Rozdział 28

92 12 87
                                    


Czarne Ptaki


Słowa, które przed chwilą usłyszał Will, wciąż echem odbijały się w jego myślach. Jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli, będą musieli zabić Sheelę i po jej śmierci zapieczętować magię w hermeterium. Nie wiedząc, do czego tak naprawdę jest zdolna, należało przygotować się na każdą ewentualność i Will o tym wiedział, jednak nigdy tak naprawdę nie brał pod uwagę tego, że będą musieli pozbawić ją życia. Był gotowy bronić przed nią Clive'a i pozostałych, szczególnie teraz, gdy widziała jego twarz i zna jego tożsamość, ale uśmiercenie kogoś mogło okazać się dla niego niewykonalne.

Dawniej, w poprzednim życiu, najpewniej nie wahałby się zbyt długo. Jako Malcolm, który na własnej skórze doświadczył okrucieństwa wojen, wierzył, że należało robić przede wszystkim to, co było konieczne, ale teraz już sam nie wiedział, co tak naprawdę było konieczne. Wspomnienia nieustannie przeplatały mu się ze sobą. Próbował znaleźć równowagę pomiędzy wartościami w jakie wierzył będąc Malcolmem, a tymi wyznawanymi przez Willa. Nie wiedział, czy w tym życiu byłby w stanie normalnie funkcjonować po tym, jak stanie się mordercą.

— To nie tak, że cała odpowiedzialność spadnie na ciebie — powiedział Clive, zupełnie jakby wiedział, czym zadręcza się Will. Westchnął, kładąc dłonie na zbudowanym przez siebie metalowym sześcianie. — Nie mam prawa prosić cię, żebyś to ty się nią zajął. Ja to zrobię. W końcu to głównie na mnie jej zależy.

— Nie! Nie możesz. Nie dasz sobie rady, Clive. Jak masz zamiar przedostać się przez jej potwory? Jak chcesz z nią walczyć? Nie masz doświadczenia w takich rzeczach. Jeśli naprawdę chowa do ciebie aż tak wielką urazę, żeby ścigać cię też w tym życiu, na pewno nie będzie chciała cię wysłuchać. Nie będzie jej zależało na żadnych wyjaśnieniach. Dla niej liczy się jedynie to, co zrobiłeś, a nie to, jak do tego doszło.

— Nawet jeśli jest tak, jak mówisz, to i tak muszę spróbować. Wciąż nie nadszedł czas, bym dał się zabić. Jest jeszcze parę rzeczy, które muszę dokończyć, dlatego będę walczyć i wygram. Niestety, nie poradzę sobie z tym wszystkim sam, dlatego będę potrzebował twojej pomocy. Chcę, żebyś użył magii Ardala, gdy wywabię Sheelę z jej kryjówki. Uwięzisz nas wewnątrz bariery podobnej do tej, którą stworzyłeś na zamku w Tozoren. To zaoszczędzi nam wielu kłopotów.

— Wiesz przecież, że możesz na mnie liczyć. Nie zostawię cię samego z tym wszystkim. Powiedz tylko gdzie i kiedy, a przygotuję się niezwłocznie. Stawiałem tę barierę setki razy, więc teraz też powinienem sobie poradzić.

— Dziękuję. Zależy mi jednak, żeby tym razem wyglądała ona nieco inaczej.

— Inaczej? — zapytał, nie ukrywając swojego zdziwienia. — Jak bardzo ma się różnić?

— Bariera postawiona przez ciebie w Tozoren była potężna, ale jednocześnie znacznie prostsza niż to, o co cię teraz poproszę. Wcześniej połączyłeś ze sobą pieczęcie i między nimi wytyczałeś cienką, ale długą granicę. Działała ona jak linia, której nie dało się przekroczyć. Wycinałeś część przestrzeni, przez co materia chcąca przedostać się dalej, napotykała nagle przeszkodę nie do przejścia. Brakowało jej ośrodka, w którym mogłaby się przemieszczać. Nie było punktu łączącego ją z tym, co było poza granicą, więc automatycznie zostawała odepchnięta.

— Jestem zaskoczony, że tak dokładnie rozpracowałeś dzieło życia Malcolma. Pracowałem kilka długich miesięcy, żeby przygotować samą teorię, a potem jeszcze musiałem zrealizować to w praktyce, ale wydaje mi się, że było warto... nawet jeśli Emisariusze na zamku mieli mnie za potwora, który każe im żyć w zamknięciu — powiedział, opuszczając głowę. Dłonią badał bliznę, którą miał teraz pod podkoszulkiem, a jego twarz spochmurniała. — Prawdopodobnie większość z nich nie chciała takiego życia. Wiedziałem o tym, a mimo to nie wyraziłem żadnego sprzeciwu, gdy Laisrean poprosił mnie o zamknięcie bram.

Pozszywane WężeOnde histórias criam vida. Descubra agora