V. Burzliwe wizyty

634 234 912
                                    

— Pan do kogo? — zapytał ochrypłym głosem lokaj o wyłupiastych oczach i przerzedzonych włosach. Niebieska żyłka pulsowała na jego pomarszczonej skroni. Wyglądał, jakby przerwano mu wieczny sen. David miał ochotę przeżegnać się na jego widok.

— Ja do... — Nie zdołał dokończyć. Przy kamerdynerze zjawił się Luis Fuentes. Mężczyzna uśmiechnął się na widok syna Héctora.

— Młody Álvarez? — zdziwił się, prosząc go do środka. Starszy kamerdyner niechętnie przepuścił gościa w drzwiach — Zapewne chce się pan widzieć z Sarą. Andrésie, wprowadź proszę gościa do bawialni — zwrócił się do majordomusa.

David odetchnął z ulgą. Wróciła bezpiecznie do domu, nic jej nie zagraża. To właśnie chciał wiedzieć. Mimo iż jego wizyta mogła się już zakończyć, potulnie szedł za lokajem. Dwuskrzydłowe drzwi bawialni rozchyliły się, a on znów pojawił się w pomieszczeniu, w którym gościł wraz z rodzicami. Serce w jego piersi przestało się nerwowo tłuc, nogi zaś nie sprawiały wrażenia utkanych z waty. Wróciła pewność siebie. Wrócił spokój. Była tam. Odłożyła opasłą książkę i podniosła się z sofy, nie spuszczając z Davida otępiałego wzroku. Álvarez zaś skupił spojrzenie na zasiadającej na sofie kobiecie w średnim wieku, której wcześniej nie poznał. Domyślił się, iż zapewne to żona Fuentesa, nieobecna na pamiętnej kolacji. Przedstawił się cicho.

— Co tu robisz? — zapytała bez skrępowania Sara, gdy tylko oddał wyrazu szacunku jej macosze.

— Tak nagle... panienka zniknęła — szepnął niepewnie David, uważając, by nie zdradzić za wiele. Podejrzewał, że Sara nikomu nie pochwaliła tym, iż była na przejażdżce poza miastem, w winnicy.

Rita schowała dłonie w fałdach sukni i zacisnęła pięści. Sądziła, iż David mówi o ostatniej kolacji, którą opuściła. Głupie dziewczę, pomyślała. Mogła tam siedzieć, skoro miała przy sobie przystojnego młodzieńca, a nie myśleć o rozbrykanym rodzeństwie. Nie przypuszczała, że ta nieposłuszna pannica zwróci na siebie czyjąś uwagę w Madrycie, zwłaszcza bogatego i nieżonatego dżentelmena.

— Martwił się panicz o mnie?

David drgnął. Zaplótł dłonie za plecami, czując, jak się pocą. Oczywiście, że się martwił! Gdyby nie chęć upewnienia się, iż dotarła cała i zdrowa do domu, nie byłoby go tutaj. Wiedziała to. Widział to w jej patrzącym z wyższością spojrzeniu oczekującym jednej odpowiedzi. Dlaczego mu to robiła? Nie potrafił przyznać przed sobą, że mu na niej zależy, a ona oczekiwała, iż wyzna to przed nią i jakąś znieruchomiałą w kącie kobietą.

— Tak — wyznał tak chicho, jakby wstyd mu było się do tego przyznać. 

Sara uśmiechnęła się zwycięsko, Rita zaś z trudem powstrzymała się od klaśnięcia w dłonie. Ma swoją zdobycz w sieci! Teraz tylko wywlec ją na brzeg, a raczej przed ołtarz.

— Niepotrzebnie — westchnęła Sara. I wtedy uśmiech Davida zbladł, a Rity zniknął. Oboje patrzyli w osłupieniu, jak zasiada ciężko na sofie. — Proszę wybaczyć, ale jestem zajęta — powiedziała i otworzyła książkę.

— Ja również, żegnam — odpowiedział bez zastanowienia. Oddał wyrazy szacunku Ricie i wyszedł. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, żona Fuentesa uderzyła ze wściekłością w podłokietnik.

— Jesteś bezmyślna! Jedno twoje słowo i padłby ci do stóp! Jak mogłaś go tak potraktować? 

— Wiem, czego chce od życia i bynajmniej nie jest to David Álvarez. — odparła, powolnym ruchem przerzucając stronę. Miło się z nim gawędziło, a wspólna przejażdżka była przyjemną formą spędzenia czasu. To jednak wszystko. Niczego więcej od niego nie oczekiwała. — To, że ty wyszłaś za mojego ojca dla pieniędzy, nie znaczy, że mam iść w twoje ślady — syknęła. Zamknęła z trzaskiem książkę, przeczuwając, że nie dane jej będzie się skupić, i stanęła nad płonącą ze wściekłości Ritą. Posłała jej pełne pogardy spojrzenie. — Nie jesteś moją matką. Nie mów mi, jak mam żyć.

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz