Rozdział 22

177 21 108
                                    


 Wiatr niosący zmiany


Pomieszczenie wypełniał zapach kurzu i starych pergaminów, które chłopak przytargał tu całkiem sam, gdy większość mieszkańców zamku już od dawna leżała w swoich łóżkach. Zdobycie niektórych egzemplarzy kosztowało go wiele wysiłku, ponieważ musiał osobiście wykraść je z biblioteki, zachowując przy tym największą ostrożność. Nie chcąc kłopotać młodzieńca, który najwidoczniej nigdy nie opuszczał tamtej sali, osobiście wdrapał się po drabinie, odnalazł interesujące go zwoje i zabrał je, ulatniając się przez uchylone drzwi. Wcześniej jednak, widząc wciąż palącą się świecę, zdmuchnął jej płomień, a mieszkańca biblioteki, który najwyraźniej przy niej zasnął, przykrył leżącym obok kocem.

Od tamtego czasu minęło wiele godzin i teraz to on spał, wtulając się w swój biały płaszcz. Ściskał go, jak gdyby był miękką poduszką, a futro północnej bestii, którym podszyty był kołnierz, kołysało się w rytm jego oddechu. Leżał w ten sposób nieruchomo, kompletnie ignorując fakt, że na placu, przy którym znajdował się jego pokoik, już od dawna tętni życie. Dopiero gdy przez niewielkie okienko znajdujące się wysoko przy suficie wpadły promienie słoneczne, ogrzewając mu twarz, otworzył błękitne oczy.

Chłopak usiadł na łóżku, rozmasował kark, a potem wstał, zarzucając na siebie płaszcz. Ruszył przed siebie, robiąc kilka kroków, pod którymi uginała się stara, drewniana podłoga. Wielki regał, jaki zajmował cała boczną ścianę i sięgał aż po sufit, drgał nieznacznie, a razem z nim ciasno ułożone słoje wypełnione kolorowymi substancjami. Ten właśnie dźwięk sprawił, że szklany dzwoneczek zawieszony przy kominku zadrżał, a chwile później zaczął wygrywać niezwykłą, relaksacyjną melodię. Kominek buchnął ogniem i wypluł z siebie kilka błękitnych ogników, które dryfowały bezwładnie w powietrzu, dając przyjemne, chłodne światło. Chłopak złapał jednego z nich, otworzył drzwi od swojego pokoiku i wpuścił go na spiralne schody prowadzące na zewnątrz. Ognik pofrunął do góry, a zaraz za nim ruszyły kolejne. Nim zdążyły oświetlić całe przejście, ich twórca zabrał się za uprzątnięcie ze stołu dokumentów, które czytał przed snem. Choć planował oddać je, nim ktokolwiek zdąży się zorientować, to przez swoją niezaplanowaną drzemkę musiał zrobić to teraz. Było południe, kiedy opuszczał swoje lokum.

Na zewnątrz panowała znacznie wyższa temperatura niż w zamkowej piwnicy. W pierwszej chwili oślepiło go słońce, które odbijało się od nagrzanych zamkowych murów. Chłopak instynktownie zasłonił oczy, ale sprawiło to, że część trzymanych pod ramieniem pergaminów rozwinęła się i uciekła wraz z pierwszym podmuchem wiatru.

— Uważaj na nie. Drugich takich nie znajdziesz w całym Tozoren — powiedziała młoda dziewczyna w przewiewnej, zielonej sukni. Podniosła z ziemi rozsypane dokumenty, a gdy tylko przeczytała pierwszą stronę, zaśmiała się rozbawiona. — Sądzę, że nawet biblioteka w Audarze nie może pochwalić się tak dokładnym spisem podgatunków koniczyny polnej.

— Koniczyna kwitnie dość długo, więc ma wiele praktycznych zastosowań — odpowiedział, odbierając od dziewczyny zwoje. — A w okolicy rosną odmiany, których wcześniej nie widziałem.

— Rozumiem — odparła, podnosząc lekko suknię i kłaniając się na pożegnanie. — W takim razie mam nadzieję, że znajdziesz dla nich odpowiednie zastosowanie.

Nie czekając na odpowiedź, dziewczyna odwróciła się i pobiegła brukowaną ścieżką w stronę ogrodu, zostawiając chłopaka samego.

— Do zobaczenia... — powiedział, gdy już całkiem zniknęła mu z pola widzenia.

Pozszywane WężeWhere stories live. Discover now