XLV. Decydujące rozmowy

387 175 486
                                    

— Tak więc poinformuję pana, gdy dopełnię wszelkich formalności. — Enriqueta usłyszała obcy głos dobiegający z westybulu. Rozsądek podpowiadał, by odejść, lecz... Była ciekawska z natury. Słyszała kiedyś, że to domena kobiet, ale podejrzewała, że mężczyźni też bywają wścibscy. Nie potrafiła wyzbyć się tej cechy. Tak więc nie ruszyła się ani o krok i w ciszy wyczekiwała dalszej części dyskusji.

— Dziękuję, doktorze.

To był głos Rafaela. Słysząc, jak zwrócił się do rozmówcy, wspomniała sobie sylwetkę medyka, który od lat pełnił funkcję lekarza rodzinnego. Przychodził do Any, do Héctora. Znała tamtego człowieka. Ton jego wypowiedzi. To nie on stał przed Álvarezem. Wyciągnęła szyję, by móc dostrzec oblicze tajemniczego jegomościa.

— Proszę się jednak uzbroić w cierpliwość. Pański brat na pewno wie więcej o tym, ile trwają pewne prawne sprawy — rzekł mężczyzna w średnim wieku. Twarz zdobił ciemny zarost, a uczesane gładko włosy właśnie przysłonił kapelusz. Powaga biła z niego na odległość. 

— Tak, wspominał. Nawet skapitulował, gdy poprosiłem go o pomoc, i polecił mi pana. Podobnież pan specjalizuje się w tej dziedzinie.

— Istotnie. Proszę się nie martwić. Uwolnię pana od tych nieprzyjemności. Poczuje się pan jak ptak, który w końcu wyfrunął z klatki.

Enriqueta ścisnęła mocno wargi. Bała się, iż cięższy oddech zdradzi jej obecność. Poczekała, aż Rafael pożegna się z doktorem, który najwidoczniej był mecenasem. A gdy tylko upewniła się, iż hol opustoszał, łyknęła zachłannie powietrze. Nie miała już żadnych wątpliwości. On chciał rozstać się z Aną.

***

Josefina co dzień budziła się o podobnej porze. Tym razem jednak coś odróżniało ten poranek od poprzedniego. Na etażerce leżała koperta. Obejrzała ją z obu stron, lecz nigdzie nie odnalazła godności nadawcy ani nawet adresata. Nie przeszła więc przez urząd pocztowy. Ktoś musiał ułożyć ją tutaj, gdy spała, może nawet pokojówka. Kolejny anonim, pomyślała, gdy drżącymi dłońmi wyjmowała list. Ujrzała pismo brata. I wcale się nie uspokoiła.

Moja Sefi!

Wybacz mi... te słowa przylgnęły już do mnie, bo wielu powinienem błagać o przebaczenie. Wybacz mi, że odchodzę w taki sposób. Pożegnania są zawsze trudne, a ja zawsze byłem tchórzem. Ty temu zaprzeczałaś. Na Kubie nie wykazałem się męstwem. Gdy na nią wyruszyłem, chciałem zagłuszyć sumienie. Wciąż rozmyślałem o mej zbrodni. Bałem się, że pojawi się nowy świadek. Że moja tajemnica wyjdzie na jaw. Musiałem zniknąć. Myślałem sobie, że służąc ojczyźnie, odkupię swe winy. Bo skoro już raz zabiłem, mogę uczynić to i sto razy. Dziesięć lat udręk na obcej ziemi na nic się zdały. Czasem żałowałem, że kula trafiła mnie jedynie w nogę. Widziałaś we mnie wsparcie, ale ja sam go potrzebowałem. Tylko Tobie na mnie zależało. Nawet dla Twojego męża byłem niechciany. Trzymał mnie tu, bo dzięki mnie mógł znów poczuć się dobrym Samarytaninem. Każdy ma swój sposób na odkupienie win. To przewrotne, że to On próbuje spłacać te nasze. Są jednak tacy ludzie, którzy po stokroć będą cię przepraszać i szukać wybawienia. Héctor tak bardzo bał się, że przemieni się w swego despotycznego ojca, że dążył nie tylko do zbawienia swojej duszy. Mówią, że to miłość zmienia ludzi. To nieprawda. To strach nas kształtuje i odpowiada za nasze wybory. A miłość to strach przed samotnością. Zmieniła nas, Héctora i zmieni jeszcze wielu. Sprzedałem moją starą hacjendę. Nigdy nie byłem tam szczęśliwy. I zapewne nie zaznałbym tam spokoju. Nie szukaj mnie więc tam. Nie wiem, gdzie się odnajdę. Może los, który napisaliśmy Carlosowi — tułacza — jest pisany mnie? I Może jeszcze pewnego dnia się spotkamy. A może to mój ostatni list do Ciebie. Wiedz, że kochałem Cię, jak tylko brat może kochać siostrę.

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz