ROZDZIAL XIX- W szponach zła

174 8 0
                                    

Czy zostaniesz śmierciożercą, Draconie?
To pytanie pół roku temu zadał Lucjusz, a Draco był w stanie tylko zamrugać ze zdumieniem oczami. Nie spodziewał się, że ojciec i jego wciągnie w służbę Czarnemu Panu. A może raczej łudził się, że jednak tego nie zrobi.
To pytanie tak często brzęczało mu w uszach podczas pobytu w Hogwarcie. Nie mógł go ignorować, było jak wszyta w jego mózg osa i kładło cień na wszystko, co dobre.
To pytanie w końcu padło z ust Lucjusza po raz ostatni. Już nie będzie więcej się trudził jego wypowiedzeniem. Tutaj kończy się zabawa w odwlekanie.
Cała trójka Malfoy'ów zasiadała przy stole w dużej i eleganckiej jadalni. Przed nimi stały srebrne półmiski, pełne rozpływających się w ustach potraw, przygotowanych przez skrzaty domowe.
Kosztując pysznego fileta, myśli Dracona popłynęły mimowolnie ku Hermionie i książce, którą chciała napisać, aby nauczyć czarodziejów szacunku wobec skrzatów. Chłopak dobrze pamiętał te iskierki zapału w jej czekoladowych oczach, gdy opowiadała mu fabułę swojego opowiadania...Ona była taka odważna i nieugięta...Teraz zrozumiał, że te przesądy o wielkich różnicach między Gryfonami, a Ślizgonami, są prawdziwe.
Jadalnie na razie wypełniało napięte milczenie. Narcyza cały czas patrzyła się w swój talerz, jakby znajdujące się tam mięso coś do niej szeptało, a Lucjusz powolnymi ruchami zjadał kolację, rzucając synowi co jakiś czas krótkie spojrzenia. Draco za to miał ochotę krzyczeć tak głośno, by siłę jego bólu poznała cała okolica, bowiem dawno nie czuł się tak spętany bezradnością i osłabiony brakiem nadziei. Krzyk buntu uwiązł mu jednak w gardle i niemal rozsadzał go od środka. Nie pojmował, jak mama może nie widzieć jego cierpienia i jak ojciec potrafi tak spokojnie konsumować posiłek. To nie było normalne.
A błogosławiona cisza nie trwała długo.
- Draconie. Myślę, że upłynęło już dostatecznie dużo czasu, abyś rozważył swój wybór. Więc jaka jest twoja decyzja? - odezwał się Lucjusz, oczyszczając chusteczką usta i wpatrując się w syna oczami, które przypominały dwie srebrne kulki pistoletu, gotowe zabić. Jego twarz zdradzała zniecierpliwienie, widać na tą informacje czekał od dawna i zamierzał teraz, w tym pomieszczeniu, w czasie posiłku, uzyskać odpowiedź na pytanie. Pytanie, na dźwięk którego Draco i Narcyza zesztywnieli na krzesłach. Pytanie, tak przerażające chłopaka.
- Masz rację, ojcze, czasu miałem dużo - odparł blondyn, starając się nadać swojemu głosowi spokojny i stanowczy ton. Czuł jednak swoje serce, nienaturalnie mocno walące w jego piersi. Śmieszne, krew w jego ciele była pompowana dwa razy szybciej, choć jego twarz pozostawała blada jak ściana. - I podjąłem decyzję. Śmierciożerstwo nie jest dla mnie czymś szczęśliwym, ale wiem, że to moja szansa. Moja i naszej rodziny. Dlatego odpowiedź brzmi tak, ojcze – przy tych słowach spojrzenia mężczyzn się spotkały. W oczach Lucjusza zabłysła satysfakcja, chłopak natomiast usiłował zachować maskę na twarzy, która powoli ześlizgiwała mu się z twarzy. - Dołączę do Czarnego Pana.
- Bardzo mnie to cieszy - wyznał ojciec, a w jego uśmiechu po raz pierwszy pojawiła się duma. Młody Ślizgon dyskretnie wypuścił z siebie powietrze. - Postąpiłeś słusznie, Draconie. Niezwłocznie przekażę twoją wolę Czarnemu Panu. Myślę, że za kilka dni nas odwiedzi i wtedy złożysz przysięgę wierności.
- Oczywiście – Draco napił się wina, aby zdusić w sobie jęk. Czuł się odrobinkę lżej, ale z jego serca nie zniknął lęk, gdyż wiedział, że najgorsze dopiero się przed nim majaczy się złowieszczo. Wypalanie mrocznego znaku było bolesną sprawą, jednak nie to najbardziej go przerażało - zostając śmierciożercą, skaże się na los mordercy i okrutnika, który musi być posłuszny swojemu panu i nie posiada właściwie własnej woli. A tym samym oddali się od Hermiony, od jej światła, od tego, co ich łączy.
Chłopak trochę nazbyt gwałtownie wstał z krzesła, skinął głową ojcu z udawanym szacunkiem i złudnie spokojnym krokiem opuścił jadalnię. Na korytarzu poczuł się znacznie lepiej, mógł biec przed siebie, niczym oszalałe zwierzę, a skupiający się dookoła mrok idealnie oddawał stan jego serca...
Był już przy drzwiach swojego pokoju, gdy do jego uszu doleciało wołanie matki. Obrócił się i ujrzał jej zbliżającą się postać. W jej oczach widniała ulga, kobieta jednak zaciskała ze smutkiem usta, a coś chyba mieniło się na jej bladych policzkach.
- Mamo? – zapytał niepewnie blondyn. W odpowiedzi objęła go troskliwie, a jej ciało przeszedł niespokojny dreszcz.
- Och, Draco...Przepraszam, że musiał cię spotkać taki los. Przepraszam, że skazałam cię na twojego ojca. To nie w porządku, żadne dziecko nie powinno żyć pod taką presją! – wyszeptała przez łzy, tuląc do siebie syna. - Ale dobrze postąpiłeś, zgadzając się! Lucjusz doprowadziłby do tego wcześniej, czy później. Dobrowolnie lub torturami...- przełknęła głośno ślinę. - Ja wiem, że teraz czeka cię tylko zło, ale tak jest...lepiej. Przynajmniej będziesz bezpieczny. Jestem z ciebie dumna!
- Nie powinnaś być. Stanę się potworem, bo mam zbyt mało odwagi, by walczyć – rzekł cicho, czując, że wilgoć zagnieżdża się w jego oczach. W ramionach matki wydawał się otoczony bezpieczeństwem, jednak wiedział, że to tylko złudzenie.
- Nie pokonasz Lucjusza, a tym bardziej Czarnego Pana. Śmierciożestwo to jedyne, co możesz zrobić... - Narcyza spojrzała w oczy syna, już bardziej uspokojona. - On przybędzie tu w Wigilię. Przygotuj się.
Kobieta ścisnęła ramiona chłopaka w geście otuchy, po czym się oddaliła w ciemność. Draco westchnął ze smutkiem i wszedł do swojego pokoju, który wydał mu się nieprzyjemnie obcy. Może dlatego, że chował w sobie cząstkę jego dzieciństwa, radości, dobra...Czasów, gdy jeszcze nie był skazany na zło.
Hermiona opierała łokcie o parapet i wpatrywała się intensywnie w szybę, jakby ta zamiast ośnieżonego podjazdu, miała ukazać jej Dracona.
Nigdy nie spodziewała się, że będzie tak wrażliwa i zatęskni za chłopakiem po zaledwie dwóch dniach rozłąki. Ale prawda była taka, że brakowało jej przystojnej twarzy Dracona, jego cudownych pocałunków i zmysłowego głosu. Starała się zachować rozsądek, ale nawet ona nie mogła walczyć z zakochaniem.
Wytężyła wzrok i ujrzała w dali zarys domu, w którym mieszkała babcia Malfoy'a – Druella. Kiedyś odwiedzała go niemal codziennie, a kobieta witała ją z uśmiechem i ciasteczkami. Ale potem wszystko się zmieniło. Wedle polecenia kobiety, trzymała się z daleka od tej posiadłości, a gdy mijała czasem Druellę Black na ulicy, spuszczała wzrok. Czy teraz mogłaby znów z nią nawiązać kontakt? Teraz, gdy jej stosunki z Draconem są na dobrej drodze? Lecz z drugiej strony...Nie powinna się afiszować tym związkiem w czystokrwistej rodzinie Malfoy'a. Co by było, gdyby kobieta wygadała się ojcu chłopaka? Z pewnością nic dobrego.
Dziewczyna zadrżała, jakby ktoś obsypał ją śniegiem. W Lucjuszu Malfoy'u było coś, co ją zawsze odstraszało. Miała wrażenie, że ten mężczyzna przynosi ze sobą zimny wiatr. Gdy widziała go kilka razy na peronie, starała się możliwie jak najbardziej od niego oddalić. Współczuła Draconowi mieszkania z nim pod jednym dachem. Chłopak o tym nie mówił, ale była niemal pewna, że to właśnie przez ojca utrzymywał wokół siebie taką niemiłą otoczkę, którą jej udało się rozbić.
- Hermiono! - do pokoju weszła mama. Rude włosy miała elegancko poczesane, a usta układały się w uśmiech. Przez otwarte drzwi do pomieszczenia wleciała melodia kolęd i zapach ryby. - Kolacja Wigilijna czeka.
- Świetnie - brązowowłosa podniosła się miejsca, odgradzając się chwilowo od rozmyślań, i zeszła z mamą do salonu, gdzie rozpoczęła świętować Boże Narodzenie.
Na tegoroczną Wigilię przyszła niewielka grupa gości. Wpływ na to prawdopodobnie miały niebezpieczne czasy, w których wszyscy mieszkańcy Anglii ugrzęźli jak we mgle.
Draco z przykrością jednak stwierdził, że rodzina Parkinson przybyła na przyjęcie wraz z córką. Ten fakt tylko go przygnębił, bowiem sam strach przed wypaleniem znaku mu wystarczał, nie chciał jeszcze użerać się z wielce zakochaną i wielce irytującą Pansy, której słownik nie pomieścił słowa ,,nie''.
Dziewczyna ubrała się w bogatą suknię z niezwykle śmiałym dekoltem. Draco przy składaniu życzeń, od którego nie mógł się wymigać, miał ochotę zaśmiać jej się w twarz. Czy ona naprawdę myślała, że odsłonięte cycki i artystyczny makijaż będą go kusiły? Te ociekające szminką wargi były marnym upodobnieniem do poziomkowych ust Hermiony, a lekko zaokrąglone na biodrach i nogach ciało, niczym w porównaniu ze smukłymi i pociągającymi kształtami brązowowłosej. Całą pannę Parkinson można porównać do ćmy, udającej motyla.
- Przestań się bronić! - warknęła niezadowolona Pansy, gdy chłopak, zachowując pozory dżentelmeństwa, przytulił ją beznamiętnie po wymienieniu się opłatkiem. Spojrzał na nią z politowaniem.
- Przed czym?
- Przed uczuciem! - zerknęła na gości, którzy byli zaabsorbowani składaniem życzeń, i uśmiechnęła się z jakąś nutą rozpaczy. - Draco, jesteśmy sobie pisani, zawsze tak było! Ta szlama tylko przyniesie ci kłopoty.
- Przestań ją tak nazywać! - w jego głosie zabrzmiała groźba. - I znajdź sobie kogoś innego, do cholery. My nie pasujemy do siebie.
- Co takiego? Dobra! - jej oczy zwęziły się gniewnie, choć mina wyrażała zranienie. - Tylko jak się rozstaniecie, nie szukaj pocieszenia u mnie.
Obróciła się napięcie, jakby robiła mu jakąś łaskę, i wtopiła się w tłum. Chłopak westchnął z mieszanką zażenowania i ulgi. Czyżby wreszcie się od niego odczepiła? Z tego powodu byłby szczęśliwy, gdyby nie to, co miało stać się po kolacji. W środku drżał na myśl o tym i nawet pyszne dania przyprawiały go o mdłości.
Goście zaczęli się zbierać koło dziesiątej wieczorem. Przed jedenastą salon opustoszał, co zmartwiło Dracona. Łatwiej mu było odciągnąć uwagę od złych rzeczy, gdy był w towarzystwie.
- To nie powinno potrwać długo - mruknął Lucjusz, stojąc przy kominku. Ogień rzucał na niego groźny cień. Zmrużył powieki. - Tylko bądź dzielny, Draco. Nie chcę widzieć żadnych łez bólu. Krzyk też staraj się hamować. Czarny Pan musi być zachwycony twoją odwagą.
- Tak, ojcze - odparł chłopak, przeklinając go w duchu bardzo soczyście. Lucjuszowi oczywiście chodziło tylko o ten zasrany honor rodziny. Uczucia syna się nie liczyły. Nigdy.
Narcyza delikatnie ścisnęła jego dłoń w geście pocieszenia. W jej zielonych oczach krył się niepokój. Draco chciał się uśmiechnąć do niej, zapewnić o swojej odwadze, ale nie potrafił zmusić do tego mięśni twarzy. To wszystko było dla niego zbyt przerażające.
W końcu drewniany zegar na ścianie salonu wybił dwunastą. W tej samej chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi. Lucjusz ruszył otworzyć, a chłopak poczuł narastający strach, który zdawał się pożerać go od środka.
- Kochanie, poradzisz sobie - wyszeptała Narcyza. Zdążył jedynie skinąć głową, bo do salonu wszedł Voldemort. Draco nie widział go od początku wakacji, więc jego wygląd na nowo wywołał w nim dreszcze. Czarnoksiężnik miał na sobie czarną szatę, upiornie kontrastującą z bladą cerą. Na jego wężowatej twarzy malowało się zadowolenie.
- Panie – Draco oprzytomniał, wstając gwałtownie z sofy. Skłonił się głęboko przed czarnoksiężnikiem, czując, że tym gestem usatysfakcjonuje ojca. Narcyza też opuściła z czcią głowę.
- Witajcie, moi wierni słudzy - odezwał się Voldemort swoim zimnym głosem. - Słyszałem, Draconie, że jesteś gotowy do stania się śmierciożercą.
- Zgadza się, panie - odparł chłopak, opanowując drganie z emocji. Pot pieścił jego kark.
- Zatem rozpocznijmy rytuał.
Rodzice stanęli z boku, obserwując uważnie, jak blondyn klęka przed Czarnym Panem i odsłania rękaw lewej ręki. Serce Dracona biło tak głośno, że miał wrażenie, iż odbija się echem po całym domu. Jakby łapiąc ostatnie chwile swojej niewinności i czystości. Ostatnie momenty dobra.
Chłopak spojrzał w te szkarłatne oczy, które tak często nawiedzały go w snach, i wiedział, że prawdziwy koszmar zaraz się zacznie.
Cdn

Póki nie przyjdzie śmierćOnde histórias criam vida. Descubra agora