XV. Następstwa minionej nocy

434 197 462
                                    

Héctor wypuścił ze świstem powietrze, gdy zdał sobie sprawę, że z lufy nie wydobyło się nic prócz hałasu. Odebrał z rąk otępiałego szwagra strzelbę, a gdy bezpiecznie odłożył ją na miejsce, zacisnął dłonie na kołnierzu Marcosa. Miał ochotę go rozszarpać, a przynajmniej porządnie nim potrząsnąć. Omal nie doprowadził do tragedii. Gdyby broń była załadowana, a Josefina nie ociągała się tak w drodze z powozu i weszła do pokoju przed nim, zabiłby własną siostrę. A co jeśli wymierzyłby w Davida, Rafaela albo Elenę? Nie okazałby mu wtedy żadnej litości i rozszarpałby go gołymi rękami. 

— Zostaw go! — krzyknęła rozpaczliwie Josefina, widząc, jak jej mąż szarpie za ubranie Marcosa, który w ogóle nie reagował na to, co się wokół niego działo. Zachowywał się niczym kukiełka, bezwładna, podatna na wszystkie ruchy lalkarza. — Nie widzisz, w jakim jest stanie? — Chwyciła ramię brata i pomogła mu usiąść na sofie.

— Ciesz się, że jeszcze nie postradałem zmysłów, by trzymać w tym domu furiatów nabitą broń — powiedział szorstko Héctor, opadając ciężko na fotel. Przetarł dłońmi twarz, po czym spojrzał na zegar na kominku. Trwający od zaledwie kilku godzin nowy rok nie rozpoczął się pomyślnie. Przeczuwał, iż nadchodzące miesiące wcale nie przyniosą niczego lepszego. 

— On cierpi — rzekła zrozpaczona Josefina, tuląc do siebie brata. Marcos spoglądał tępo na podłogę, nie wykazując żadnych oznak przytomności. Zupełnie, jakby pogrążył się w mroku, jaki widziała tylko jego dusza. — Nie wiesz, jak to jest przez tyle lat drżeć o własne życie. Nic nie wiesz!

— Nie możesz go we wszystkim usprawiedliwiać! — krzyknął wściekle Álvarez. 

— Ja... — odezwał się nagle Marcos. Głos mu drżał. Podniósł puste spojrzenie na bladą twarz Josefiny i ułożył dłoń na jej licu. — Tak bardzo przepraszam, Sefi. Zawsze chciałem twojego dobra — wybąkał roztrzęsiony. — Nie chciałem nikogo skrzywdzić, nigdy... — W oczach mężczyzny stanęły łzy. 

— Już dobrze, tutaj nic ci nie grozi — wyszeptała Josefina, gładząc go po plecach niczym niegdyś Rafaela, gdy strwożony koszmarem przybiegał do niej w środku nocy.

Héctor pokręcił głową. Nie mógł dłużej patrzeć na tę żałosną scenę. Jego żona wcale nie pojmowała powagi sytuacji. Liczył się dla niej tylko skrzywdzony przez los brat. Powstał z miejsca i opuścił pokój myśliwski. Chciał już tylko zasnąć spokojnie. 

***

Josefina następnego dnia postanowiła rozmówić się z Eleną. Nie mogła tak po prostu zapomnieć o tym, co się wczoraj wydarzyło na balu. Żałowała, że jej córka nie jest cnotliwa niczym Ana, która spaliłaby się ze wstydu na samą grzeszną myśl o obcym mężczyźnie. Elena z chęcią oddawała się flirtom, nawet tym mniej niewinnym, przyjmowała komplementy i budowała swą pewność siebie na podwalinach, jaką stanowiły peany głoszone przez zatraconych w jej niewymuszonym uroku zapaleńców, którzy czcili każdy skrawek jej skóry. 

Rozmyślania Josefiny przerwał szczęk klamki. W bawialni pojawiła się służka z listem w dłoni. Señora Ferrer pochwyciła epistołę, a gdy została sama, niezwłocznie rozcięła kopertę. Gdy skończyła czytać, zgniotła papier w dłoni i warknęła wściekle. Nim zdążyła ochłonąć, drzwi pokoju ponownie się otworzyły, a do bawialni weszła Elena. 

— Wszystko zniszczyłaś! — wykrzyczała w jej stronę Josefina, wymachując strzępami listu. 

— Nie wiem, o czym madre mówi — odparła flegmatycznie.

— Hiddleston wyjechał — wyjaśniła rozpaczliwie. — I to wszystko twoja wina! 

— I bardzo dobrze. Nie miał, czego tu szukać — odparła gniewnie, czując w głębi serca ulgę. Zbliżyła się do matki. — Wiem, że mnie oszukaliście. Ty i wuj. Wmówiliście mi, że jeżeli nie zgodzę się wyjść za Hiddlestona stracimy majątek, omamiliście wizją ruiny ojca! — wykrzyczała z bólem w głosie.  — To podłe kłamstwa! Chciałaś po prostu wydać mnie prędko za mąż, pozbyć się kłopotu, którym zawsze dla ciebie byłam, bo wciąż sprawiałam problemy swym frywolnym zachowaniem. 

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz