Rozdział 2: Zwą mnie Zapomnianym

425 27 6
                                    

Perspektywa Tobiasza
~~~~~~~~~

- chłopaki, błagam pomóżcie mi! Zaraz spadnę! - krzyczałem błagalnie, patrząc bezradnie na skały, których się panicznie trzymałem. Najgorsze było to, że skały, których się łapałem, również zaczęły się powoli zsuwać, a były one jedyną rzeczą, które utrzymywały mnie jeszcze przy życiu.

Nagle, zobaczyłem chłopaka, o czarnej skórze, czerwonych oczach i w ciemnym ubraniu, obok niego po lewej stronie stał niski chłopak o białych oczach i białej bluzie z różami, a po drugiej stronie chłopaka o czerwonych ślepiach stał dość wysoki chłopak w czarnej bluzie z kapturem.
- spokojnie Tobiasz, już jesteśmy, złap za moją dłoń - powiedział troskliwie Buszz, wyciągając w moją stronę pomocną dłoń.

Gdy już miałem za nią chwycić, skały się zsunęły i runęły do wody, a ja wraz z nimi.
- AAAHHHH! - wrzasnąłem przerażony i spanikowany.
- TOBIASZ!!! - krzyknęli jednoczenie.

Wszystko teraz działo się w zwolnionym tempie, przed moimi oczami zobaczyłem wspomnienia, które były niczym prezentacja... Przesuwały się niczym slajdy za pomocą blaskami białych świateł. Gdy zamknąłem oczy, poczułem, że uderzam o taflę wody i płynę na dno, uderzając plecami o coś bardzo twardego. Momentalnie się wygiąłem z bólu.
Poczułem jak coś plącze się wogół mojej nogi i mocno trzyma. Otworzyłem oczy pod wodą i zobaczyłem trochę niewyraźnie, że zaplątałem się w glony. Cholera!
Walcząc o życie i korzystając z tego, że jestem jeszcze przytomny, szarpełem nogą, starając się uwolnić, ale nic to nie dawało... Sił miałem coraz mniej, tak samo jak powietrza w płucach. Zacząłem się dusić i jeszcze bardziej się szarpałem, walcząc już resztkami sił o życie. Chciałem się panicznie wydostać stąd lecz myślałem wtedy nieracjonalnie i po prostu wyczerpałem  całą moją energię... Poddałem się, godząc się na śmierć, która zapewne stoi przede mną otworem. Potem zapadła ciemność...

°~•...•~°

- pobuuudka~ - powiedział nieznany, mroczny głos...
- mmh... - mruknąłem pod nosem i leniwie otworzyłem oczy. Po jakiejś niecałej minucie, zacząłem zmieniać pozycję na siedzącą, a przy tym strasznie dokuczał mi ból pleców, prawdopodobnie od tego uderzenia... Ale zaraz... Jestem martwy, a czuję ból?!
Natychmiast rozejrzałem się wokół siebie. Niczego nie widziałem. Znajdowałem się w jakieś czarnej przestrzeni, a po środku i w miejscu, w którym siedziałem padało na mnie białe światło z reflektora
- co jest?!
- ooh~ nareszcie się obudziłeś
Tobiasz

- co do cholery?! - wrzasnąłem zdezorientowany i starałem się wyszukać owego osobnika - Jak się tu znalazłem?!
-

nie masz o co się martwić Tobiasz, uratowałem Cię
- odpowiedz na moje pytanie! - wrzasnąłem, ale od razu kiedy to zrobiłem, poczułem ostry ból prawego oka, czyli po stronie Endermana. Ból był okropny. Złapałem dłonią za oko i modliłem się, aby ból w końcu ustąpił.
- nie tak ostro Tobiasz... Widzisz co uczyniłeś? 
- kim... Ty jesteś? - warknąłem przez ból lecz starałem się być łagodny.
- ohh, a czy to ważne?
- chcę wiedzieć... - tajemniczy głos przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Pomyślałem, że zastanawia się nad odpowiedzią, ale wciąż było cicho.
- proszę... Odpowiedz mi - powiedziałem łagodnie i słabo. Przez ten ból oka, zrobiło mi się nie dobrze, miałem zawroty i bóle głowy.
- zwą mnie Zapomnianym - odpowiedział wreszcie.
- dlaczego tu jestem? I skąd znasz moje imię?
- uratowałem Cię chłopcze, powinieneś być mi wdzięczny

Nagle z niedalekiej odległości zobaczyłem sylwetkę silnego i wysokiego mężczyzny z białymi oczami. Postać mi się bacznie przyglądała, tam samo jak ja jej.
- pora wracać, nie sądzisz?

Usłyszałem pstryk palcami, a po chwili przed moimi oczami błysnęło białe światło...

°~•...•~°

Poczułem jak leżę na czymś dość miękkim, na nogach czułem zimną wodę oraz witr który mnie otulał. Wstałem, o dziwo nic mnie już nie bolało. Oparłem się o łokcie i spojrzałem trochę nieprzytomny przed siebie.
Sugerując po miejscu, w którym leżałem, byłem na plaży. Spojrzałem w niebo i dostrzegłem zachód słońca, pokazujący zbliżającą się noc, a aktualna pora dnia to wieczór.
Po chwili namysłu, wstałem na równe nogi i poszedłem w znaną mi drogę do domu.
- mam nadzieję, że wpuszczą mnie do domu... - pomyślałem.

Oni teraz pewnie sądzą, że zginąłem oraz należę do tamtego świata, napewno musieli się o mnie bardzo martwić
- o czym ty mówisz Tobiasz? Przecież nikt z nich nie rzucił ci się, aby cię nawet wyłowić z wody, kiedy jeszcze byłeś przytomny - pomyślałem.

Ale gdyby tak dobrze rozkminić to rzeczywiście mogliby chociaż spróbować mi pomóc... Nikt za mną nie skoczył...
- żaden z nich... - szepnąłem do siebie.

Poczułem w sobie narastającą we mnie złość, spięcie mięśni, ból Endermanowego oka oraz powoli wypływające z mych oczu słone łzy.
Gdyby byli moimi prawdziwymi przyjaciółmi, wskoczyli by za mną wszędzie! Pomagaliby mi i wspierali, a tym czasem po prostu sobie poszli!
- oni nie są moimi przyjaciółmi... - ustałem nagle w miejscu i spojrzałem w ziemię. Stałem na wydepnatej ścieżce, na której to właśnie ja zawsze chodziłem, aby się na przykład uspokoić bądź pozbierać myśli z różnych sytuacji, a ścieżka zawsze prowadziła mnie na klif... Nie ufam już tej ścieżce i już nigdy niczemu ani nikomu nie zaufam.
Postanowiłem, że pójdę dalej lecz zboczyłem ze ścieżki i skierowałem się do domu.
Nie miałem jednak zamiaru tam wchodzić, chciałem się tylko przyjrzeć jak sobie radzą po ,,mojej śmierci" oczywiście.

Ty nie jesteś Tobiasz... | Ekipa Rapy | ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now