•18•

25 2 0
                                    

- Myślę, że dzisiaj już będziemy się zbierać na lotnisko. Trzeba ogarnąć co i jak i wylecieć stąd jak najszybciej. Nie mam ochoty tutaj być ani sekundy dłużej.
-Dobrze, ale zostańcie chociaż na ostatniej kolacji. Dzisiejsza jest wyjątkowa. Co miesiąc robimy ucztę, na której znajduje się pyszne jedzenie i na koniec jest nasza tradycja, bez której nie odbędzie się ta cała kolacja. Proszę, bądźcie na niej.
-Dobrze, będziemy.
-O 19 w jadalni. Tylko się nie spóźnijcie!-powiedziała, a ja ruszyłam na górę. Weszłam do pokoju, a tam zobaczyłam Louisa leżącego na łóżku.
-Hej Lou. Co tam czytasz?
-Witam panią, a takie tam romansidło.-powiedział odkładając książkę na półkę nocną. Położyłam się obok niego i wtuliłam się w jego tors.
-Dzisiaj pójdziemy na najbliższe lotnisko i sprawdzimy najbliższe loty, może nawet załapiemy się na tą noc.
-To super, a o której?
-Jakoś o 20, bo o 19 jest organizowana uczta. Podobno jest ona robiona raz na miesiąc, więc załapaliśmy się na jedną z ich ważnych i starych tradycji.
-Nie chcę cię martwić, ale to miejsce nie jest normalne. Ci ludzie zachowują się zbyt spokojnie, co wzbudza u mnie niepokój. Noszą jakieś dziwne szaty, a ostatnio słyszałem jak odprawiali jakieś rytuały. Rose, to nie jest normalne.
-Pewnie ci się przesłyszało. Moim zdaniem to porządni i bardzo mili ludzie, a w dodatku nas tutaj przyjęli. Ja nie mam do czego się przyczepić.-stwierdziłam, a chłopak ucichł. Było tak cicho i spokojnie, że zasnęłam przytulona do Louisa.

Obudziłam się i popatrzyłam na zegar wiszący na ścianie. Jest 18:50, a na 19:00 mamy kolację. Szybko wstałam z łóżka, przy tym budząc Louisa. Zeszłam na dół wraz z chłopakiem i ruszyłam w stronę jadalni, gdzie wszyscy już siedzieli przy stole. Pachniało tutaj pięknie, a samo jedzenie wyglądało smacznie. Dosiedliśmy się i wszyscy zaczęli jeść. To jedzenie jest niesamowicie pyszne.
-To mięso jest bardzo dobre, z czego to?-zapytał po chwili Jack przełykając ostatni kawałek mięsa.
-Z człowieka.-odpowiedziała młoda kobieta.
Wszyscy zaczęli się śmiać, oprócz gospodarzy domu. Z każdą sekundą atmosfera była coraz bardziej spięta. Byłam przerażona.
-Ale teraz proszę powiedzieć prawdę. Z czego to? Na pewno kiedyś zrobię taki obiad dla rodziny.
-Ona mówi prawdę, to z człowieka.-powiedział jeden z gospodarzy. Momentalnie wzięło mnie na wymioty. Szybko wyplułam jedzenie na talerz, jak i reszta. Louis miał rację, że to miejsce nie jest normalne.
-Louis, proszę chodźmy stąd.-szepnęłam chłopakowi do ucha.
-Chciałem poprosić cię o to samo.-szepnął chłopak.
-My będziemy się już zbierać, pora na nas.
-Co? Nie wolno wam iść, nie odprawiliśmy jeszcze rytuału.-powiedziała prowadząca tej całej „uczty".
-Co kurwa? To jakiś nieśmieszny żart prawda? Jaki rytuał?!-zaczęła krzyczeć Millie z przerażenia.
-Za chwilę każdy z was dostanie kopertę. Będzie w niej napisane czy będziecie następną ofiarą, czy nie. A skoro zjedliście mięso człowieka, nie wolno wam stąd wyjść do czasu zakończenia rytuału. Wszystko jasne?-zapytała kobieta. Wszyscy pokiwali głowami na tak, a ja stałam jak wryta. Zastanawiałam się czy to kolejny chory sen, czy ja na prawdę mogę umrzeć. Zamaskowany facet zaczął chodzić wokoło stołu z koszykiem pełnym kopert. Każdy po kolei wyciągał jedną. Wszyscy na raz je otworzyli. Było słychać, że inni się cieszyli , ale tylko ja nie miałam się z czego cieszyć. To ta czerwona gwiazdka z czaszką w środku, a na środku znajduje się napis „Jesteś ofiarą.".
-A więc kto zostaje naszą ofiarą?-zapytała kobieta, po czym nastała grobowa cisza. Już po mnie. Zaczęła chodzić wokół nas i przyglądać się naszym kopertom. Stanęła nade mną i szeroko się uśmiechnęła.
-Mamy wybrankę.-powiedziała, a reszta stała przerażona. Miałam nadzieję, że będzie to któryś z gospodarzy, a tu takie zaskoczenie.
-Proszę, nie róbcie jej nic.-powiedział Finn widząc jak zaczynam płakać z przerażenia. Wszyscy zaczęli lekko szlochać. Dwoje ludzi wzięło mnie za ramiona i wprowadziło mnie do dużego, strasznego pokoju. Po chwili weszli do niego wszyscy gospodarze i przywiązali mnie do stołu.

Louis's pov
Z pod drzwi zaczęła wylewać się krew, a w środku było słychać krzyki. Po chwili z pokoju wyszła Rose. Wyglądała na zmęczoną.
-Nie patrzcie na mnie jak na wariatkę, to tylko czerwona farba. Chwilowo są nieprzytomni, mamy czas na ucieczkę. Bierzcie rzeczy i idziemy z tego chorego miejsca, póki możemy i moje moce działają.-powiedziałam, a reszta podbiegła do mnie i jak najmocniej mnie przytuliła. W pięć minut udało nam się wszystko zabrać i wyjść z tego budynku.

Rose's pov
Idziemy już tak około godzinę, a słońce dobija okropnie. My chyba jesteśmy na patelni, a nie na drodze. Co prawda wszyscy są zmęczeni, ale nikt nie chce odpocząć, bo musimy jak najszybciej znaleźć lotnisko. Sprawdziliśmy mapę, ale jest tutaj głównie las, więc trudno jest znaleźć jakąkolwiek drogę.
-Ej, widzicie to?-zapytał Louis wskazując na coś świecącego się w pobliżu. Ruszyliśmy w stronę źródła światła i wychodząc z lasu było widać ogromne lotnisko.
-Nareszcie!-krzyknęłam okropnie się ciesząc. Reszta się uśmiechnęła i śmiała się widząc moją reakcję. Weszliśmy do miejsca docelowego, a tam mogliśmy zobaczyć ludzi, realnych ludzi. Bałam się, że to znowu atrapa ale nie tym razem. Podeszłam do rozpisu lotów i szukałam lotu do Los Angeles. Najbliższy jest za 10 godzin. Idealnie mamy czas na odpoczynek i załatwienie wszystkiego. Zostaniemy tutaj, bo to właśnie tutaj jest najbezpieczniej.

*10 godzin później*
Właśnie wsiadamy do samolotu. Nie mogę się doczekać, aż przytulę Aidana i opowiem mu o wszystkim co się tutaj działo. Tak bardzo mi go brakuje.

We fell in love in mayWhere stories live. Discover now