XLI. Spalona przeszłość

417 177 521
                                    

— Wiesz, że po mieście grasuje jakaś zmora... Sofía mi opowiadała. Podobno kogoś już zaatakowała — rzekła przejęta Josefina.

— Boże, ta kobieta nie ma już, o kim plotkować, więc wymyśla tajemnicze osobniki — mlasnął Héctor. — Zmora, też mi coś — westchnął, ani na moment nie odwodząc spojrzenia od gazety. — Zapewne chodziło jej o Angelę Carvajal.

— Och, oczywiście — roześmiała się Josefina. Cóż, kobieta ta była znana w towarzystwie z nieurodziwości. — Angela zawsze szczyci się, że płynie w niej błękitna krew dalekich przodków. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Gdy tylko ją niegdyś ujrzałam, od razu przypomniały mi się portrety Habsburgów.

Josefina napełniła usta herbatą, Héctor zaś przerzucił szarą stronicę. Ucichło między nimi. Tylko zegar wydawał z siebie miarowe pomruki, a wiatr gwizdał za oknami, przyklejając do szyby niezmiecione żółte liście.

— Chyba pozwolę Davidowi wrócić definitywnie z wygnania. Dość już czasu służył prawną pomocą w tamtej dzielnicy — rzekł nagle. Nie zwykł tłumaczyć się żonie z podobnych decyzji, lecz skoro już zasiadywali razem w bawialni, a sprawa dotyczyła ich syna, wspomniał o niej mimochodem.

— Tak, najwyższa pora — powiedziała zadowolona. Poruszyła się nerwowo na sofie. — Właściwie pomyślałam, że mógłby wyjechać na pewien czas...

— Co? Gdzie? — Odłożył gazetę. Rozbrzmiał szelest gniecionego papieru.

— Marnuje się tutaj. Zwłaszcza teraz, gdy winnice śpią...

— Interesy nigdy nie śpią.

— Choć na kilka miesięcy... Może teraz nauczyłby się czegoś innego niż kodeksu. Zasięgnięcie wiedzy u innego źródła zawsze się opłaca, zobaczysz — rzekła z przekonaniem.

Héctor mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Ciche słowa zdawał zagłuszyć wąs opierający się na górnej wardze. Wygładził gazetę, po czym ponownie pogrążył się w lekturze. Josefina obserwowała męża z boku. Nie czytał w skupieniu. Po prostu wodził spojrzeniem po wersach. Dumał. Josefina uśmiechnęła się nikło. Zasiała ziarno, teraz zostało je nieco podlać podobnym potokiem słów i zebrać dorodny owoc.

Musiała na pewien czas odesłać gdzieś Davida. Nawet jeżeli przychodziło jej to z bólem serca. Zbyt bardzo przeszkadzał w utrzymaniu pewnych spraw w tajemnicy. Nie tylko ona czyniła coś podobnego. Gdy czyiś temat miał ucichnąć, wysyłano go za granicę. Tak chciała zrobić z Eleną, tak też postąpiono z Pablem Moralesem, którego rok temu znaleziono nieprzytomnego w trakcie balu w westybulu. Podobnież wyruszył kształcić się do Rzymu. I przebywał tam aż do dziś.

***

Enriqueta ostatnimi czasy inaczej patrzyła na życie w rezydencji. Niegdyś upływało jej ono na obowiązkach, lecz teraz odciążono ją z zadań. Obserwowała z boku codzienność swych państwa. Dom stawał na głowie. Marcos i Josefina wyraźnie byli niespokojni, a Héctor tymczasem — dla zrównoważenia — pozostawał niewzruszony. Jak zwykle. Od zawsze był niczym góra, na barkach której znajduje się jego rodzina. Góra, która nawet nie drgnie w odpowiedzi na temperamentnych bliskich. Młodzi Álvarezowie zaś znikali. Elena przychodziła coraz rzadziej do swego rodzinnego domu, David spędzał niby mniej niż niegdyś czasu w kancelarii, lecz wciąż go tu brakowało, a Rafael chyba nie chciał od niego odstawać, bo on także zaczął gdzieś wychodzić. Na długie godziny.

— Dlaczego korzysta pan z przejścia dla służby? — zapytała zaskoczona Enriqueta, gdy chłód wtargnął do środka i oplótł ją niczym pętla szyję wisielca.

— Jest już późno. Nie chciałem się dobijać od frontu — odparł beztrosko Rafael. Nim zdążył postawić krok naprzód, poczuł, jak jego ramię oplatają czyjeś palce.

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz