Nieznajomy

42 8 1
                                    

-Co ty tutaj robisz?
Rzuciłem się, aby go przytulić.
-Dlaczego dopiero teraz? Bałem się, że pożar cię dopadł.
-Wybacz, musiałem się ukrywać przed Watahą. Dzięki tych zleceniom wiedziałem, że przy którymś będziesz i nie myliłem się. Ale nie rozmawiajmy tu.
-Dobrze, chodźmy.

Byliśmy w moim mieszkaniu. Małym, ale własnym.
-A gdzie Dereq?
-Odszedł...
-Co?
Wyjaśniłem mu wszystko po kolei. Zrobił wielkie oczy kiedy to usłyszał.
-Zawsze byliście nierozłączni...
-Jak widać - nie.
-Jak sobie z tym radzisz?
-Jak widać zajmuję się zleceniami, próbuję dzięki tym zapomnieć, ale... Ciężko.
-Jakoś to się ułoży, zobaczysz.
-Ja... Już straciłem nadzieję. Nie ważne, idę spać. Czuj się jak u siebie w domu.
Poszedłem do pokoju.
Nie chciałem ciągnąć tej rozmowy, byłem zmęczony. To prawda... Tęskniłem i to bardzo. Jednak nie chciałem tego pokazywać. Dereq był moją słabością, osobą którą chroniłem.
Oboje siebie potrzebowaliśmy. Uzupełnialiśmy się.
Jednak teraz to inna bajka...

Następnego dnia poszedłem coś kupić. Przy jakimś stoisku widziałem jak koleś pcha sobie owoc do kieszeni.
Podszedłem tam i złapałem go za rękę.
-Jeśli nie odłożysz tego co zabrałeś to inaczej pogadamy.
Poczułem od niego woń demona.
-Luz gościu.
Odłożył owoc i ewakuował się.
-Zero spokoju...
Na każdym kroku spotykam demony to nazywa się mieć pecha.

Wróciłem do domu. Zacząłem przygotowywać śniadanie. Tata spał jeszcze na kanapie, nie chciałem go budzić. Zapewne od dawna po ludzku nie spał normalnie tylko jak wilki. Mamy ciepłe futra to fakt jednak o wygodę w lesie trudno jest znaleźć...

-Tato wstawaj. Zrobiłem śniadanie.
-Miło, choć pobudki mogły być lepsze...
-No sorry nie jestem dziewczyną...
Zabierałem się do jedzenia.
-Masz jeszcze jakieś zlecenie?
-Tak, o północy. Demony pod wpływem substancji.
-Mówiłem coś na ten temat...
-Już to nie ma znaczenia. Poza tym nie z jednym takim się rozprawiłem...
-Czy ja jeszcze mam coś do gadania? Chcę cię ochronić przed tym.
-Za późno. Sam daję sobie radę. Już nie jestem małym dzieckiem... Przecież wiesz, że jestem ostrożny.
Tylko westchnął i pokręcił głową.
Nic już nie dodawał. Skończyliśmy śniadanie. A ja szykowałem się do pracy.
Pracowałem na kasie na stacji benzynowej. Łatwa i przyjemna praca. Przecież za coś musiałem zapłacić za czynsz.

Nastała północ
Tak jak przewidziałem diler dał młodym demonom po jakimś proszku.
Wtedy wkroczyłem, od razu chcieli mi nawiać. Goniłem ich, wtedy odwrócili się wściekli i jeden rzucił się na mnie. Miał pianę na pysku, przedawkował za bardzo.
Dostałem pazurami po mojej klatce tak, że było widać krew.
Drugi złamał mi kolano.
-AAAAAGH!
Myślałem, że to już koniec.
Jednak ktoś przybył. Odepchnął jednego, który mnie trzymał za ręce.
-Zawalczysz jeszcze?
Spytała postać. Oparłem się na plecach towarzysza.
-Tak.
Demony nas otoczyły, przyszły nowe z ciemnych zakamarków.

Przecinałem sztyletem do skóry demonów, leciała krew, parę ciosów się dostało.
Byliśmy zmęczeni, ale wygraliśmy.
Wtedy upadłem, towarzysz mnie złapał i położył głowę na moich kolanach.
Widziałem Dereqa, nie wiedziałem czy już mi odbija po paru ciosach czy to prawda.
-Dereq?
Zamknąłem oczy i zemdlałem.

My Demon [Yaoi] [Zakończone] Where stories live. Discover now