Rozdział 11

203 29 100
                                    


Dysonans wspomnień


 Stara olcha rzucała błogi cień na niewielki skrawek parkingu, czyniąc to miejsce idealnym na postój. Clive siedział na niewielkim murku już jakiś czas, podpierając zmęczoną głowę dłonią. Ziewnął szeroko, nie mogąc odpędzić od siebie zmęczenia po dzisiejszych zajęciach. Promienie słoneczne przedzierały się między liśćmi kołyszącymi się na wietrze i padały na asfalt, tworząc uspokajającą mozaikę świateł i cieni. O tej porze roku pogoda potrafiła zmieniać się drastycznie z każdym dniem, jednak chłopak nigdy by nie przypuszczał, że temperatura powietrza może zwiększyć się aż tak bardzo, wcześniej nie uprzedzając przed tym nikogo. Prawdopodobnie jutro znów spadnie ulewny deszcz, jednak tego dnia na niebie wciąż nie było żadnej chmurki.

Clive zamknął na chwilę oczy, a gdy znów je otworzył, zobaczył w oddali Wandę wychodzącą z supermarketu. W jednej ręce niosła plastikową torbę z niewielkimi zakupami, w drugiej trzymała telefon i odpisywała na wiadomości. Niemalże od razu chłopakowi rzucił się w oczy breloczek w kształcie kociej łapki zawieszony przy jej komórce — najprawdopodobniej jej najnowszy nabytek.

Wanda od zawsze lubiła wszystko, co związane było z kotami, choć na co dzień nie okazywała tego w żaden sposób. Lubiła subtelne dodatki, które przypominały jej o tych zwierzętach, jak chociażby srebrny medalik z kotem, z którym nie rozstawała się ani na moment. Podobno był to prezent na jej trzynaste urodziny. Dostała go od rodziców zamiast prawdziwego kota, na jakiego nie mogli sobie pozwolić ze względu na alergię ojca Wandy. I choć wszystko wskazywało na to, że już dawno się z tym pogodziła, wciąż pozostał jej sentyment do takich rzeczy.

— Oczy ci się zamykają, Clive — powiedziała, przysiadając na chwilę obok niego i wyciągając z torby dwa lody w kubku. — Ten jest dla ciebie.

— Czym sobie na to zasłużyłem? — zapytał z uśmiechem na ustach. — Ale przyznam, że o niczym innym teraz nie marzyłem.

— To za to, że na mnie czekałeś — odparła.

Zdarzało się, że gdy Leo miał zajęcia klubu artystycznego, Will zostawał dłużej na treningu, a Wanda nie miała żadnych planów po zajęciach i nie musiała nagle wyjść z koleżankami na miasto, ona i Clive wracali do domu razem. Tak było i teraz, toteż po chwili wstała, zebrała wszystkie swoje rzeczy i w towarzystwie swojego kolegi z klasy opuściła parking przed supermarketem, umilając sobie czas rozmową.

Wanda była zupełnie zwyczajną dziewczyną, chwilami zazdrosną, innym razem niezwykle troskliwą. Często miewała różne nastroje, ale gdy spacerowała w towarzystwie Clive'a, jakimś cudem zawsze potrafiła się uspokoić i racjonalnie poprowadzić konwersację, zupełnie jak jej brat. Oboje byli dobrymi mówcami, gdy przychodziło do kontaktu z drugim człowiekiem, z tym że Wanda nie mogła się zmusić, aby choć na chwilę odłożyć telefon. Mimo wszystko podzielność uwagi pozwalała jej na podobne zachowanie i po dłuższej znajomości z nią człowiek zastanawiał się, jakimi nadprzyrodzonymi zdolnościami musi dysponować, by w jednej chwili prowadzić dwie zawiłe dyskusje — jedną fizycznie, drugą poprzez wymianę wiadomości tekstowych.

— Spójrz — mówiła, pokazując chłopakowi zdjęcie w telefonie. — Zrezygnowałam z tamtej bluzy i kupię Willowi na urodziny buty do grania. Jego stare powoli się rozpadają, więc powinien się ucieszyć.

— Kiedy podkoszulek zmienił się w bluzę, żebyś nagle mogła z niej zrezygnować? — zdziwił się Clive, śmiejąc się przy tym niemrawo. Takie zachowanie było bardzo podobne do Wandy. — Myślałem, że byłaś przekonana co do tamtego wzoru.

Pozszywane WężeWhere stories live. Discover now