobam ci się?
- Nie o to chodzi. Tak naprawdę to nie znoszę kawy.- odpowiedziałam nie do końca serio. Przez chwilę przypatrywał mi się tymi swoimi niebieskimi oczami. A ja mimowolnie przypomniałam sobie, że oczy Krzyśka były bardziej błękitne. I z zielonymi obwódkami. Gdy nadal wpatrywał się we mnie zupełnie zaskoczony dodałam:- No wiesz, tobie chodzi tylko o notatki, więc po co mam katować cię swoim towarzystwem?
- Ale..- zaczął się jąkać zdając sobie sprawę, że go rozgryzłam- To znaczy...
- Daj spokój, nie musisz kłamać. A notatki zawszę chętnie ci dam.
- Wiesz co? Już cię lubię. I jakoś nagle nabrałem ochoty na tą kawę.- to stwierdzenie może by mnie i rozbawiło...ale trochę wcześniej. Zanim poszłam do Brylantowego Liceum. I za nim zdarzyła się ta historia z Krzyśkiem- Przecież muszę ci się odwdzięczyć za notatki. 
- Naprawdę nie trzeba...- mimo wszystko jednak tak długo mnie namawiał, że się zgodziłam. 
Zabawna była jednak reakcja Kaśki i Marleny (a także paru innych dziewczyn), które zaraz zaczęły mnie ostrzegać przed Pawłem Czechowskim. (on tylko się tobą bawi, jesteś jego kolejną zdobyczą, robi to tylko po to żeby mieć notatki z zajęć...) Ja tylko kiwałam głową nawet nie starając się udowodnić że nic sobie z tego nie robię, bo i tak mi nie wierzyły. Bo one nie wiedziały, że na razie moje serce nie jest zdolne pokochać kogoś innego, że wciąż pragnę tylko Krzyśka Kamińskiego. 
Któregoś poniedziałku, jak zawsze niechętnie myślałam o mojej nauce z Klaudyną (tą nastolatką której dawałam korepetycje). Nie chodziło tym razem o nią samą, ale o jej brata, który był ode mnie dwa lata starszy. Bo studiując, poniedziałki miał wolne. I zawsze stroił sobie ze mnie żarty. No wiecie, coś w stylu rozpieszczonego bogacza. Tak było i tym razem. Gdy tylko przekroczyłam próg ich domu, przywitał mnie ironicznie:
- Klaudyna chodź już, przyszedł czas twojej katorgi.- Ja jak zwykle zresztą, starałam się go ignorować. Gdy zauważył, że nic sobie z tego nie robię, poszedł do swojego pokoju. Chyba zaprosił paru swoich znajomych, bo ze środka oprócz muzyki dolatywały mnie jakieś krzyki.
- Ojej, znowu?- przywitanie mojej uczennicy nie było bardziej radosne.
- Tak, znowu. Jest już przecież druga.
- Nie możesz powiedzieć moim starym, że pouczyłaś mnie przez te trzy godziny? Zobacz: ty sobie odpoczniesz, a i ja będę zadowolona. 
- Chyba nie da rady.
- No cóż. Warto chociaż spróbować, nie?- mówi zrezygnowana jak co dzień. W ogóle nie potrafi zrozumieć, dlaczego jej rodzice wynajęli mnie na 3 godziny od poniedziałku do piątku abym pomagała jej w lekcjach. Szczerze mówiąc ja też tego nie rozumiem, ale skoro zarabiam pieniądze to przyczyny są dla mnie nieważne. Tak więc kolejny raz wałkujemy geometrię, a potem biologię i chemię, gdy z pokoju obok wynurza się postać Marcina (brata Klaudyny) i jego dwójki kolegów.
- Może dołączysz?- proponuje mi trzymając w ręku butelkę wódki.
- Nie dziękuje.- odpowiadam, a on wybucha śmiechem. 
- Daj spokój, przecież nie masz ochoty uczyć mojej głupiej siostry.
- Hej, sam jesteś głupi, ośle!- wtrąca „głupia”
- To czy tego chce czy nie nie zależy ode mnie. To moja praca.
- Nie bądź taka.- mówi do mnie, a po chwili dodaje do Klaudyny- Przestań już się drzeć, nie widzisz, że próbuję skrócić ci lekcje?- jej skargi natychmiast ustają.- Zobacz jakich fajnych mam kolegów. 
- Dziękuje, ale nie- zaczynam znowu
- Jezu, ale z ciebie sztywniaczka- śmieje się ze mnie, ale jakoś tak mało przyjemnie. Jeden z jego kumpli dołącza do niego, ale ten drugi minę ma nietęgą.
- Marcin, chodźmy już. Daj jej spokój.
- Dlaczego? Nie masz ochoty jej trochę podokuczać?
- Przecież ona chodzi z Kamińskim.- na tę wiadomość cała czwórka zamiera. Ja prawdę mówiąc również. Patrzę uważnie na chłopaka, który to powiedział i coś mi świta...
- To ty chodziłaś z nami do klasy kiedy spaliła się wasza Dwójka, nie?- pyta mnie. Kiwam głową, bo rozpoznałam w nim jednego z uczniów ówczesnej klasy maturalnej do której uczęszczałam przez dwa miesiące w Brylantowym Liceum. 
- Ty, ona z nim chodzi? Mówisz o TYM Krzyśku?- nadal nie dowierza Marcin.
- Mówię ci, że tak. Najpierw darł z nią koty, a potem latał za nią jak jeden z nich- śmieje się głupkowato z wypowiedzianego przez siebie zdania.- Dlatego dobrze ją pamiętam.
- To prawda?- dopytuje się mnie Klaudyna. Inni czekają w milczeniu na moją odpowiedz. I już chce zaprzeczyć, ale czemu nie? Jeśli dzięki temu mają mi dać święty spokój...Raczej istnieje nikła szansa żeby spotkali się w najbliższej przyszłości z Krzyśkiem.
- Tak- mówię tylko odwracając się do nich tyłem i kontynuując lekcje z Klaudyną. I mam cichą nadzieję, że wreszcie te trzy godziny spędzane u Smuszyńskich nie będą już dla mnie aż taką katorgą.
Po południu dzwoni do mnie Kasia zapraszając mnie na wspólny wypad do cukierni (mają być z nami też jacyś jej znajomi) Ciężko jest mi się wymigać, bo przecież ostatnio poszłam z Pawłem na kawę. Gdybym teraz odmówiła znów zaczęłoby się gadanie na wydziale. A wcale nie potrzebna mi taka popularność.
Tak więc o osiemnastej, dzięki komunikacji miejskiej jestem już pod mieszkaniem, w którym pokój wynajmuje Kaśka. Od razu pakuje mnie do swojego samochodu i wiezie w nieznanym kierunku. Bo na pewno nie do cukierni.
- Hej, gdzie jedziemy?- pytam ją
- Po resztę załogi. Do akademika.
- Więc o co chodziło z tą cukiernią?
- Ojeju, tak powiedziałam, bo nigdzie byś ze mną nie poszła. Jest tam dziś niezła balanga.
- Kasia...
- Aga, daj spokój. Wciąż tylko pracujesz, uczysz się, pracujesz...Wrzuć na luz. Studiowanie to najprzyjemniejszy okres w naszym życiu. A ty wciąż chodzisz taka jakaś podminowana i smutna. Musisz się rozerwać.
- Jakoś nie mam na to ochoty.
- Zaraz nabierzesz. Poznasz jakiegoś fajnego faceta i od razu będziesz mówiła inaczej.
- Nie sądzę- mówię tylko cicho znów czując znany tylko mi w sercu ból. Pospiesznie próbuję pozbyć się wspomnienia o Krzyśku.- Ale pójdę z tobą na tę imprezę- mówię zrezygnowanym tonem. Bo w sumie Kaśka ma rację: nie powinnam żyć wspomnieniami. Za jakiś czas one zbledną i zapomnę o mojej pierwszej miłości. Przecież mam dopiero dziewiętnaście lat, prawda?
„Niezła balanga” w rzeczywistości okazuje się być niezłą popijawą. Gdy wchodzę z Kasią do jednego z pokoi w akademiku od razu uderza mnie zapach alkoholu.
- Siema Fajans, już jestem- wita się moja koleżanka z jakimś chłopakiem. Potem wskazując na mnie ręką dodaje- I przyprowadziłam nawet koleżankę.
- Fajnie, dodatkowa dziewczyna zawsze się przyda.- mówi tylko patrząc na mnie- Jestem Karol, ale dla przyjaciół Fajans. 
Agnieszka- przedstawiam się już czując się niezręcznie. Potem Kaśka zapoznaje mnie z kilkoma chłopakami i dziewczynami (choć tych pierwszych jest zdecydowanie więcej). Jeden z nich od razu zaprasza mnie do miejsca obok siebie. Staram się usiąść jak najdalej od niego. 
- A więc co studiujesz?- pyta
- Zaocznie, ekonomię.
- Który rok?
- Pierwszy.
- I co, podoba ci się?
- W miarę- moje lakoniczne odpowiedzi go nie zniechęcają. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się to go nieco bawić. Rozmawiamy (o ile to w ogóle można nazwać rozmową) jakiś czas, aż do pokoju przychodzą następni goście. Tzn kilku chłopaków. Niespodziewanie rozpoznaje jednego z nich.
- Agnieszka?- wyszeptuje on widząc mnie. W odpowiedzi lekko się uśmiecham. Wtedy podchodzi do mnie i siada obok.
- Ej Pawo...
- Sory Majonez, ale jest już zajęta- mówi Paweł Czechowski puszczając do mnie oko. A ja w tej chwili jestem już tak zdesperowana, że nawet to drobne kłamstwo witam z ulgą.
- Co ty tu robisz? Raczej nie spodziewałbym się ciebie na tego typu imprezie.
- Kaśka mnie wkręciła, a sama zmyła się z jakimś chłopakiem. I zostawiła na łasce tego...- przypominam sobie jak nazwał go Paweł-...Majoneza.
- Niegroźny kolo, ale trochę nudny. Jadłaś co?- pyta patrząc na leżącą na stole pizzę i trochę różnego rodzaju ciast. Kręcę głową.
- Nie, nie mam ochoty.
- W takim razie będzie więcej dla mnie- mówi biorąc jeden kawałek z opakowania- Może w takim razie jakieś ciasto? Ja uwielbiam szarlotkę.
- Ja w zasadzie też.- Paweł klaszcze w dłonie.
- No widzisz, zaraz ci nałożę- zachowując się trochę jak troskliwy tatuś podaje mi talerzyk z łyżeczką- Smacznego.- W odpowiedzi uśmiecham się do niego biorąc talerzyk z rąk. Nieśmiało biorę pierwszy kęs. Ciasto jest wyśmienite. 
„Nie śmiej się ze mnie, bo zaraz ta szarlotka wyląduje na twojej twarzy.”
„Ale wtedy żeby ją zjeść będziesz musiała zlizać ją z mojej twarzy.”
, przypominam sobie swoją randkę z Krzyśkiem w cukierni. Kolejny kawałek ciasta niemal staje mi w gardle.
„Jestem lepszy od szarlotki?”, znów napada mnie wspomnienie naszych pocałunków w mieszkaniu Karola „Zawsze masz taką minę gdy jesz to ciasto.”, zaczynam się krztusić. Paweł odkłada swój kawałek pizzy i podaje mi sok. Biorę go z wdzięcznością.
- Chyba powinnam już iść- mówię starając się za wszelką cenę opanować. Wspomnienia zblakną? Zapomnę o mojej pierwszej miłości? Kogo ja chce oszukać: siebie? W pośpiechu wybiegam z pokoju. Niektórzy nawet tego nie zauważają.
- Agnieszka, co się stało?- pyta biegnący za mną Paweł. Staram się nie zwracać na niego uwagi, bo czuję, że pierwsza łza właśnie wylądowała na moim policzku- Agnieszka!- woła mnie znów. Nie może się odczepić? Niech idzie bajerować jakąś dziewczynę i zostawi mnie w spokoju.- Dlaczego płaczesz?- zadaje mi pytanie gdy tylko mnie dogania. I nawet w tym błahym geście tak bardzo przypomina mi Krzyśka...
- Bez powodu- kręcę przecząco głową- Po prostu zły dzień. Możesz mnie zostawić samą?- w końcu odważam się spojrzeć mu w twarz. Jest wyraźnie zakłopotany moim zachowaniem.
- Jasne- odpowiada z ulgą. Po chwili dodaje- Jesteś pewna?
- Tak- oznajmiam. Bo w tej chwili tylko tego jednego jestem pewna. Gdy w końcu odchodzi zaczynam kierować się w stronę przystanku autobusowego. Nieświadomie rozsuwam kurtkę i dotykam wisorka zawieszonego na mojej szyi „Jak te dwie nici losy nasze złączone ze sobą na zawsze.”, przypominam sobie dedykację. Tak do cholery, myślę ze złością. Zawsze będę pamiętać o tobie Krzysztofie Kamiński choćbym miała cię już nigdy więcej nie spotkać. I nawet nie mogę już jeść mojego ulubionego ciasta, myślę z wyrzutem po czym uświadomiwszy sobie absurdalność własnych myśli wybucham śmiechem. A mając podpuchnięte od płaczu oczy z pewnością muszę wyglądać jak obłąkana. Pewnie dlatego jakaś starsza pani stojąca obok mnie przygląda mi się z troską. 
Jadąc autobusem staram się uporządkować myśli i spojrzeć na wszystko obiektywnie: Mam dziewiętnaście lat, rok temu poznałam Krzysztofa Kamińskiego w którym się zakochałam, a dwa miesiące temu zerwałam ten związek chcąc uratować skórę mojemu ojcu. To jasne, że musi upłynąć trochę czasu zanim o wszystkim zapomnę. Tylko czasami jest...ciężko. Dziś wyprowadziła mnie z równowagi zwykła szarlotka, jutro może zrobić to równie błahy gest. Jak długo jeszcze we wszystkim będę go widziała? Kiedy wreszcie jego obraz w mojej głowie zblednie, że nie będę już pamiętałam w którym miejscu znajdowały się te urocze dołeczki w brodzie, że jego błękitne oczy otaczała zielona obwódka, tego marsa na czole gdy intensywnie nad czymś myślał, szerokiego uśmiechu na mój widok...Och, i znowu to robię, myślę zła. Przecież w ten sposób nigdy o nim nie zapomnę. Obiecuję sobie, że od dziś nie będzie już żadnych płaczów, wspomnień i melancholijnych zachowań Postanawiam tym razem naprawdę spróbować. 
Od tamtej pory trzymam się swojego postanowienia: gdy po mroźnym lutym przychodzi budząca się do życia wiosna, w moim sercu również zaczyna pojawiać się nieśmiała nadzieja. Czasami nawet po pracy znajduję trochę czasu na wspólne piwo z innymi studentami z roku czy plotki z dziewczynami. Z czasem nawet lepiej dogaduję się z Klaudyną (choć szczerze mówiąc wygląda raczej na to, że przyzwyczaiłyśmy się do siebie), a papierkowa praca w urzędzie nie wydaje mi się być taka nudna. Któregoś dnia biorąc ze sobą notatki z geografii z zamiarem pouczenia się (bo drugi semestr planuję zdać znacznie lepiej niż pierwszy, więc systematycznie przygotowuję się do sesji), ze względu na ładną pogodę decyduję się iść do parku. Siadam na jednej z ławek przez chwilę wpatrując się w bawiące się na placu dzieci by po chwili znów wrócić do notatek. Do czasu gdy słyszę płacz. Podnosząc głowę zauważam na oko pięcioletniego chłopczyka tonącego we łzach prawdopodobnie z powodu upuszczonej na ziemię leżącej u jego stóp waty cukrowej. Rozglądam się wokoło nigdzie nie mogąc dostrzec jego rodziców. No chyba, że jego mamą jest goniąca właśnie młodszego brzdąca kobieta. Z ciężkim westchnieniem podnoszę się decydując się podejść do dziecka. Na mój widok przestaje płakać.
- Cześć, jestem Agnieszka, a ty?
- Psze..Pszemek- wyszeptuje chłopczyk. Wyjmuję z torebki chusteczkę i zaczynam wycierać mu dłonie i twarz.
- A czemu taki duży chłopiec płacze, co? Chyba nie z powodu tego.- mówię wskazując na różową watę. Dziecko przeciera sobie oczy.
- Ale upuściłem...- zaczyna znów drżącym głosem zwiastującym kolejny płacz. Nie mając pomysłu proponuję.
- Spokojnie, jeśli twoja mama się zgodzi kupię ci taką samą. Zaprowadzisz mnie do niej?- chłopiec ochoczo kiwając głową prowadzi mnie do zauważonej przeze mnie wcześniej kobiety. Od razu zaczynam jej wyjaśniać sytuację (bo różnie to bywa, zaraz powie, że napastuje jej dziecko albo coś w ten deseń). Na szczęście wygląda na ucieszoną i nawet dziękuje mi za pomoc. Chwilę rozmawiamy i choć na oko jest ode mnie starsza o jakieś pięć lat to robię to z przyjemnością. I kiedy kilka dni później znów się na nią natykam znany mi już chłopczyk podbiega do mnie radośnie. (bo parę dni wcześniej kupiłam mu przecież watę cukrową) Zerkając na mamę pyta czy może się ze mną pobawić. Początkowo czuję się trochę skrępowana, ale rzucanie piłki temu brzdącowi sprawia dużo frajdy i mi. 
Po jakimś czasie, popołudniowe czwartkowe spacery stają się naszą rutyną. Jeszcze zanim znajdę się w parku rozglądam się szukając znanej mi czarnej główki Przemka. I nieoczekiwanie dla siebie odkrywam, że może fajnie byłoby mieć takiego brzdąca. Nie żebym chciała mieć własne, o nie. Ale może jakiś chrześniak czy chrześniaczka?
Gdy wreszcie nadchodzi wyczekiwana przeze mnie sesja zaliczam ją bez problemu. Ucieszona, że będę miała dłuższe wakacje (bo nie będzie żadnej sesji poprawkowej) zapisuję się do pracy w banku w którym poleciła mi jedna z koleżanek (to nic, że to filia PKO). Oczywiście Andżelika ostro krytykuje moją decyzję.
- Zwariowałaś? Chcesz się wykończyć tą pracą? Przecież zmizerniałaś tak bardzo, że gdy wrócisz do siebie do domu nikt cię nie pozna.
- Nie przesadzaj- zbywam ją tylko. No dobra, bo może i schudłam parę kilo, ale co z tego? W ciągu nieco ponad pół roku zaoszczędziłam prawie 7 tys. Jeśli teraz zacznę pracować przez te trzy miesiące, a w następnym roku akademickim postaram się o stypendium naukowe zaoszczędzę jeszcze więcej. A rzucając pieniądze Władysławowi Kamińskiego w twarz wtedy dopiero będę mogła uśmiechnąć się z satysfakcją i odpocząć.
- Nie przesadzaj? Aga nie wiem czy wymyśliłaś sobie jakiś sposób kary czy dostałaś taką pokutę od księdza, ale mówię ci zwolnij. Przecież nie jesteś maszyną.- mówi, a potem łagodniejszym tonem i jakby z wahaniem dodaje: - Wiesz, odkąd...wynikła ta cała sprawa z Krzyśkiem, to bardzo się zmieniłaś.- puszczam jej twierdzenie mimo uszu- Wczoraj dzwoniła do mnie Iza. Powiedziała, że przyjeżdża do domu na wakacje. Bała się, że nie będziesz chciała z nią rozmawiać, więc kazała mi przekazać, że jeśli się zgodzisz to chciałaby się z nami spotkać.
- Pewnie, że się zgodzę- staram się zabrzmieć jak najbardziej naturalnie- Dlaczego miałabym tego nie robić?
- No tak- Andżela śmieje się nieco z przymusem- I jest jeszcze coś.- Patrzę na nią wyczekująco.
- Tak?
- Krzysiek też przyjeżdża na wakacje do miasta- informuje mnie.

Od nienawiści do miłości ✔Où les histoires vivent. Découvrez maintenant