— Pan do kogo? — zapytał ochrypłym głosem lokaj o wyłupiastych oczach i przerzedzonych włosach. Niebieska żyłka pulsowała na jego pomarszczonej skroni. Wyglądał, jakby przerwano mu wieczny sen. David miał ochotę przeżegnać się na jego widok.
— Ja do... — Nie zdołał dokończyć. Przy kamerdynerze zjawił się Luis Fuentes. Mężczyzna uśmiechnął się na widok syna Héctora.
— Młody Álvarez? — zdziwił się, prosząc go do środka. Starszy kamerdyner niechętnie przepuścił gościa w drzwiach — Zapewne chce się pan widzieć z Sarą. Andrésie, wprowadź proszę gościa do bawialni — zwrócił się do majordomusa.
David odetchnął z ulgą. Wróciła bezpiecznie do domu, nic jej nie zagraża. To właśnie chciał wiedzieć. Mimo iż jego wizyta mogła się już zakończyć, potulnie szedł za lokajem. Dwuskrzydłowe drzwi bawialni rozchyliły się, a on znów pojawił się w pomieszczeniu, w którym gościł wraz z rodzicami. Serce w jego piersi przestało się nerwowo tłuc, nogi zaś nie sprawiały wrażenia utkanych z waty. Wróciła pewność siebie. Wrócił spokój. Była tam. Odłożyła opasłą książkę i podniosła się z sofy, nie spuszczając z Davida otępiałego wzroku. Álvarez zaś skupił spojrzenie na zasiadającej na sofie kobiecie w średnim wieku, której wcześniej nie poznał. Domyślił się, iż zapewne to żona Fuentesa, nieobecna na pamiętnej kolacji. Przedstawił się cicho.
— Co tu robisz? — zapytała bez skrępowania Sara, gdy tylko oddał wyrazu szacunku jej macosze.
— Tak nagle... panienka zniknęła — szepnął niepewnie David, uważając, by nie zdradzić za wiele. Podejrzewał, że Sara nikomu nie pochwaliła tym, iż była na przejażdżce poza miastem, w winnicy.
Rita schowała dłonie w fałdach sukni i zacisnęła pięści. Sądziła, iż David mówi o ostatniej kolacji, którą opuściła. Głupie dziewczę, pomyślała. Mogła tam siedzieć, skoro miała przy sobie przystojnego młodzieńca, a nie myśleć o rozbrykanym rodzeństwie. Nie przypuszczała, że ta nieposłuszna pannica zwróci na siebie czyjąś uwagę w Madrycie, zwłaszcza bogatego i nieżonatego dżentelmena.
— Martwił się panicz o mnie?
David drgnął. Zaplótł dłonie za plecami, czując, jak się pocą. Oczywiście, że się martwił! Gdyby nie chęć upewnienia się, iż dotarła cała i zdrowa do domu, nie byłoby go tutaj. Wiedziała to. Widział to w jej patrzącym z wyższością spojrzeniu oczekującym jednej odpowiedzi. Dlaczego mu to robiła? Nie potrafił przyznać przed sobą, że mu na niej zależy, a ona oczekiwała, iż wyzna to przed nią i jakąś znieruchomiałą w kącie kobietą.
— Tak — wyznał tak chicho, jakby wstyd mu było się do tego przyznać.
Sara uśmiechnęła się zwycięsko, Rita zaś z trudem powstrzymała się od klaśnięcia w dłonie. Ma swoją zdobycz w sieci! Teraz tylko wywlec ją na brzeg, a raczej przed ołtarz.
— Niepotrzebnie — westchnęła Sara. I wtedy uśmiech Davida zbladł, a Rity zniknął. Oboje patrzyli w osłupieniu, jak zasiada ciężko na sofie. — Proszę wybaczyć, ale jestem zajęta — powiedziała i otworzyła książkę.
— Ja również, żegnam — odpowiedział bez zastanowienia. Oddał wyrazy szacunku Ricie i wyszedł. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, żona Fuentesa uderzyła ze wściekłością w podłokietnik.
— Jesteś bezmyślna! Jedno twoje słowo i padłby ci do stóp! Jak mogłaś go tak potraktować?
— Wiem, czego chce od życia i bynajmniej nie jest to David Álvarez. — odparła, powolnym ruchem przerzucając stronę. Miło się z nim gawędziło, a wspólna przejażdżka była przyjemną formą spędzenia czasu. To jednak wszystko. Niczego więcej od niego nie oczekiwała. — To, że ty wyszłaś za mojego ojca dla pieniędzy, nie znaczy, że mam iść w twoje ślady — syknęła. Zamknęła z trzaskiem książkę, przeczuwając, że nie dane jej będzie się skupić, i stanęła nad płonącą ze wściekłości Ritą. Posłała jej pełne pogardy spojrzenie. — Nie jesteś moją matką. Nie mów mi, jak mam żyć.
CZYTASZ
Winny ród
Historical FictionHiszpania XIX wieku Álvarezowie należą do śmietanki towarzyskiej Madrytu. Całe swe bogactwo zawdzięczają prowadzonej od pokoleń plantacji winogron oraz wytwarzanemu winu. W jednej chwili jednak beztroskie i opływające w luksusy życie tej starej, sza...