XL. Nowe perspektywy

418 177 488
                                    

Amadeus przekroczył progi teatru operowego. Gdy tylko się przedstawił, wielu śpiewaków zaczęło go wypytać o to, jak miewa się jego ojciec. Uspakajał ich w lakonicznych wypowiedziach, że w Wiedniu ma się dobrze, bo nie widział sensu rozwijania tego tematu. Nie czuł potrzeby nawiązywania z nimi dyskusji. Ci jednak zdawali się tego nie zauważać, bo wciąż próbowali zagaić rozmowę. Zapewne sądzili, że skoro Alexander Strasser charakteryzuje się otwartością, to jego syn naturalnie również należy do osób towarzyskich. Ale nie należał. I nie potrafili tego zauważyć, bo niestrudzenie próbowali nawiązać z nim konwersację. Amadeus żałował, że wybrano go na miejsce muzyka, który zaniemógł. Czuł się coraz bardziej nieswojo w licznym gronie, dlatego też odczuł ulgę, gdy podszedł do niego starszy mężczyzna i przedstawił się jako pianista.

Diego Blanco poprosił, by poszedł za nim. Był to człowiek w podeszłym wieku, kroczył więc zgarbiony, a jego białe włosy przypominały futerko Maddie. Dotarli do sali, w której Amadeus zwrócił uwagę tylko na fortepian Érarda. Inne szczegóły pokoju nie miały znaczenia.

— Komponował pan coś? Co pan myśli o zarzueli?

— Nie mieści się w granicach moich upodobań — odparł poważnie.

— Och, doprawdy? To szczególne dla naszego narodu — rzekł rozentuzjazmowany. 

— Dla mojego nie.

Minęła dłuższa chwila. Wkradła się niezręczność. Diego Blanco splótł ze sobą dłonie na brzuchu i powiódł spojrzeniem po pokoju, jakby gościł tu pierwszy raz. Chwiejnym krokiem podszedł do stolika, na którym pozostawiono zapisy z nutami. W pierwszym odruchu chciał je otworzyć, lecz coś go od tego odwiodło. Wcisnął rękę do kieszeni. Amadeus z uwagą śledził każdy jego ruch.

— Słyszałem, że uczył pan kiedyś Elenę Álvarez — odezwał się Amadeus. Milczenie rzadko go frustrowało, lecz tym razem nie potrafił go znieść.

— Istotnie, był taki epizod w mym życiu. Dość krótki. Dotrwałem do pięknego wieku, widziałam wiele w Europie, ale señorita Álvarez... Ach, brak słów. Odszedłem po kilku spotkaniach, bo moje stare serce nie wytrzymywało.

— Rozumiem.

— Domyślam się więc, że pan też miał z nią do czynienia. I jak skończyła się dla pana ta edukacja?

— Cóż, jesteśmy małżeństwem.

— Och, więc ma pan wiele cierpliwości. Cudownie! — Zbliżył się do młodzieńca. — Ten instrument jest jak moje dziecko — wyznał, stukając w obudowę fortepianu. — Kocham je ponad wszystko.

— Dlaczego więc pan z niego rezygnuje? — zapytał, dłonią gładząc klawisze. Nie nacisnął jednak żadnego z nich.

Zapadła cisza, do której nie przywykły ściany sali.

— To nie do końca moja wola — odparł w końcu Diego Blanco.

Nasunął dłoń na klawisze. Jego palce zadrżały.

— Co panu...

— Nie do końca wiadomo — przerwał. — Lekarze nie potrafią mnie uleczyć. — Słowa te wyrzekł z bólem. W oczach zalśniła łzawa powłoka, którą zakrył powiekami. Nie potrafił dłużej patrzeć na te mimowolne ruchy dłoni, która zdawała się rwać do gry, a jednak nie potrafiła uczynić tego w należny sposób. — Pora więc z pokorą zejść ze sceny.

***

Amadeus wrócił do mieszkania. Już na korytarzu dobiegł go głos kuzyna. Stanął niezauważony w progu bawialni. Philipp siedział na sofie, w dłoni trzymał lampkę wina, w której moczył co rusz usta. Biadolił już długo, tego był pewien. Wystarczyło mu to, co słyszał, by to stwierdzić. Użalał się nad sobą najczęściej wtedy, gdy był już wstawiony. Na stoliku znajdowała się opróżniona do cna butelka. W fotelu miejsce zajmowała Elena. Ona także dzierżyła kieliszek.

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz