XXIV. Wielkanoc

452 190 488
                                    

— Chłopiec na posyłki przekazał to ogrodnikowi. Postanowiłam jednak, że sama to przekażę. Podobnież to dla ciebie, madre. — Elena wyciągnęła dłonie, w których trzymała pudełko. 

— Otwierałaś je? — zapytała cicho Josefina, zauważając, iż sznurek obwiązujący wieko jest poluzowany. Serce tłukło się jej w piersi. Już jeden raz otrzymała przesyłkę, której doręczycielem był dzieciak. Wiedziała jednak, że jest on tylko nieświadom niczego pionkiem w grze, którą toczy z nieznanym przeciwnikiem. 

— Nie — odparła. Ugryzła się w język. Zachowała dla siebie to, że gdy już uchylała denko, Ana dotknęła jej dłoni i przypomniała, że to niewłaściwe otwierać coś, co nie należy do nas. — Nie zajrzy mama do środka?

— Później — mruknęła. Rzuciła niedbale pakunek na komodę. Omal nie strąciła wazonu. Usiadła na sofie. —  Powinnyśmy pomówić o szczegółach twojego ślubu. Nie mam już sił, by się z tobą wykłócać, więc jestem w stanie zaakceptować twoje durne wymysły, bo wątpię, byś wpadła na coś mądrego. Od dziecka czyniłaś wszystko inaczej, niż bym sobie tego życzyła — westchnęła cierpiętniczo. Wolała zacisnąć zęby i nie narzucać jej swej woli w nieistotnych szczegółach. Pragnęła, tylko aby to małżeństwo zostało zawarte. Reszta nie miała znaczenia. 

— Wierzę, że ten dzień będzie wspaniały bez mojej ingerencji. W końcu przyjedzie ciocia Antonia. Ceremonia musi przejść jej wszelkie wyobrażenia. Nikt nie zadba o to lepiej niż ty, madre

— Nic cię nie interesuje? — zapytała z niedowierzaniem. — W przyszłości możesz żałować swej bierności.

To nie było podobne do jej córki. Elena uwielbiała modowe nowinki oraz kunsztowną biżuterię. Niebywałe, iż rezygnowała z tej niepowtarzalnej okazji, jaka się przed nią jawiła na to, by poswawolić i wybrać wszystko, co najlepsze. Ojciec przecie niczego jej nie odmówi. Nie poznawała własnego dziecka.  

— Nie. Nic mnie nie obchodzi. Może Amadeus ma jakieś sugestie. Dla mnie ten dzień nie ma znaczenia — Wzruszyła ramionami. 

— Mam tylko nadzieję, że tego małżeństwa nie zniszczą twoje niemoralne występki. 

— Och, madre. Słowa zawarte na stronicach La perfecta casada wzięłam sobie głęboko do serca. — Uśmiechnęła się kpiąco. — Fray Luis de León uważał, że kobiety są stworzone dla domu i dzieci, bo Bóg nie wyposażył nas w pomysłowość ani siłę. Nie śmiałabym postępować inaczej — prychnęła, po czym zostawiła matkę samą.

Josefina zastanawiała się, skąd idea, aby przytoczyć słowa spisane w XVI wieku. Zobojętnienie, jakie okazała jej córka, jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Przecież to miał być najważniejszy dzień w jej życiu. Własnej kreacji ślubnej poświęciła wiele uwagi. Suknia spełniła jej wymagania, a później swą rolę. Diamentowe ozdoby ustąpiły drobinkom kurzu, który pokrył schowaną na strychu suknię, po latach już pożółkłą. 

Rozmyślając o połączeniu się węzłem małżeńskim, rozwiązywała powoli supeł okalającego pudełko sznurka. Zastukała paznokciami o blat komody stojącej na zdobnych nóżkach w kształcie lwich łap. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Spojrzała kątem oka na lustro. Tafla błyszczała, lecz pół roku temu lśnił na niej krwawy napis. Ta sama maź oblepiała kukułkę starego zegara nabytego na aukcji. A potem doręczono jej kalię. Czegóż mogła tym razem oczekiwać? Co chowało się pod wiekiem, które niepewnym ruchem dłoni odchyliła? 

Ziemia. 

Cisnęła pudełkiem. To, co znajdowało się w środku, wysunęło się na gładką powierzchnię komody. Spod usypiska wyłonił się skrawek papieru. Josefina powzięła list i rozwinęła go z zawziętością; naderwała dolny róg z lewej strony, lecz wcale nie przeszkodziło to w odczytaniu treści. 

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz