Rozdział 27

133 13 46
                                    


Szklany Warsztat


Pieczęć na ścianie w pokoju Willa zalśniła bladym światłem, emitując przy tym niespokojne drżenia. Przez chwilę nie działo się nic więcej, jednak gdy tylko w pomieszczeniu rozległ się ryk dzikiego zwierzęcia, wszystkie meble jednocześnie zadrżały. Z półek pospadały puchary z zawodów siatkarskich. Z biurka zsunął się kubek, rozbijając się na szarym dywanie. Na lampkę nocną upadł obraz, przez co obie te rzeczy skończyły roztrzaskane na podłodze. Panował chaos, pośród którego klęczał Will, zaciskając zęby z całych sił i starając się zdusić krzyk. Ostatkiem sił oparł się na dłoniach, by nie uderzyć twarzą o podłogę. Rana na jego piersi zamknęła się, wypalana ilością energii, którą uwolniła magia Ardala.

Chłopak, ciężko dysząc, chwycił się krawędzi łóżka i z trudem podciągnął się najpierw do pozycji siedzącej, by potem powoli stanąć na nogach. Trzymając się ściany, nieudolnie stawiał kolejne kroki. Oparł na klamce ciężar własnego ciała i pchnął drzwi, wychodząc na korytarz. Do przyjazdu pozostałych członków rodziny było już bardzo mało czasu, więc jeżeli chciał się ze wszystkim uporać, musiał się śpieszyć. Wszedł do łazienki i spojrzał w lustro. Włosy miał w nieładzie, posklejane od potu. Oczy podkrążone, dłonie poranione, a całe ciało obolałe, jednak w tamtej chwili na żadną z tych rzeczy nie zwracał uwagi. Zamiast tego bezskutecznie spróbował odkleić od poparzonej skóry zniszczony i przekrwiony sweter, by móc dokładniej obejrzeć ranę. Ból powoli narastał do tego stopnia, że nogi zaczęły się pod nim uginać. Wyjął z szafki nożyczki i rozciął materiał, a następnie wstrzymał oddech. Szarpnął mocniej i przeklął, wypuszczając całe powietrze z ust. Z piersi na powrót polała się krew.

Will w pośpiechu zaczął przeglądać przybory w szafce, zrzucając przy tym na ziemię kilka drobniejszych rzeczy. Kiedy udało mu się dosięgnąć apteczki, usiadł z nią na zimnej podłodze i oparł się plecami o wannę. Ostrożnie przemył ranę i pobieżnie ją opatrzył. Nie myśląc o tym wiele, wyrzucił przekrwione chusteczki, waciki i bandaże do kosza pod umywalką. Chowając wszystko do szafki, natrafił jeszcze na niewielkie plastikowe pudełeczko z lekami przeciwbólowymi. Wysypał kilka pigułek na rękę i połknął, popijając wodą. Mimo że nie wierzył, iż w obecnej sytuacji jakkolwiek to pomoże, to jeśli zmniejszyłby odczuwany ból choć odrobinę, mógłby wreszcie spokojnie pomyśleć nad tym, co dalej.

Jeżeli chciałby zgłosić się do szpitala, wtedy na pewno zapytają go o to, co mu się stało. Coś takiego nie wchodziło w grę... a jednak ktoś musiał mu pomóc. Z taką raną normalne funkcjonowanie było niemożliwe. Już samo oddychanie sprawiało mu trudność, a co dopiero, gdyby musiał to ukrywać przed wszystkimi. W kolejnym tygodniu miały odbyć się ważne zawody. Mimo że miał już wystarczającą ilość punktów, by dostać się na dobrą uczelnię, to pozostałym członkom drużyny bardzo zależało, by zagrać ten ostatni mecz przed egzaminami wspólnie. Miało to być pożegnanie, do którego przygotowywali się od dłuższego czasu, a teraz, przez jego lekkomyślność, stracili swojego kapitana. W dodatku jego kariera sportowa właśnie się skończyła. Po czymś takim na pewno zostanie blizna, wyglądająca jakby ledwo uszedł z życiem po ataku dzikiej bestii. Czegoś takiego w szatni już nie ukryje.

Zamknął na chwilę oczy i odpoczął jeszcze chwilę, nim zdecydował się wstać i wrócić do pokoju. Stanął w progu, oglądając zniszczenia i poczuł coraz większą bezsilność. Nawet jeżeli zacząłby teraz, nigdy nie uda mu się tego sprzątnąć, nim wróci Wanda. Podszedł do ściany, na której widniał znak Ardala i oparł o nią czoło. Wsunął palce w rysy odpowiadające śladom po niedźwiedzich pazurach i uśmiechnął się boleśnie.

— Uratowałeś mi dziś życie, przyjacielu — powiedział. — Dziękuję.

Po tych słowach pieczęć delikatnie zalśniła, jak gdyby Ardal w ten sposób chciał mu odpowiedzieć.

Pozszywane WężeWhere stories live. Discover now