ROZDZIAL XX- Błyskawica cierpienia

156 9 0
                                    

Voldemort przyłożył różdżkę do skóry Dracona.
Chłopakiem od dłuższej chwili władał strach, ale teraz to uczucie zbladło w obliczu pulsującego w żyłach bólu. Miał wrażenie, że jego rękę liżą płomienie ognia i kaleczą sople lodu. Zaciskał usta i powieki, aby nie wylały się z nich oznaki słabości, przed którymi ojciec go przestrzegał. I choć łzy kotłowały się w kącikach jego oczu, a krzyk już czekał w gardle, blondyn za wszelką cenę starał się wytrzymać. Dotyk cierpienia był koszmarny, ale w końcu cofnął swe dłonie, zostawiając chłopaka klęczącego, dyszącego ciężko i oblepionego zimnym potem.
Czarny Pan spoglądał na swojego nowego sługę z cieniem złowieszczego zadowolenia. Nie można ukryć, że Draco, jak na swój młody wiek, spisał się nader dzielnie.
Gdy wdychane powietrze wygoniło z wnętrza resztki bólu, chłopak przeniósł oczy na swoją rękę. Czaszka, wypalona na jasnej skórze, wyglądała niemal jak druk na białym papierze, a wysuwający się z niej wąż lśnił szkarłatem w ciemności salonu.
- Draconie Malfoy'u, czy przysięgasz mi wierność i posłuszeństwo? - zapytał Voldemort uroczystym głosem, powodując, że nawet powietrze zdawało się wstrzymać oddech.
Bum.
Serce blondyna jeden raz uderzyło głośno. Zdawał sobie sprawę, że od tej ostatecznej odpowiedzi zależy wszystko. Albo przypieczętuje słowami swoją służbę, albo padnie ugodzony zaklęciem – czy to z ręki Czarnego Pana, czy też z ojca.
Bum.
Strach napędził go mobilizacją na potwierdzenie pytania, ale wtem jakiś obraz przeciął jego kształtujące się myśli. Przed oczami ujrzał ulepioną z wyobraźni Hermionę. Jej twarz przykrywał smutek, a oczy mieniły się rozczarowaniem.
- Jak mogłeś? – wyszeptała z nutą wyrzutu i rozpłynęła się w splot związanych z nią wspomnień.
Bum.
Draco zamrugał, rozganiając obrazy z głowy i skupiając się na chwili obecnej. Jego milczenie trwało zaledwie kilka sekund, ale wystarczyło, aby wzbudzić podejrzenia. W czerwonych oczach Czarnego Pana pojawiło się zaintrygowanie.
- Tak, panie - odparł pośpiesznie chłopak, starając się nie ukazać drżenia w głosie. - Przysięgam.
- Ale cóż ma znaczyć twoje wahanie? Czyżbyś nie był pewny swojej decyzji? - zapytał czarnoksiężnik z kpiącym uśmiechem na szkaradnych ustach. W dali rozległo się zirytowane westchnienie Lucjusza i ciche jęknięcie Narcyzy.
- Jestem pewny - odparł Draco najbardziej przekonującym tonem, na jaki było go stać, ale Czarny Pan pokręcił głową. Zdawał się bardziej rozbawiony, niż zły.
- Zobaczmy, co siedzi w twojej głowie, chłopcze... - Mocnym ruchem chwycił nieszczęśnika za nadgarstek i spojrzał mu głęboko w szare oczy. Chłopak rozpaczliwie próbował wznieść bariery ochronne dla swojego umysłu, lecz były zbyt słabe, Voldemort bez problemu je rozkruszył, znajdując dostęp do skrywanych uczuć Dracona.
Szkolna biblioteka. Hermiona stoi przy jednym z regałów i rozmawia z Draco. Na ich twarzach gości uśmiech..
Pięknie ozdobiona Wielka Sala, rozgrzewana muzyką. Hermiona i Draco prowadzą wspólny taniec, wpatrując się w swoje oczy...
Dziedziniec pod okryciem nocy. Blondyn przyciąga do siebie brązowowłosą i całuje ją z czułością...
Pusty pociąg. Uścisk na pożegnanie dwóch osób...
Brązowowłosa dziewczyna z uśmiechem na ustach. Cały czas ona, rozświetlona blaskiem...
Kiedy Voldemort opuścił głowę chłopaka, ten upadł bezradnie na podłogę, a z gardła wydarł się mu krzyk protestu. Jego zaczerwieniona twarz wyrażała oszołomienie i lęk.
Wiedział, że właśnie wzniecił płomienie, zwiastujące niechybny pożar. Wiedział, że wszystko zawalił. Wiedział, że sprowadził zgubę na Hermionę.
W myślach tłukły mu się dźwięki przekleństw, którymi miał ochotę wystrzelać cały świat.
W salonie zapadła głucha cisza. Lucjusz zaciskał usta, a Czarny Pan patrzył na chłopaka ze złowrogim uśmiechem.
- Kim jest ta dziewczyna? – zapytał niemal spokojnie. W spojrzeniu Dracona pojawił się upór.
- To tylko koleżanka - rzekł dziwnie ochrypłym głosem. Czuł tak wielką troskę o Hermionę, że był teraz gotowy zginąć za jej bezpieczeństwo.
- Nie wydaje mi się. Mów! - rozkazał czarnoksiężnik, a jakaś niewidzialna siła zacisnęła się na gardle chłopaka i nakazała mu wyznać prawdę.
- Nazywa się Hermiona Granger - wyjaśnił, podnosząc się z podłogi na nogach z waty. Narcyza przykryła dłonią usta w wyrazie zdziwienia, a Lucjusz zmarszczył gniewnie brwi.
- Przecież zabroniłem ci się z nią spotykać! - zagrzmiał, podchodząc bliżej i łapiąc syna za ramię. Jego oczy błyszczały jadem - zwiastunem tracenia panowania nad sobą. Nic dziwnego. Jego dziedzic właśnie złamał zakaz, oszukał Czarnego Pana i ośmieszył ich rodzinę. - Jesteś takim głupcem...
- Czy panna Granger to ta przyjaciółka Harry'ego Pottera? – spytał zaintrygowany Voldemort, zwracając się bardziej do starszego Malfoy'a.
- Tak, panie, a w dodatku jest córką mugoli! Przeklęta szlama! Zatruwa życie mojego syna!
- Ojcze, to była tylko zabawa, ja jej nie... - starał się złagodzić sprawę Draco, ale Czarny Pan przerwał mu machnięciem ręki. Nastała krótka cisza, w której blondyn czuł wielką trwogę. Gdy czerwone ślepia czarnoksiężnika spoczęły na nim ponownie, zadrżał.
- Draconie, szczęśliwie się składa, że jesteś dla mnie przydatną osobą. Czynią cię nią twoja odwaga, znajomość zaklęć i możliwość szpiegostwa w Hogwarcie. Myślę, że byłbyś świetnym śmierciożercą. Ale – uniósł blady palec. - Musisz pozbyć się tej szlamy, bo tylko ona powstrzymuje cię od stania się moim prawdziwym sługą.
- Dobrze, nigdy już na nią nie spojrzę - zapewnił szybko chłopak. Te słowa kaleczyły jego serce, ale teraz nie było nic ważniejszego, prócz bezpieczeństwa Hermiony.
- To nie wystarczy. Musisz dokonać czegoś, co będzie przełomem w twoim życiu i skieruje cię na właściwą drogę - okrutny uśmiech zagościł na twarzy Voldemorta. - Musisz ją zabić.
Błyskawica. Oślepiająca błyskawica zaskoczenia, cierpienia i frustracji. Błyskawica, która boleśnie przecięła serce Dracona. Nie mógł uwierzyć w usłyszane zdanie, chciał je zwymiotować uszami i nigdy do niego nie wracać.
Zabić? Zgasić płomień życia w jej pięknych oczach? Pozbawić oddechu? Zatrzymać słodkie bicie serca? Bezwzględnie oddać ją w ręce śmierci?
- Co takiego? - wyjąkał zawładnięty szokiem blondyn.
- Musisz ją zabić. Tylko wtedy udowodnisz swoją wierność i ocalisz życie twoje oraz...twej matki - czarnoksiężnik spojrzał na wystraszoną Narcyzę, obierając nową, straszliwszą taktykę. - Chyba nie chcesz, bym zgładził twoją rodzicielkę?
Oczy chłopaka rozszerzyły się w niedowierzaniu, poczuł falę zagubienia. Lucjusz nie wykonał żadnego gestu protestu, pozwalając żonie stać na krawędzi niepewności.
- Nie...Błagam, ulituj się nad nimi obydwiema. Jeśli chcesz śmierci, panie, to niech będzie to moja! - błagał Draco ze łzami w oczach, klękając i chwytając się rozpaczliwie skraju szaty Czarnego Pana, który wyśmiał jego rozpacz.
- Masz czas do początku wiosny. Któraś z nich zginie, ty powiesz mi która. Zdecyduj mądrze, chłopczeee...! - jego ciało zaczęło zamieniać się w ciemny dym. Blondyn chciał go jeszcze złapać i prosić do utraty sił, ale po chwili Voldemort rozpłynął się zupełnie, znikając gdzieś w ciemności.
Teraz Draco słyszał tylko swój przesycony bólem oddech. Wciąż był na kolanach, spoglądał tępo na podłogę, zaciskał dłonie w bezsilności.
- Przyniosłeś mi wstyd - syknął Lucjusz i niespodziewanie kopnął syna w brzuch. Ten nawet nie jęknął. Potulnie przyjął kolejne ciosy, turlając się po dywanie jak szmaciana lalka. W dali słychać było krzyki Narcyzy.
Dziwne, uderzenia ojca nie bolały, choć zostawiały za sobą siniaki i rany. A może chłopak nic już nie czuł? Wszystkie uczucia odeszły wraz z postanowieniem Voledmorta?
- Dość! - kobieta powstrzymała Lucjusza przed kolejnym kopnięciem, chwytając go za nadgarstki. W jej spojrzeniu kryło się błaganie. – Przestań, dałeś mu już nauczkę...
- Masz zabić tę szlamę, Draconie. Inaczej ja sam ją dopadnę! - krzyknął ze złością mężczyzna, wyrwał się z uścisku żony i odszedł szybkim krokiem z pomieszczenia.
Chłopak odetchnął niepewnie zaczął się podnosić z ziemi. Dawno już nie doznawał fizycznej agresji ojca...Narcyza uklękła przy nim, odgarniając mu spocone kosmyki z twarzy.
- Bardzo boli? - spytała troskliwie. Draco pokręcił beznamiętnie głową i wstał, nadal nie czując nic, prócz pustki. Mama coś za nim jeszcze wołała, ale on był głuchy na wszystkie odgłosy świata. Z ponurą miną wrócił do pokoju i wtedy pozwolił sobie na łzy, które już tak długo prosiły się o wyjście spod powiek. Srebrne stróżki płynęły po jego policzkach, a ciało drgało w rytmie szlochu.
Skazał Hermionę na śmierć...Jest mordercą...To wszystko jego wina!
Przez rozpacz zaczęła przedzierać się złość. Chwycił porcelanową zastawę, leżącą na komodzie i cisnął nią o podłogę. Trzask rozbijających się naczyń dał mu jakaś satysfakcję. Wiedziony dziwnym szałem, strącił z parapetu doniczki z kwiatkami, potem rozdarł rękami jedwabną zasłonę, a na końcu chwycił stojącą w rogu lampę i uderzył nią w okno. Uśmiechnął się obłąkańczo, słysząc uderzające o ziemię kawałeczki szkła. Ponownie uniósł lampę, ale wtem poczuł, że brak mu sił. Ciało odmówiło mu posłuszeństwa, więc z głuchym trzaskiem upuścił trzymaną rzecz, a potem sam osunął się na podłogę. Usłyszał melodyjny krzyk dziewczyny, a potem zabrała go ciemność.
Hermiona rozchyliła powieki, zbudzona przez irracjonalny niepokój, który wywołał w niej sen. Widziała w nim Dracona. Krzyczał. Płakał. Cierpiał. A ona nie wiedziała, jak mu pomóc.
Zmarszczyła brwi, przeczesując dla uspokojenia się włosy. Nie powinna wierzyć w sny. Tylko Harry'emu mogły coś mówić, jej były nic nieznaczące, jednak...nie potrafiła zapomnieć zbolałego wyrazu twarzy chłopaka.
- Hermiono, chyba Mikołaj przyniósł nam prezenty! - usłyszała z dołu wołanie mamy. Na usta dziewczyny wpłynął uśmiech, a ona skierowała się do salonu, gdzie pod przystrojoną choinką leżały kolorowe pakunki. Rodzice czekali na nią, aby we trójkę rozpocząć otwieranie podarków.
- No to do roboty – mruknęła wesoło Hermiona i razem z nimi zabrała się za rozpakowywanie prezentów. Wszystkie, które dziewczyna dostała, były wspaniałe, ale najbardziej spodobał jej się ten od Dracona. Ponieważ sama posłała mu paczkę, skrycie liczyła, że on też jej coś wyśle, a jej nadzieje właśnie się spełniły.
Pudełko skrywało piękną bransoletkę. Miała srebrny łańcuszek i kamień, wysadzany bursztynem. Szybko wsunęła ją na nadgarstek i stwierdziła, że idealnie na niej leży. Od dziś będzie to nieodłączny element jej ubrania.
- Jaka ładna...Od kogo? - zapytała zaciekawiona mama. Dziewczyna nieco się zmieszała, lecz stwierdziła, że nie powinna się tego wstydzić.
- Od kolegi...Nazywa się Draco.
- Draco? - zdziwił się tata, marszcząc brwi w celu przeszukania pamięci. - Czy to nie ten chłopak, z którym się kiedyś przyjaźniłaś?
- Tak, to ten – policzki dziewczyny poróżowiały.
- Ale...mówiłaś, że już się nie lubicie.
- Cóż, świat się zmienia - Hermiona wyszczerzyła zęby w uśmiechu, spoglądając na błyszczącą w świetle porannego słońca bransoletkę i szeptając w myślach gorące podziękowanie.
Tak nieświadoma...
Cdn

Póki nie przyjdzie śmierćWhere stories live. Discover now