XXXVI. Nocą we dwoje

450 179 656
                                    

— Mam nadzieję, że zapamiętają państwo ten wieczór na długo — powiedział serdecznie podstarzały gospodarz balu. Jego łysina lśniła w bladym świetle okrywającym hol. Mógł się poszczycić jedynie garstką szpakowatych włosów w okolicach uszu. — I że ofiaruje mi pani jeden taniec.

Długo trzymał jej dłoń, która powziął, aby ją z grzeczności pocałować. Zbyt długo. Ręka coraz bardziej jej dygotała. Człowiek ten napawał ją wstrętem. Obejmował ją całą bezwstydnym spojrzeniem i uśmiechał się filuternie. Elena krzyknęła w duszy i cofnęła się o krok, wyrywając palce z uścisku mężczyzny.

Amadeus wtedy chwycił jej drżącą dłoń. Spojrzała na niego ze spokojem. Chciała móc go wtedy przytulić. Poczuć to ciepło w jego objęciach.

— Proszę wybaczyć, ale już zapełniłem karnecik żony moim nazwiskiem — oznajmił Strasser.

— Och, nie chcę się pan z nią dzielić. Rozumiem. Też bym nikomu nie powierzył takiej czarującej kobiety — rzekł niepocieszony, po czym odszedł, aby przywitać innych gości.

— Zatańczysz ze mną wszystkie tańce? — zapytała z niedowierzaniem Elena. — Nie musisz tego robić. Wiem, że tego nie znosisz.

— Chyba czasem trzeba się przełamać. — Amadeus wzruszył ramionami.

— Poczekaj. — Dotknęła jego dłoni, gdy ten wykonał krok naprzód. Schyliła nieco głowę. — Nie chcę tu być.

— A więc chodźmy stąd. — Wysunął w jej kierunku dłoń, jakby chciał ją poprosić do pierwszego z tańców, do których się zadeklarował, a od których właśnie uciekli.

Nie skorzystali z powozu. Skusiła ich ciepła noc. Gałązek drzew mijanych po drodze nie muskał nawet najdelikatniejszy powiew. Elena w pewnym momencie powiedziała, że w końcu czuje się, jak w słonecznej Hiszpanii, choć blasku nocy nie dodawały gwiazdy ani nawet księżyc. Jednolity połać ciemnego nieba wisiał nad nimi, gdy przemierzali z wolna aleję za dnia hałaśliwą, teraz zaś opustoszałą. Gmach hotelu zamajaczył w oddali.

Elena wyciągnęła dłoń przed siebie. Kropla deszczu otarła się o jej skórę i spłynęła między palcami.

— Zaczyna padać — powiedział Amadeus to, co Elena zdążyła już zauważyć. Podszedł bliżej niej. — Pospieszmy się. Już widać nasz hotel. — I znów wyciągnął ku niej dłoń. A ona ją pochwyciła pewnie.

Nie zdołali uciec przed deszczem, który nagle spłynął na Paryż, zupełnie bez ostrzeżenia w postaci chmurki, a przynajmniej jej wcześniej nie dostrzegli. Do pokoju wrócili przemoczeni i zziębnięci.

— Będziesz chory — ostrzegła, gdy zasiadł na krześle, najwyraźniej ignorując to, iż jego odzienie przesiąkło wodą. Przydługie kosmyki kleiły mu się do skóry. Nie zdawały się już takie jasne. Dotknęła jego zimnych lic i odgarnęła kciukami włosy znad jego czoła. — Przebierz się.

— Możesz pierwsza. Pewnie twoja suknia jest teraz ciężka. — Położył dłonie na jej talii. Poczuł, jak zadrżała pod jego palcami. Przesunął ręce na jej plecy i zaczepił je o więzy kreacji, które z każdym kolejnym zwinnym ruchem stawały się luźniejsze, aż w końcu zaprzestały uciskać ciało Eleny.

— Dziękuję — odparła. Zabrała z szafy koszulę nocną, po czym schowała się w pokoju kąpielowym.

Przetarła naprędce ciało ręcznikiem. Jej skóra jednak wciąż pozostawała nieco wilgotna. Nie przykładała do tego większej wagi. Czyniła wszystko w pośpiechu, nie chcąc, aby Amadeus pozostał w przemoczonych ubraniach zbyt długo. Włożyła na siebie koszulę nocną, która przylgnęła do niej ściśle niczym druga skóra, alabastrowa. Równie dobrze jednak mogłaby wyjść do niego naga. Stroje, których nigdy wcześniej nie miała na sobie i jeszcze pachniały nowością, były takie cienkie, że jej ciało uwidaczniało się spod tkaniny, a staranne wyszycia podkreślały tylko niewieście przymioty. Żałowała, że nie dopilnowała tego, co dokładnie spakowano do waliz, które miała zabrać ze sobą do Paryża. Wtedy wzięłaby swoje dawne koszule nocne zapinane pod samiuśką szyją. Gdy ukradkiem spojrzała na siebie w lustrze, uznała, iż wygląda jak otulona mgłą albo dopiero co wynurzona ze spienionej toni.

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz