Prolog

915 91 130
                                    


Wiedźma i Król


Wszystko dookoła było zamrożone. Zastygło pokryte lodem, śniegiem i szronem. W zupełnej ciszy wydawało się, jakby w tym miejscu nawet czas został wypaczony. Niczym wspomnienie, jakiego ktoś z całego serca nie chciał utracić, krajobraz zamarł dla tej jednej chwili. Już tylko roześmiane rzędy kryształowych drzew odbijały między sobą promienie słońca wpadające przez uchylone wrota.

Dwa pozłacane węże umieszczone na skrzydłach bramy miały strzec wejścia do jaskini, ale zamiast tego zwinęły się leniwie w kłębek, ignorując nieszkodliwego intruza.

Na lekkim puchu widniały ślady po ciężkich, wysokich butach, które z trudem przedzierały się przez zaspy. Za śladami podążały pojedyncze płatki śniegu pchane podmuchem wiatru. Ostrożnie osiadały na zmarzniętych ustach młodego mężczyzny, którego gasnące ciepło nie potrafiło ich już roztopić. Siedział na ziemi, oparty plecami o jeden z czterech filarów zamarzniętej studni. Jego rude włosy zdążył wybielić szron, a martwe oczy, choć nie mogły już nic dostrzec, tępo wpatrywały się przed siebie, uwieczniając nadzieję towarzyszącą im do ostatnich chwil. Sine palce kurczowo trzymały się grubego futra, jakie nie zdołało spełnić swojego zadania. Nawet najcieplejsze nakrycie nie mogło równać się z przeszywającymi do kości zimnymi wiatrami Północy. Tym bardziej wydawało się to niemożliwe, gdy ktoś zamierzał samotnie stawić im czoła w drodze na górski szczyt. I pomimo ogromnej desperacji... wszystko przepadło.

Wiedźma spoglądała z ukrycia na mężczyznę, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, iż do samego końca jego zielone tęczówki patrzyły wprost na nią. Zaciekawiona, zrobiła pierwszy krok, odrywając się od pokrytej lodem ściany i skierowała się w stronę nowego gościa.

Nienaturalnie wysoka, o pociągłej twarzy i pięknych rysach, szła dumnie, stawiając równe kroki w alejce kryształowych drzew. Na szerokich ramionach miała zarzucony biały płaszcz sięgający ziemi, a jego materiał sunął po śniegu, gdy ostrożnie zdejmowała kaptur podszyty futrem. Potrząsnęła głową, wprawiając w ruch niegdyś czarne, teraz srebrne loki — jedyny dowód jej prawdziwego wieku. Zatrzymała się w bezpiecznej odległości i wyciągnęła niewielki, kryształowy flakonik, po czym wyjęła miedziany koreczek, by upuścić na grunt zaledwie jedną kroplę gęstej, oleistej cieczy. Substancja zapłonęła w locie złotą barwą słońca, a chwilę po dotknięciu ziemi zaczęły dziać się rzeczy niesamowite.

Śnieg stopniał, zmieniając swoją postać, a pulsująca od magii ziemia wchłaniała tysiące litrów wody. Nie mogąc dłużej zwlekać, nawet drzewa strząsnęły z siebie lodową skorupę, znajdując sposobność, by na nowo rozkwitnąć tysiącami drobnych, białych kwiatów. Wcześniej mroźna jaskinia, teraz stała się pięknym sadem, którego punktem centralnym była studnia otoczona czterema lazurowymi kolumnami. A o jedną z nich oparte były wciąż zmrożone zwłoki pozbawione życia.

Wiedźma kucnęła przy mężczyźnie i ujęła jego twarz w obie dłonie, oglądając w matowych oczach swoje zamglone odbicie.

— Przypuszczam, że ten klimat będzie ci bardziej przyjazny, mój królu... — powiedziała, a jej głos odbijał się echem tak donośnym, że poruszył niebem, ziemią, a nawet światem, którego zwykli ludzie dostrzec nie potrafili.

Wkrótce po tym spierzchnięte wargi mężczyzny drgnęły, gdy resztki podświadomości kazały mu ślepo podążać za jej głosem, chcąc znów znaleźć drogę do swojego ciała i wyrwać się z nieprzeniknionej ciemności.

— Wstań — dokończyła, a jego źrenice zwęziły się.

Oprzytomniał, a choć jeszcze przez dłuższą chwilę nie wiedział, co się dzieje, zrozumiał, kogo ma przed sobą. Zakłopotany uśmiechnął się, ignorując rozrywający go od wnętrza ból.

— Czego potrzebujesz, mój królu? — zapytała, trzymając go za rękę i rozprowadzając po jego ciele przyjemne uczucie ciepła, które ogrzało go po powrocie do żywych oraz stopniowo łagodziło cierpienie. — To niecodzienne widzieć jednego z Siedmiu Władców zjawiającego się osobiście u mych wrót. Powiedziałabym nawet, że nigdy wcześniej się to nie zdarzyło.

Wiedźma, widząc bezdźwięczne wołanie o pomoc, chwyciła biały puchar napełniony gorącym, czerwonym winem, który pojawił się na krawędzi studni tak nagle, że miało się wrażenie, iż od początku tam stał. Ale to przecież było niemożliwe. Odchyliła głowę mężczyzny i nalała mu do ust napoju, a cierpki i zarazem słodki smak rozlał się po jego gardle, pomagając odzyskać możność mówienia.

— P... pomocy — wyrzucił z siebie z trudem, a jego mocno zachrypnięty głos drżał. Jednak to drżenie głosu wcale nie ujmowało mu determinacji.

Tym razem to wiedźma się uśmiechnęła, patrząc w dal, za bramę, której strzegły dwa pozłacane węże, a mężczyzna obawiał się tego, co może zaraz odpowiedzieć. Bał się jej każdej decyzji, to było oczywiste. Każdy na tym świecie, kto miał przynajmniej trochę rozumu, śnił koszmary o Północnej Wiedźmie. Żadne z siedmiu królestw nie miało na tyle odwagi, aby próbować zająć chociażby podnóże jej góry. Należała do niej od wieków i tak miało zostać aż do końca świata.

— Jak wiele potrzebujesz? — zapytała wreszcie, wracając do niego wzrokiem. Jej spojrzenie wdzierało mu się coraz głębiej i głębiej w umysł, a on sam nie mógł nic z tym zrobić. Badała wszystko, łącznie z rzeczami, których prawdopodobnie sam o sobie nie wiedział, by zaraz ponowić swoje pytanie. — Jak wiele potrzebujesz?

— Wszystko! — wykrzyczał z bólem, gdy dotarło do niego, że jeszcze jednej szansy już na pewno nie dostanie. Zerwał się z pozycji leżącej, łapiąc ją przy tym za rękę w żelaznym uścisku. To była jego szansa i ostatnia deska ratunku. Finał drogi, którą musiał przebyć, by wyjawić swe życzenie. — Daj mi wszystko, co tylko jesteś w stanie!

— Nie potrzebujesz wszystkiego — mówiła, patrząc na niego z litością. Zamknęła oczy zawiedziona, kręcąc przy tym głową. — Wszystko ma ogromną cenę, mój królu.

— Wiem — odparł pewien siebie. Nie zamierzał jeszcze odpuszczać. — I jestem gotów ją zapłacić. Zgodzę się na wszystko.

Mężczyzna zamierzał poświęcić tak wiele, jak tylko trzeba było, żeby ocalić swoje królestwo. Był świadkiem potęgi Wiedźmy i wiedział, że bez niej nie osiągnie swojego celu. Bez niej nigdy nie zjednoczy siedmiu królestw ani nie odeprze najazdu wrogów, którzy już teraz szykowali się do przekroczenia granic.

A Wiedźma wiedziała to od chwili, w której ich oczy się spotkały.

Początkowo nie zamierzała mu pomagać, ale gdy zrozumiała, jak przyjemnie rozmawia się z drugim człowiekiem, dotarło do niej, że po latach życia w izolacji nadarzyła się okazja, by zająć czymś myśli. Nawet jeżeli na chwilę, to postanowiła podjąć ryzyko. Dla kogoś z zewnątrz mogło to wyglądać tak, jakby chciała wzniecić wielki pożar i oglądać z pierwszego rzędu, jak świat zmienia się w popiół. Ale to tylko część prawdy.

— Kiedyś byłam jedną z Cierni tego świata, jakie od zarania dziejów raniły jego egzystencję. Dziś jestem ostatnią z Szesnastu, która postanowiła do samego końca żyć dla innych. Dźwigam to brzemię tak długo, że odrodziłam się jako Krzew Cierniowy zdolny pochłonąć Ogród. Zamierzam podzielić się z tobą tą mocą. Dam ci wszystko, co tylko jestem w stanie, bo tylko ja mogę to zrobić. Tylko ja mogę dokonać cudu, jakiego potrzebujesz, mój królu.

Mężczyzna skinął głową w podzięce, a ona ostrożnie otarła mu z policzków łzy radości.

— W zewnętrznym świecie mówią o Północnej Wiedźmie... Mówią, że jest biała jak śnieg, który pokrył jej serce — zaczął mężczyzna, unosząc ku kobiecie wzrok, gdy jej usta na zawsze naznaczały mu czoło pocałunkiem. — Jednak osobiście uważam, że jesteś biała niczym te kwiaty jabłoni, co zasadzono w twoim ogrodzie... Delikatne, piękne i zwiastujące nadchodzącą wiosnę. Jesteś prawdziwym cudem.

— I ty nim niebawem zostaniesz, mój królu. A potem będziesz tego żałował.


Pozszywane WężeWhere stories live. Discover now