ROZDZIAL XXVII- Łzy niepokoju

136 4 0
                                    

Wszystko wróciło na swój tor. Można rzec – do pozornej normalności. Znów zajęcia, chwile dla przyjaciół, nauka, odpoczynek. Co z tego, że w nieco innym towarzystwie i pod innym godłem?
Hermiona początkowo czuła się nieswojo wśród Ślizgonów. Ze wszystkich domów to ich darzyła najmniejszą sympatią. Obawiała się także wykreowanej przez samą siebie Pansy – Draco opowiedział jej sporo o charakterze i zwyczajach Parkinson, ale wciąż nie była pewna, czy to wystarczy, aby odpowiednio zagrać jej rolę.
Ślizgoni okazali się jednak mało podejrzliwi. Innych oczywiście traktowali z nieufnością, ale w obrębie swoich pozwalali sobie na zgubne rozluźnienie. Koleżanki z dormitorium przyjęły nową Pansy z otwartymi ramionami, a fakt, że Malfoy często przebywa w jej towarzystwie, nikogo nie dziwił. Plotkowano, że tak dwójka od dawna miała się ku sobie.
Na lekcjach też nie było większego problemu. Znacznie łatwiej jest przecież grać mądrej głupszą, niż głupiej mądrą. Hermiona, choć z lekkim żalem, zrezygnowała z częstego zgłaszania się z odpowiedzą w zębach, a także z nienagannego wykonywania prac domowych. Mówiąc szczerze, z czasem polubiła taki leniwszy tryb życia. Miała dzięki niemu więcej czasu dla przyjaciół, z którymi spotykała się po kryjomu, najczęściej pod okryciem nocy. Gryfoni już w pełni przyzwyczaili się do nowej postaci dziewczyny, a nawet pomagali jej wykradać fiolki z eliksirem wielosokowym czy składniki do jego zrobienia. Musieli przyznać, że stąpali po cienkim lodzie. Profesor Snape nie należał do ludzi tępych i z pewnością nadejdzie dzień, w którym zorientuje się, że ktoś okrada go z zapasów. W takiej sytuacji Harry zaplanował, że weźmie winę na siebie – podejrzewał, że nauczyciel nie będzie miał nic przeciwko wlepieniu mu szlabanu, a wręcz sprawi mu to dziką radość.
Przyjaciele nie podejrzewali jednak, że spostrzegawczość Snape'a pozwoliła mu już za pierwszym razem stwierdzić, że ktoś mu podbiera dobytek. Mężczyzna postanowił więc, że następnym razem zaczai się na intruza za rogiem. Gdy ujrzał wchodzącą do jego spiżarni Pansy poczuł, że coś jest nie tak. Parkinson nigdy nie przejawiała zainteresowania eliksirami i była osobą leniwą, zatem podejrzenia o szykowanie przez nią jakiejś pracy dodatkowej mógł odrzucić. Dlaczego tak pożądała eliksiru metamorfozującego?
Na odpowiedź mężczyzna nie musiał długo czekać, gdy na własne oczy ujrzał jak Parkinson przemienia się w Granger. Był oszołomiony tym odkryciem, ale po zastanowieniu zdecydował się nie zgłaszać tego nikomu, prócz Dumbledore'owi. Dyrektora zaskoczyła wielce cała sprawa, jednak wkrótce w jego głowie ułożyła się logiczna całość. Połączył fakt śmierciożestwa Lucjusza i uczucie pomiędzy Hermioną a Draconem, a potem zwłoki nad jeziorem oraz eliksir wielosokowy. Przed dwoma mężczyznami otworzyły się wrota szokującej prawdy.
Po długiej i nieco burzliwej dyskusji stwierdzili, że podejmą pewne kroki, a mianowicie – ujawnią dwóm zakochanym, że znają prawdę i że chcą im pomóc.
Pewnego kwietniowego dnia Draco i Pansy zostali wezwani do gabinetu Snape'a. Przyszli do owianego ponurą aurą pomieszczenia ze ściśniętymi niepokojem sercami. Obawiali się, że kradzież eliksiru wyjdzie teraz na jaw.
Na dnie umysłu Dracona coś się zapaliło – desperacki pomysł. Mógł w ostateczności, pod naciskiem zagrożenia życia jego i Hermiony, użyć różdżki. Snape był świetnym czarodziejem, ale zaskoczenie zrobiłoby swoje.
- Nawet o tym nie myśl, chłopcze – uprzedził go chłodny głos nauczyciela. Mężczyzna wstał ze swojego krzesła i świdrował nastolatków czujnym spojrzeniem ciemnych oczu. Malfoy zagryzł wargę, denerwując się, że został właśnie odcięty od ratunku.
- Proszę przestać zaglądać do mojej głowy – wyszeptał z niepowstrzymywaną złością. Domyślał się, że Mistrz Eliksirów zastosował sztukę leglimencji, na którą on nie do końca był odporny.
- Przestanę, jeśli nauczysz się przed tym bronić. – Na ustach mężczyzny pojawił się chytry uśmieszek. – Wezwałem was tutaj, ponieważ uznałem, że potrzebujecie pomocy. Wasze umysły są otwarte dla biegłych władaczy leglimencji. A to może was zgubić, szczególnie ciebie, Malfoy.
- Skąd pan to wie? – pisnęła mimowolnie Hermiona. Potem odchrząknęła i dodała pewniej. – Ile pan wie?
- Nie ufaj mu! – ostrzegł zaraz Draco, rzucając Snape'owi zawistne spojrzenie. – To przyjaciel mojego ojca. Pewnie z nim współpracuje.
- Widzę, że wiesz niewiele, chłopcze. A ja nie mam czasu wyprowadzać cię z błędu. – Twarz nauczyciela wciąż odstraszała srogimi rysami, ale w jego oczach zabłysła jakaś łaskawość. - Ważne jest tylko to, że chcę wam pomóc. Znam wasz sekret. – Przeniósł spojrzenie ze zdumionego Ślizgona na marszczącą w obawie brwi Gryfonkę. - Wiem, że nie jesteś Parkinson.
- Proszę nikomu nie mówić, od tego zależy nasze życie! – zawołała głosem ściszonym, ale za to pełnym przejęcia. Nie wiedziała, czy można obdarzyć zaufaniem Mistrza Eliksirów, jednak już sam fakt, że się nad tym wahała, świadczył o jakiejś szansie na dobre zakończenie tej niepokojącej sytuacji.
Snape wydawał się nieco zniecierpliwiony tymi pociskami podejrzeń.
- Czy ja już nie wspominałem, że chcę wam uratować skórę, a nie przeciwnie?
Hermiona powitała ofertę pomocy z ulgą i uśmiechem, natomiast Draco nie dał się tak szybko przekonać. Dobrze zachował w pamięci obraz rozmawiającego Snape'a z ojcem – wiedział, że tę dwójkę łączyła znajomość jeszcze ze szkoły. Nie widział podstaw, dla których miałby ufać nauczycielowi. Obawiał się, że to wszystko jest tylko jakimś podstępem Lucjusza. Brązowowłosa nie potrafiła zmienić jego poglądów; zresztą sama nie pokładała niezachwianej wiary w osobie Severusa.
Już na pierwszych zajęciach z ćwiczenia sztuki obrony umysłu chłopak zachowywał się dość opryskliwie. Zgłosił się do pierwszej próby, aby uchronić przed ryzykiem Hermionę. Oczywiście wprawiony w leglimencji Snape znów pokonał jego liche mury obronne wokół mózgu i dostał się do jego wspomnień. To posunięcie wywołało w Malfoy'u niezwykłe rozdrażnienie – człowiek nigdy nie lubi okazywać swoich słabości, a człowiek w jego położeniu już w szczególności. Mężczyzna próbował ostudzić jego gniew opanowanymi słowami, lecz niewiele się to zdało – skończyło się na kilku przecinających gabinet urokach i interwencji Hermiony, która stanęła pomiędzy dwoma panami z rozłożonymi rękoma. Widząc niezadowolenie w oczach Snape'a i ostrzegające spojrzenie swojego ukochanego, zażądała rozmowy z dyrektorem.
Do gabinetu Dumbledore'a udali się we trójkę niezwłocznie. Dyrektor zdawał się spodziewać takiego obrotu sprawy. Uspokoił nieco zdenerwowanych nastolatków i wyjaśnił, że to on przysłał Snape'a, aby pomógł im opanować sztukę oklumencji. Poprosił także o kilka wyjaśnień w sprawie całej tej maskarady. Hermiona i Draco opowiedzieli mu jeszcze raz historię, zaczętą z chwilą wypalenia Mrocznego Znaku na ręce chłopaka.
W błękitnych oczach starca pojawiło się zatroskanie. Zapewnił, że nie roznieście ich sekretu nawet zaufanym nauczycielom, a także zapewni im bezpieczeństwo poza murami Hogwartu. Chciał osobiście znaleźć kryjówkę dla zakochanych uczniów, w której mogliby w miarę spokojnie przetrwać wakacje. Dodał również, widząc, że Snape ma opory przed otwartą deklaracją pomocy, iż mogą liczyć na dostawy eliksiru wielosokowego, aby prawdziwa tożsamość Pansy się nie wydała.
Hermiona i Draco przyjęli te słowa z dużym optymizmem. Nie chcieli się przyznawać, ale radzenie sobie z całą sprawą samemu było bardzo męczące i pełne wątpliwości – kiedy zaś w sprawę zaingerował dorosły, poczuli, że stoją na pewniejszym gruncie. Może i nie darzyli zbyt wielką sympatią przypatrującego się rozmowie Mistrza Eliksirów, ale za to ich zaufanie do Dumbeldore'a nie znało granic.
Wychodząc z jego gabinetu, mogli wreszcie z niejakim spokojem patrzeć w oczy przyszłości.
Niestety nie wszystkie nakreślone w przeszłości plany sprawdzają się w przyszłości. Nie wszystko można przewidzieć. Nie we wszystko możemy pokładać wiarę w czasach, kiedy wojna wisi w powietrzu.
W czerwcu śmierciożercy pokonali bariery ochronne, tłoczące się wokół zamku i wykorzystując nieobecność dyrektora, wdarli się do środka. Po tych wydarzeniach nadal głowiono się, jakim cudem zdołali przedrzeć się do okolonego zaklęciami Hogwartu. Jedni mówią, że Voldemort miał w okolicy szpiegów; drudzy, że zdrajcą okazał się Snape; jeszcze inni, że Czarny Pan posiadł moc silniejszą od Dumbledore'a i złamał jego uroki ochronne. Fakt jest faktem, że pewnej nocy pogrążony we śnie zamek rozbrzmiał śmiechami i zaklęciami śmierciożerców, którzy na wzór szkodniczych szczurów wślizgnęli się na teren gospodarstwa.
Społeczeństwo szkoły musiało prędko przegonić zaspanie, stanąć na nogi i rozprawić się z intruzami. Duża część Gryfonów dołączyła do grupy odparcia ataku – czyli nauczycieli. Ginny, Ron, Neville i wielu innych wyciągnęło różdżki z zamiarem walki. Harry tymczasem tajemniczo zniknął gdzieś wraz z Dumbledore'm.
W dormitoriach ślizgońskich natomiast unosiła się woń paniki. Niektórzy wychowankowie Domu Węża czuli się bezpieczni, bowiem ich czystość krwi czy też znajomości zapewniały im nietykalność. Mimo tego koleżanki z pokoju Hermiony kuliły się na swoich łóżkach, ani myśląc ruszyć palcem w celu pomocy walczącym.
Sama panna Granger również czuła ucisk strachu, jednakże jej lęk przybrał inny kształt niż u reszty – oczywiście obawiała się okrucieństwa, cierpienia swoich przyjaciół i zdemaskowania, ale przede wszystkim losu, jaki może czekać Dracona. Czy fala śmierciożerców porwie go za sobą? Czy będzie zmuszony odpowiedzieć się po właściwej stronie? Czy nie dadzą mu spokoju?
Nie zważając na popiskujące dziewczyny, nałożyła na siebie bluzę, wyślizgnęła się z dormitorium i na palcach pobiegła do drzwi, za którymi spał jej ukochany. W chwili, kiedy zamierzała nacisnąć klamkę, pomieszczenie stanęło otworem, a u jego progu zatrzymał się Draco. Nie miał na sobie stroju nocnego, tylko normalnie spodnie i ciemną pelerynę; jego włosy zmierzwiły się w kłębowisko jasnych węży; mina ukazywała przejęcie i niepokój. Na widok Hermiony w szarych oczach chłopaka śmignęła pręga zdumienia i bólu.
Ślizgon zamrugał, otrząsając się z chwili osłupienia. Zrobił krok na przód i zamknął za sobą drzwi, aby do nikogo z pokoju nie doszła treść ich rozmowy.
- Nie idź tam – wyszeptała gorączkowo dziewczyna, zaciskając desperacko palce na gładkim materiale, okrywającym jego ramię. Jej serce tłoczyło pełną obaw krew. Nie mogła pojąć, dlaczego Malfoy dobrowolnie pcha się w wir walki. Nie wątpiła w jego przebłyski szlachetności, ale powinien wpierw zważać na swoje własnego bezpieczeństwo...
- Oczekują tego ode mnie. Jeśli do nich nie dołączę, będę miał kłopoty – wyjaśnił zadziwiająco spokojnie Draco. Rysy jednak twarzy natomiast ugięły się w wielkim strapieniu. Nienawidził stanu, w którym miał w głowie gonitwę myśli i musiał szybko zdecydować, co jest słuszne. – Słyszałem, że jest tam moja ciotka Bellatriks. Jestem pewien, że ona również chce, abym gorliwie służył naszemu panu.
- Ale Dumbledore obiecał kryjówkę. Dla nas dwojga, pamiętasz? Nikt nie musi oczekiwać od ciebie dołączenia do walki, bo nikt cię nie znajdzie po jej zakończeniu – przekonywała. Uścisk jej palców zelżał; teraz łagodnie głaskała nimi jego ramię. Miała wrażenie, że jeżeli teraz odsunie się i pozwoli mu odejść, straci go na długo.
- Kto wie, jak się teraz potoczą nasze losy. - Westchnął przeciągle. - Nie wątpię w Dumbledore'a, jednakże w obliczu obecnej sytuacji wiele może się zmienić.
Nawet nie wiedział, ile ziaren prawdy znajduje się w jego słowach.
- Zresztą, Bellatriks sama po mnie przyjdzie, jeśli będę zwlekał. Muszę się tam stawić, Hermiono. – Zmarszczył z bólem brwi. - Jako żołnierz śmierciożerców.
- Rozumiem. Nie spodziewasz się po tym wszystkim wrócić spokojnie do naszych lochów, prawda?
- Nie, nie spodziewam się - odpowiedział z jakąś suchością w głosie.
- Och, Draco...- Jej brązowe oczy zaszkliły się łzami. Wiedziała, że czas odmierza im ostatnią minutę przed długim rozstaniem. Wszystkie emocje mieszały się ze sobą. - Szkoda mi naszych planów, szkoda mi naszych nadziei...A przede wszystkim szkoda mi ciebie. Dołączysz na dobre do tej bandy potworów. Tak bardzo chciałabym cię przed tym uchronić...
Dłoń dziewczyny dotknęła jego policzka, jakby chciała tym gestem zachować w sobie ciepło skóry Ślizgona. Jej ciało drżało od niepohamowanego szlochu. Nie mogła znieść myśli, że to wszystko toczy się w tak tragicznym kierunku.
- Hej, hej. Jeszcze obydwoje żyjemy, prawda? – Draco ujął jej twarz w dłonie. Jemu samemu pękało serce na dźwięk ich pożegnania, jednak chciał roztoczyć między nimi jakieś skrzydła nadziei. Choćby najdrobniejsze. Aby twarz ukochanej przestał pokrywać smutek i aby jego oczy przestały piec od słonych łez. Musieli być silni. - Póki nie przyjdzie śmierć, wszystko jakoś razem przetrwamy. Nie wiem, czy będę mógł do ciebie napisać. Załatw sobie na lato jakąś bezpieczną kryjówkę, najlepiej u mojej babci i uważaj na siebie.
Chłopak pochylił się w jej stronę i pocałował czule w usta. I Hermiona włożyła w ten gest sporo pasji, jakby chciała nim przekazać moc swojego uczucia. Na moment cały rozpadający się świat zniknął; byli tylko oni i ogień ich miłości. Tylko ciepło obecności ukochanej osoby i namiętny dotyk warg. I nikłe stróżki łez na policzkach.
- Muszę już iść – szepnął Malfoy po chwili, kiedy udało mu się opamiętać rozgrzane zmysły. Czuł, że to wszystko nie może się tak skończyć. Że mimo przeciwności losu musi doprowadzić ich historię do szczęśliwego końca. Że dożyje dnia, w którym będzie mógł w całości oddać się stojącej przed nim dziewczynie i wieść z nią wspólne życie. Wierzył, że blask tej nadziei pomoże mu przetrwać nadchodzące dni ciemności.
Hermiona skinęła lekko głową i zaciskała wargi, aby nie wypuściły spomiędzy siebie szlochu. Jeszcze przez ułamek sekundy krzyżowała z nim smutne spojrzenie; potem chłopak wyminął ją i począł zbiegać po schodach.
- Draco! – zawołała za nim nagle, jakby tchnięta impulsem, jakby zwolniona z zaklęcia unieruchomiającego funkcjonowanie. Obrócił ku niej twarz, na której kłębiły się chmury żalu. W jej oczach pojawiło się przejęcie. – Wiedz, że cokolwiek zrobisz, do jakiegokolwiek zła zostaniesz zmuszony, ja i tak będę cię kochać!
Drgające niespokojnie usta Malfoy'a uczyniły wysiłek i ułożyły się w delikatny uśmiech, stworzony po części z ulgi, po części z czułości. To on przyozdabiał oblicze chłopaka na obrazie, który zachowała z tego wieczoru w pamięci Hermiona.
A potem jego sylwetka rozwiała się w ciemnościach salonu, jakby była jedynie odległą, blada zjawą. Dopiero teraz do uszu dziewczyny dotarła fala hałasu: krzyków, szeptów, nawoływań, a wszystko zlepione w panice i poruszeniu. Stała jeszcze przez chwilę na górze, wbijając palce w drewnianą poręcz i zatapiając się w rozważaniach.
Nie powinna wkraczać na scenę walki. Pansy Parkinson nie należała do osób odważnych i walecznych. Poza tym panna Granger chciała uniknąć starcia z szeregami, w które został wcielony Draco.
Westchnęła ze smutkiem, po czym wróciła do dormitorium. Jej koleżanki trwały w tej samej pozycji, co ostatnio. No, może z ich twarzy wyparowało już trochę strachu.
Hermiona na ich pytające spojrzenia odpowiedziała tylko wzruszeniem ramion i skuliła się na swoim łóżku. Nie potrafiła tego potwierdzić, ale zdawało jej się, że kamienne ściany pod naporem chaosu drżą w jęku protestu. Ona sama trzęsła się razem z nimi.
Po pół godzinie nadeszła fala wytchnienia, tak jak po nocy następuje zbawienny świt. Śmierciożercy odeszli, a wraz z nimi – Draco. Zamek nieco ucierpiał, rozkruszany miejscami przez zaklęcia, ale za to uczniom nie stało się nic poważnego. Śmierć dotknęła jedynie Dumbledore'a – starzec został zabity z ręki Snape'a.
W kroplach łez nie dało się zamknąć całego ogromu żalu.
Cdn

Póki nie przyjdzie śmierćWhere stories live. Discover now