XXX. W ogniu wyznań

452 183 575
                                    

San Isidro urodził się w drugiej połowie XI stulecia. Nim został wyniesiony na ołtarze i stał się patronem Madrytu, wiódł skromne życie wiejskiego parobka i pracował na polach właścicieli ziemskich. Przypisuje mu się dokonanie wielu cudów; najczęściej łączy się go jednak z odkrywaniem wody na nawet najbardziej jałowych obszarach. Podobnież pewnego razu, gdy Madryt nawiedziła intensywna susza, jednym uderzeniem laski sprawił, iż wytrysło źródło. Znana też była historia o tym, jak jego syn wpadł do studni. Wtedy Isidro jął się modlić, aż woda się podniosła i dziecko mogło wydostać się na zewnątrz.

Jego święto obchodzono piętnastego maja. Tego dnia przed pustelnią San Isidro ustawiała się kolejka do święconej wody. Gdy już udało się pielgrzymom napić się z fontanny, zachodzono na pobliską łąkę, aby piknikować. 

— Jak twoja ręka?

— Goi się. — David schował ramię za plecami niby przypadkiem. Bezwiednie splótł palce ze zroszonymi źdźbłami trawy tuż za krawędzią koca, na którym zasiadali.

Sara chyba zauważyła, jak odsuwa od niej rękę, bo zaśmiała się cicho i mruknęła coś pod nosem. A potem odchyliła głowę i spojrzała na jawiącą się po drugiej stronie rzeki Manzanares madrycką zabudowę, w tym kopułę San Francisco el Grande i monumentalny masyw Pałacu KrólewskiegoSłońce powoli nikło za dachami, ustępując miejsca ciemności. Sara ułożyła się na kocu. Czuła, jak spinki podtrzymujące koczek wbijają się w jej czaszkę. Odwróciła więc głowę, przylegając do miękkiego materiału prawym licem. Teraz jej wzrok nie sunął po majaczących w oddali krawędziach architektury, a po opływowej linii szczęki Davida. Wiatr muskał jego twarz i wznosił czarne włosy. 

I znów ta przeklęta nostalgia, którą tym razem może przyniósł wiatr, coraz zimniejszy. Ostatnimi czasy wciąż ją ogarniała i przytłaczała swoim ogromem. Nie potrafiła tego znieść. Co się z nią działo, że zatraciła dawny ogień waleczności, który ją trawił, gdy tylko powróciła do Hiszpanii? Gasła wraz z kolejnym dniem, kolejnym gestem. Marny płomień tlił się w niej. Gdzieżby nie zwróciła wzroku, tam dopadały ją wspomnienia, od których chciała za wszelką cenę uciec. Tylko ją osłabiały. Miała tego dość. Świat ułudy się zapadał. Widziała, jak pękają te ściany, które wokół siebie wzniosła. Wypełniała ją żałość.

— Twoje oczy zdają się o wiele większe, gdy tak uporczywie dumasz — zauważył David. 

Dostrzegał wiele rzeczy. Sara doskonale o tym wiedziała, ale... pozostawał ślepym na najważniejsze. Oboje krążyli gdzieś w ciemności, lecz każdy z osobna, we własnym zaułku. Odszukała jego dłoń w fałdach koca, aby móc przekonać się, czy chociaż w tym świecie może go dosięgnąć.

— Pamiętasz, jak chciałeś się czegoś o mnie dowiedzieć? — zapytała. — A ja zastrzegłam, że każdego wieczoru odpowiem tylko na jedno pytanie. 

— Zerwaliśmy ten układ dawno temu — wspomniał. 

— Marnowałeś swoje szanse. Zadawałeś nic nieznaczące pytania. Dlaczego nigdy nie spytałeś o nic ważnego? — Uniosła głowę. Schludne upięcie teraz przypominało nieład, lecz nie artystyczny. Bardziej rozczochranie typowe po przebudzeniu.

— Co w twoim mniemaniu jest ważne, że miałem o to zapytać?

— Nie wiem, ale... tak mało o mnie wiesz. Może kogoś zabiłam. Albo kochałam przed tobą. A może jedno i drugie. 

— Czy kogoś kochałaś przede mną. — Pozwolił sobie przytoczyć jej słowa. Wzniósł wzrok gdzieś wysoko, gdzieś daleko, gdzieś z dala od jej twarzy. — Cóż za subtelne wyznanie uczuć. Chyba tyle mi wystarczy o tobie wiedzieć. Liczy się to, co teraz. Nie chcę cię rozliczać z przeszłości.

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz