XXVI. Szkice przyszłych więzi

427 187 460
                                    

Enriqueta mknęła po domu niczym duch. Minęła bibliotekę, bawialnię, pokój bilardowy i pokój muzyczny, z którego to niegdyś rozbrzmiewały fałsze, teraz zaś zalegała tam przygnębiająca cisza. W jadalni również nie zastała nikogo. Boże, ten dom jest jakby martwy, pomyślała z żalem. Niegdyś spędzała wiele czasu w buduarze Eleny, odkąd jednak młoda mężatka wyjechała, nagle ubyło Enriquecie obowiązków. Najwytworniejszy pokój w rezydencji opustoszał, lecz coś sprawiało, iż wydawało się, że jeszcze ktoś w nim żyje; okna wychodzące na ogród osłaniały przed słońcem bladoróżowe zasłony przeryte złotymi wzorami, łóżko okładały sterty poduch, w powietrzu roznosił się zapach olejku różanego, a zegar tykał miarowo. Nikogo w środku jednak nie było. Prócz widm wyraźnych wspomnień. 

Przygnieciona wcale nieodległymi wspomnieniami Enriqueta ruszyła wzdłuż oszklonej galerii, która to wychodziła na ogród. Na stoliku okrytym cieniem ułożyła dzban z lemoniadą. Na polecenie doñi Josefiny pozostawiała chłodny napój dla robotników pracujących przy budowie oranżerii. Sama jednak tego dnia rozkoszowała się pitną czekoladą. Po wystawnym weselu pozostało tak wiele smakołyków, że nawet służba mogła się nimi posilać. Nikt nie żałował sobie tych dobrodziejstw. 

Enriqueta postanowiła skorzystać ze słonecznej pogody i spędzić przerwę na zewnątrz. Wiedziała, że taras nie był miejscem przeznaczonym dla jej wypoczynku, lecz wątpiła, by ktokolwiek przyuważył ją, jak leni się w otoczeniu kwitnących rabat kwiatów, skryta za jedną z okolonych winnym pnączem kolumn, które to podtrzymywały taras. Przylgnęła bezwiednie lewym ramieniem do białego filaru. Spojrzeniem chłonęła powracający do życia ogród po zimie, w czasie której wszystko wydawało się pozbawione duszy, osłonięte cienką warstwą śniegu, osnute mgłą albo oblepione kroplami deszczu czy też rosy. Znów ten wyjątkowy zapach wkradł się do jej podświadomości i przywiódł przed przymknięte oczy radosne wspomnienia. Nie miała ich wiele, dlatego też nie zniekształciły się nadto pod ciężarem innych chwil należących do przeszłości. Bo też nie miało, co ich przytłoczyć. 

Nie przeszkadzali jej pracownicy, których rozmowy docierały do niej. Nie przeszkadzał również robotnik, który to pojawił się na tarasie, by zaspokoić pragnienie. Nie zwracała uwagi ani na tych jawiących się w oddali, ani na tego znajdującego się kilka kroków dalej, dopóki odgłos tłuczonego szkła nie przywiódł ją z powrotem na ziemię z chmur, w których to zanurzyła głowę. 

Z ust robotnika omal wypełzło przekleństwo. Omal. Bo stłamsił w sobie drugą część szpetnego słowa, gdy przyuważył, iż nie jest sam. Wyraźnie zawstydzony schylił głowę. Na czubku znoszonego buta dostrzegł odłamek zbitej szklanki. Uklęknął, po czym jął zbierać ostre okruchy.

— Narobiłem rabanu...  

— Proszę to zostawić. Sprzątnę to — rzekła Enriqueta. Ten jednak nadal szukał fragmentów szkła, prawie trącając przy tym jej fartuch spływający ku ziemi. — Jeszcze się pan skaleczy... — Te słowa wypowiedziała ze znudzeniem.

— Nie jestem aż tak nieporadny. — Powstał, ostrożnie kładąc na stole to, co udało mu się zebrać. — O, widzi pani. — Uniósł dłoń na wysokość oczu Enriquety. — Wcale się nie zraniłem. 

— Cieszę się. Skaleczenie utrudniłoby szkicowanie — rzekła, przyglądając się jego widocznym na palcach odciskom powstałym zapewne od trzymania ołówka, który to teraz miał wepchnięty za ucho. — Pańskie prace spodobały się architektowi? — W jej głosie jednak nie pobrzmiewała wątpliwa nuta, która zwykła zabarwiać wysnute pytania. 

— Nie — odparł prędko. I znów pochylił głowę. Tym razem jednak nie ze wstydu. Chciał ukryć smutek, który nagle wtargnął do jego oczu i wykrzywił usta. Udawał jednak, że wciąż szuka odłamków szkła. Enriqueta nie dała się zwieść. Może dlatego, że sama dobrze znała tę prostą sztuczkę. I sama się do niej często stosowała. 

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz