Rozdział 3

321 49 70
                                    


O słodka Vevino


Stojąc na schodach, Clive spojrzał za siebie po raz ostatni, chcąc pożegnać się z Deanem. Chłopiec przepraszająco wbijał w niego szmaragdowe oczy, wyglądając nieśmiało zza pleców starszego brata. Wyglądało na to, że dzisiejsza nauka skończyła się w chwili, w której Leo doznał niespodziewanego przypływu weny. Wreszcie miał przed sobą cel, do którego zamierzał uparcie dążyć. Miał pomysł, który naprawdę mu się podobał, a co za tym idzie, prawdopodobnie przez kilka najbliższych godzin nic nie będzie w stanie odciągnąć go od płótna. Nie będzie jadł i nie będzie spał, póki jego obraz nie zostanie dokończony.

— Dbaj o siebie — powiedział Clive, żegnając się z Leo. — Będę czekał z niecierpliwością, żeby zobaczyć twoją pracę.

— I zobaczysz. Na szkolnej wystawie — odparł, podnosząc z szafki przy drzwiach doniczkę z ziemią. — Jeszcze to.

— Dzięki. Zanoszę ją dziś do Grace — mówił, odbierając swoją własność. Widząc, że to imię niewiele powiedziało jego koledze, westchnął z rozczarowaniem. — Mojej sąsiadki. Opowiadałem ci o niej.

— Wy i te wasze szklarniane sprawy... — podsumował, wzruszając obojętnie ramionami. — Ale już wiem o kim mówisz.

— W następną sobotę też wpadnij, Clive! — zawołał Dean, machając.

— Z miłą chęcią — uśmiechnął się i odwrócił.

Schodząc po schodach, dłonią sunął po poręczy. Nie spodziewał się, że akurat w takim momencie uderzy w niego nagły atak nostalgii. Dziwne uczucie odrzucenia i niepewność zalały jego umysł, do którego napływały kolejno wspomnienia z życia, jakiego nigdy więcej nie będzie mógł przeżyć ponownie. Nie słyszał już głosu Leo, który najwidoczniej zadał jakieś pytanie, uparcie oczekując odpowiedzi, póki nie poddał się i nie zamknął drzwi frontowych. Nie zwracał też uwagi na całe swoje otoczenie. Myślami był w zupełnie innym miejscu. Gdzieś daleko, gdzie nie sięgał nawet czas.

Tamtego wieczoru jego dłoń również sunęła po poręczy. Mając zamieszkać na zamku w Tozoren, pożegnał się ze wszystkim, co miało dla niego znaczenie, a znalazł się w miejscu, w którym otaczały go setki obcych twarzy. Wszystkie oczy były skierowane na niego — emisariusza Ósmego Królestwa. Tego samego królestwa, które dotychczas istniało jedynie w ludzkich umysłach, a które następnego dnia pojawiło się na wszystkich ludzkich mapach.

Specjalnie dla niego zorganizowano bal. Ludzkość na własne oczy mogła zobaczyć, czego tak naprawdę lękała się przez ostatnie tysiąclecia. Mieli poznać kogoś, kto mieszkał na górze tak starej, że jej nazwa już dawno została zapomniana. Górze, której sekrety od zawsze spowijała nieustająca śnieżna zamieć.

Clive nie pamiętał zbyt wiele z samego przyjęcia. Najbardziej utkwił mu w głowie początek. Chciał zapaść się pod ziemię, kiedy zmuszono go, by zszedł po tamtych schodach. Jego serce z każdym kolejnym krokiem biło coraz szybciej i coraz mocniej. Rozrywało mu klatkę piersiową zupełnie tak, jakby chciało odzyskać utraconą wolność i wrócić do domu... na Północ. Gdy powoli opadał z sił, udało mu się odnaleźć oparcie w pozłacanej poręczy. Delikatnie przesuwał po niej dłoń i uniósł dumnie podbródek, mając nadzieję, że w ten sposób ukryje swój strach. Wierząc, że świat zewnętrzny był pełen niebezpieczeństw, nie zamierzał ujawniać przed nim swoich słabości — inaczej zostałby rozszarpany przez bestie, które zwą siebie ludźmi.

Droga na dół trwała wieczność, a gdy wreszcie udało mu się osiągnąć swój cel i stanął pewniej pośród tłumu, wszystko wróciło do normy. Szlachta w pałacu ponownie zaczęła zbierać się w zwartych grupkach, w których mogli swobodnie plotkować o nowym nabytku człowieka, jaki zjednoczył siedem królestw. Sam władca natomiast nie pojawił się, odkąd Clive zapukał do jego bram. I choć pewnie skrył się w obawie przed spłatą długu, nie miało to żadnego znaczenia. W końcu nikt jeszcze nie uciekł przed Północną Wiedźmą.

Pozszywane WężeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz