•8•

79 6 2
                                    

-Nie spałam całą noc, mam złe przeczucia co do tej akcji.
-Wiesz ja też, ale bądźmy dobrej myśli i nie przejmuj się tym aż tak. W końcu musimy się spotkać, więc nie możesz mi tu tak po prostu umrzeć.
-No racja, mam nadzieje że szybko cię zobaczę, tak bardzo mi ciebie brakuje.
-A ja teraz nie mam z kim tańczyć na przerwach w szkole i nie mam komu grać na gitarze.
-Jeju za tym też bardzo tęsknie, twoje granie i śpiewanie mnie uspokaja i relaksuje.
-Widzisz ja jestem cool, a nie jakiś Justin Bieber.
-A hot jak parówka.
-ROSE.-krzyknął chłopak dusząc się ze śmiechu.
-To miało brzmieć trochę inaczej, ale walić to.-powiedziałam przez śmiech.

-Gdy tylko to wszystko się skończy, dam ci znać.
-Będę za tobą bardzo tęsknić i najważniejsze, uważaj na siebie, proszę...
-Nie martw się, Jack się mną zajmie.
-Mam nadzieje.
-Dobra Aidan muszę kończyć, bo pora na nas. Nie wiemy do czego oni są zdolni, dlatego lepiej jak będziemy na czas i nie będziemy stwarzać żadnych problemów.
-Okej, bądź ostrożna i nie pozwól nikomu ciebie dotknąć.
-Dobrze, pa Aidy. Trzymaj się !
-Ty też, papa.
I w tym momencie rozłączyłam się z chłopakiem. Za 10 minut wyjeżdżamy dlatego muszę jeszcze wziąć pare rzeczy i się porządnie ubrać, bo niewiadomo jakie będą tam warunki. Tak szczerze? Mogłabym nawet spać na dworze, ale nie w szpitalu. Sam widok tego miejsca wywołuje u mnie dreszcze i sprawia, że cholernie boję się tam wejść. Dlaczego? Otóż mój kuzyn był ciężko chory. Miał ostrą białaczkę limfoblastyczną i leczył się chemioterapią. Mijały dni, tygodnie, a nawet miesiące. Było coraz lepiej, a kuzyn czuł się jak ryba w wodzie. Tego jednego dnia... zmarł. Chemioterapia nie zadziałała, a ja mam traumę do teraz. Niby pięć lat to dużo i normalnie przyzwyczaiłabym się, ale trudno jest zapomnieć takie rzeczy. Był dla mnie jak brat i kochałam go z całego serca. Nie zasłużył na taką śmierć i powinien dalej żyć. Było mi go strasznie żal, był już bardzo zmęczony leczeniem i chciał już wrócić do domu, odpocząć od tego wszystkiego. Jedyna rzecz jaka go uszczęśliwiała, to fakt że było z nim coraz lepiej, ale nie na długo...

-Rose! Musimy już iść!-krzyknął Jack z dołu.
Zeszłam na dół, gdzie wszyscy już czekali. Widać było, że strasznie się stresują i boją się tego co nas czeka.
-Słuchajcie. Musimy myśleć pozytywnie. Niedługo napewno odeślą nas wszystkich do domu na jeden dzień. Wtedy obmyślimy plan ucieczki i go zrealizujemy. Nie ma czym się stresować! Nie tylko takie momenty przechodziliśmy. Uciekanie przed policją, wandalizm, wagary, stawianie się starszym i silniejszym... Jesteśmy silni i się nie poddamy, tak?
-Tak.-powiedzieli na raz.
-Rose...-powiedział Finn.
-Hm?
-Chodź ze mną na chwilę do kuchni.
-Okej?-powiedziałam i ruszyłam za bratem.
-Posłuchaj. Gdy będziesz wchodzić dobrze wiesz gdzie, myśl tylko pozytywnie. Zapomnij o tym co cię gryzie, o rzeczach związanych z tym miejscem i o wszystkim co złe. Nie możesz się niczym zadręczać i złe wspomnienia musisz rzucić w zapomnienie. Nie chcę żebyś znowu mdlała na widok szpitala i chciałbym żebyś wspominała te spotkania z kuzynem miło, a nie źle. Takie myślenie dużo ci pomoże w przełamaniu swojego strachu i pamiętaj, że zawsze masz przy sobie Jacka i jak coś by się działo, to mu mów.
-Finn nie martw się o mnie, dam sobie radę.-powiedziałam przytulając mocno chłopaka.
-Idź pożegnać się z resztą i możecie już iść...
-Kocham cię Finn.- czy ja serio to powiedziałam? Z resztą nie ważne.
-Ja ciebie też, a teraz leć.-powiedział z dużym uśmiechem. Przytaknęłam i ruszyłam w stronę naszej grupki. Przytuliłam wszystkich po kolei i na koniec został mi Louis. Jednak to on pierwszy mnie przytulił i omal mnie nie udusił.
Oddałam przytulasa, ale nawet nie zauważyłam, że staliśmy tak już długo.
-Gołąbeczki wiecie, że już musimy iść co nie?
-Co wy macie z tymi gołąbeczkami?
-No bo tak słodko razem wyglądacie.
-Tak, tak. -powiedziałam przesuwając się z chłopakiem w stronę lustra.
-Rzeczywiście słodko wyglądamy. -powiedział Louis, a ja próbowałam zakryć rumieńce.
-Hej odkryj te policzki, rumieńce są słodkie.-powiedział Louis lekko się śmiejąc, a ja zarumieniłam się jeszcze bardziej.
-Teraz to już wyglądam jak burak.-powiedziałam na co reszta zaczęła się śmiać.
-Dobra zbieramy się, chodź Rose.-powiedział Jack.
-Pa wszystkim!
-Pa Rose i Jack.-powiedziała reszta, a my wyszliśmy kierując się w stronę wyznaczonego miejsca.

Dojście zajęło nam niecałe 20 minut, także nie jest tak źle. Jak narazie nie odczuwam stresu. Gdy już stanęliśmy przed szpitalem, zaczęłam żałować, że odebrałam ten telefon. Wygląda on okropnie i przerażająco. Wybite okna, różne straszne rysunki na zewnątrz, poszarpane pluszaki i duże dziury w ścianach. Skąd mamy mieć pewność, że budynek się nie zawali? Już bardziej prawdopodobne jest to niż bycie zabitym przez tych ludzi. Wchodziliśmy do środka, a moje serce z każdą sekundą biło coraz bardziej. W pewnym momencie myślałam, że zejdę na zawał. Dlaczego leżą tutaj trupy? Dosłownie na każdym walonym łóżku, leży ciała jakiegoś człowieka. Dlaczego nie mogliśmy mieć szkoły albo nie wiem, może sklepu? Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wpisałam w przeglądarce naszą aktualną lokalizację. W tym momencie miałam ochotę krzyknąć.
-Jack...
-Co jest Rose?
-Wiem dlaczego jest tutaj tyle ciał...
-Powiedz mi.
-Około rok temu ludzie chorowali w tym szpitalu na śmiertelną chorobę. Przedostawała się ona śliną i w momencie dostania się bakterii do twojego organizmu, miałeś maksymalnie dwa dni życia. Gdy ludzie się o tym dowiedzieli, wszyscy opuścili ten szpital, a chorzy i martwi tutaj zostali. A najgorsze w tym jest to, że dusze tych wszystkich osób odwiedzają to miejsce... codziennie. -powiedziałam łamiącym się głosem. Szczerze mówiąc myślałam, że przełamię ten lęk, ale to tylko pogorszyło sytuację.
-Dlaczego nie sprawdziliśmy tego wcześniej...-powiedział chłopak, a ja zaczęłam cicho szlochać. Duchy, mordercy, budynek w stanie krytycznym plus mój lęk... Ten wyjazd miał być najlepszy, ale jak widać chyba trafi do top trzech najgorszych wyjazdów ever. Usiadłam gdzieś po rogu budynku i pokazałam Jackowi żeby usiadł obok mnie.
-Jack pójdę się rozejrzeć a ty zostań.
-Żartujesz? Nigdzie cię nie puszczę.
-No okej...-powiedziałam i zaczęłam powoli zasypiać. Obudziłam się jakoś o 20:35, a Jack spał więc to okazja na rozejrzenie się. Chodziłam po korytarzach, gdy moją uwagę zwrócił pokój niemal nietknięty, w którym znajdowały się rysunki jakiegoś dziecka. Weszłam i rozejrzałam się. Jakim cudem rysunki mojego kuzyna znalazły się tutaj? Przecież był szpitalu w Los Angeles, a nie tutaj... W pewnym momencie usłyszałam kroki, które były coraz bliżej. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że to nie Jack. W drzwiach pojawił się facet z maską na twarzy. Wyciągnął coś z kieszeni po czym uderzył mnie tym w głowę, a ja po prostu zaczęłam mdleć. Usłyszałam tylko krótkie:
-Pułapka zadziałała szefie.

•1111 słów😋•

We fell in love in mayWhere stories live. Discover now