Rozdział 24

175 19 97
                                    


Pani Gwiazd


Grace, mając jeszcze trochę czasu, zatrzymała się na przy kuchennym blacie i zajrzała do torby z zamówionymi zakupami. Niektóre rzeczy wyjmowała powoli na stół, inne od razu odkładała do lodówki. Gdy usłyszała krótki dźwięk, jaki wydał jej telefon, ostrożnie odłożyła metalową puszkę i spojrzała na wiadomość przysłaną przez Clive'a. Chociaż umówili się na konkretną godzinę, to najwidoczniej chłopak chciał ją uprzedzić, że wkrótce użyje pieczęci Ardala, by zjawić się w jej salonie.

Kobieta przygryzła dolną wargę, wzięła głęboki wdech i chwyciła mocno za srebrną tacę, na której znajdowały się dwie filiżanki, ciastka, a także jej najnowszy nabytek — imbryk ze szkła kryształowego. Przez jego przeźroczyste ścianki można było ujrzeć biały kwiat róży, którego płatki zalane w herbacie owocowej delikatnie zadrżały, gdy Grace unosiła tacę. Chwilę później w kuchni rozniósł się dźwięk tłuczonego szkła.

Grace, wciąż będąc w szoku, patrzyła na swoje drżące palce. Spróbowała ostrożnie zacisnąć pięści i dopiero wtedy dotarło do niej, jak bardzo słaba się zrobiła. Z rosnącym zakłopotaniem wymalowanym na twarzy spojrzała na bałagan, jaki zrobił się na podłodze. Miała coraz mniej czasu. Wyciągnęła rękę po ścierkę, a następnie zaparła się, chcąc zejść z wózka, jednak w tej samej chwili zaskoczył ją dochodzący z salonu głos Clive'a.

— Dzień dobry! — zawołał.

Kobieta spanikowała. Wciąż lekko oszołomiona, nie chcąc, by widział ją w tym stanie, machnęła ręką, spontanicznie wzywając imię Veviny, a cała zastawa w ułamku sekundy uniosła się z ziemi, poskładała i wróciła na blat w nienaruszonym stanie. Nim jej gość wszedł do kuchni, zdążyła jeszcze potrzeć zewnętrzną część dłoni, a złote światło zdołało przywrócić jej nieco sił. Odłożyła ścierkę na bok.

— Dzień dobry, Clive — powiedziała z uśmiechem, odwracając głowę w jego stronę. Zaciskając wargi w wąską linię, podniosła tacę i położyła ją na kolanach. — Jesteś odrobinę wcześniej. Nie zdążyłam jeszcze wszystkiego przygotować.

— To nic. Pomogę pani — odparł, zabierając ją na wózku do salonu, by chwilę później na stoliku przy oknie tarasowym rozłożyć całą zastawę. Kiedy wszystko było gotowe a herbata rozlana, usiadł na skraju białego krzesła, biorąc do rąk filiżankę aromatycznego naparu. — Pachnie wyśmienicie.

— Smakuje równie dobrze — mówiła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed chwyceniem swojej filiżanki. Cofnęła rękę, schowała ją pod blat i dyskretnie zaczęła pocierać. — Widzę, że zamieniłeś plecak na torbę.

— Tak. W ten sposób łatwiej jest dostać się do zawartości. Nie chcę, żeby powtórzyła się sytuacja z Sheelą, gdy wszystko, czego potrzebowałem, miałem tuż obok, a nie mogłem po to sięgnąć.

— Domyślam się, że to właśnie o Sheeli chciałeś rozmawiać.

— Jest pewna rzecz, która nie daje mi spokoju... — Clive splótł palce i westchnął ledwo słyszalnie. — Nie wiem, czego ona chce. Nie mogę znaleźć motywu, który nią kieruje i który by do niej pasował. Chociaż nie znałem jej zbyt dobrze, to wydaje mi się, że w tamtym świecie nie było niczego, na czym jej zależało... poza jedną rzeczą.

— Chcesz się upewnić, że chodzi jej o Charlesa? — zapytała, choć w jej ustach bardziej przypominało to twierdzenie.

Clive skinął głową.

— Sheela miała ciche przyzwolenie, by robić wszystko, na co miała ochotę, jeśli nie zagrażało to życiom mieszkańców zamku — odparł. — Zawsze dostawała rzeczy, które ją intrygowały, by po chwili je zniszczyć lub wyrzucić. Z tego powodu nigdy nie pragnęła czegoś wystarczająco mocno, żeby móc się dla tego celu poświęcić. Jeśli ktoś już musiał cierpieć, była to jej pokojówka Dorothy, na którą spadły wszystkie obowiązki Sheeli. Wydawało się, że nie ma żadnych ambicji, ale w końcu poznała Charlesa.

Pozszywane WężeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz