ROZDZIAL XXIX- Burza ognistych łez

127 4 1
                                    

Błędny Rycerz nie grzeszył ostrożnością, zatrzymując się z piskiem opon – fioletowa smuga prędkości zmieniła się w stateczny kształt pojazdu, którego drzwi zaraz się rozwarły.
Hermiona postawiła stopy na chodnikowej kostce, pokrytą wilgotną warstwą potu ręką ściskając uchwyt walizki. Magiczny autobus ruszył w dalszą drogę, ale ona nawet nie obejrzała się za siebie, rozpostartymi z poruszenia oczami spoglądając na znajomą okolicę.
Promienie słońca okalały rządki jasnobrązowych domów jednorodzinnych, a obraz ten przywodził na myśl scenę z utęsknionego snu. To niesamowite, że wszystko tu trwało zgodnie z zapamiętaniem, choć poza obrębem tej dzielnicy grzmiała nadchodząca wojna.
Dziewczyna powoli przekręciła głowę w lewo. Pragnęła w tę stronę skierować kroki, bo wówczas znalazłaby się przed domem rodziców. Znów ujrzałaby ich twarze napawające ją siłą. Utonęłaby w ich ramionach i przeprosiła za wszystko. Gdyby tylko mogła...
Westchnęła głęboko, otarła zbłąkaną strużkę łez z policzka i, aby nie musieć dłużej opierać się pokusie, ruszyła w prawo.
Nie minęło pięć minut, kiedy stanęła w cieniu pomalowanego na szaro domu, górującego rozmiarami nad wszystkimi w okolicy. Otaczały go metalowe pręty ogrodzenia, a zanim ciągnął się pas dziko rosnących traw, których jeszcze ludzka ręka nie zdołała zniszczyć.
Domostwo nic nie zmieniało się od czasów, kiedy Hermiona po raz pierwszy stanęła na jego progu u boku małego Dracona.
Dziewczyna ostrożnie położyła dłoń na klamce furtki, ale ta pozostała niewzruszona wobec pociągnięć. Nawet nie drgnęła.
- Nie spodziewałaś się chyba, że pozostawię dom bez zaklęć ochronnych?
W drzwiach budynku pojawiła się wysoka i szczupła kobieta, która z założonymi rękami na piersiach przyglądała się poczynaniom brązowowłosej. Panna Granger błyskawicznie uniosła głowę, mierząc spojrzeniem pokrytą zmarszczkami twarz, która niewątpliwie kiedyś musiała lśnić urodą – obecnie pozostał tam tylko jakiś cień dumy. Włosy pani Black zostały spięte w kok i były splotem bieli oraz czerni, z przewagą tego pierwszego koloru. Pomalowane na czerwono usta rozciągały się w nieznacznym uśmiechu.
Policzki dziewczyny oblały się małym rumieńcem, a ona sama doznała niezbyt przyjemnego poczucia, że znów jest małą, głupiutką dziewczynką.
- Nie ma się przecież pani czego obawiać – odpowiedziała na słowa, które zdawały się paść wieki temu. Brązowowłosa odkleiła dłoń od klamki i przyjęła wyprostowaną postawę, chcąc udowodnić, że dorosła i nie da się tak łatwo wyprowadzić z równowagi.
- Na wojnie można się wszystkiego spodziewać. Uwierz mi, pamiętam czasy, w których Czarny Pan po raz pierwszy doszedł do władzy. – Jej szare oczy pociemniały. - Nawet członek czystokrwistej i wiernej mu rodziny nie miał pewności, że jest bezpieczny. Poza tym ostrożność to jedna z moich cech. Może dzięki niej jeszcze żyję.
- No, na pewno nie zaszkodzi – przyznała Hermiona, trochę uspokojona faktem, że dom Druelii chroni balon zaklęć. Uśmiech kobiety z nieznanych przyczyn się powiększył.
- Miło mi cię znowu widzieć, Hermiono Granger. Możesz wejść.

Wnętrze też się niewiele zmieniło z umeblowania, a w powietrzu nadal dryfował lekki zapach ziół, nad którymi Druella lubiła eksperymentować.
Hermiona otrzymała jeden z trzech pokoi na górze. Nie był on może duży, ale sprawiał wrażenie przytulnego, a okno wychodziło na naturalną część okolicy. To najwięcej, na co w obecnych czasach mogła liczyć.
- Dziękuję – szepnęła w stronę kobiety, kiedy już zlustrowała spojrzeniem całe pomieszczenie. Pani Black skinęła głową i wyszła bez słowa.
Hermiona nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni zachodziła w głowę, jak wygląda oczami Druelii. Czy była dla niej dziewczyną, której warto pomóc czy nic nie znaczącą pomyłką jej wnuka? Ten obojętny wyraz twarzy mógł oznaczać wszystko. Gryfonka miała w sobie jeszcze na tyle wrażliwości, aby przejmować się zdaniem jej chlebodawczyni. Musiała jednak pamiętać, iż Draco ufał swojej babci, a zatem ona także nie powinna się obawiać, że kobieta poda jej truciznę zamiast herbaty.
Początkowe dni w tym irracjonalnie obcym domostwie nie były dla Hermiony najłatwiejsze – gryzła ją kołdra, a ściany wokół niej zdawały się zacieśniać jak pętla na szyi skazanego. Nie pomagała także postać Druelii, która poza uprzejmością nie zdradzała żadnych uczuć. Rozmowa pomiędzy nimi także nie chciała się kleić. Każda oddawała się własnym myślom i troskom – były dla siebie jak duchy.
Podczas pewnego obiadu, który został ugotowany z przyprawką starania, dziewczyna wbiła wzrok w jedzącą nienagannymi ruchami panią Black.
- Czy lubi być pani samotna? – spytała Hermiona, starając się, aby jej głos odwzorowywał neutralny ton Druelii.
Kobieta połknęła kęs mięsa i przeniosła spojrzenie na pytającą, podczas gdy jej brwi zmarszczyły się lekko.
- Jestem samotna od wielu lat. Kiedy Cygnus, dziadek Dracona, zginął podczas ostatniej wojny, zostałam wdową i przestałam odczuwać chęć kontaktu z innymi ludźmi.
- Przykro mi. – Hermiona nie chciała, aby na taki tor weszła ich rozmowa. Teraz jednak musiała drążyć dalej, aby nawiązać jakąś więź z kobietą. - Po której stronie walczył?
- Po obu. Początkowo odpowiedzieliśmy się za Voldemortem, ale po jakimś czasie zrozumieliśmy, że ten człowiek to samo zło. Szedł do celu, choć jego ścieżka wyścielała się coraz większą ilością trupów. – Choć Druella niemal się wzdrygnęła, jej głos był głośny i silny. Oczy kobiety patrzyły się nieprzytomnie w rozmówczynię. - W końcu namówiłam Cygnusa do zmiany strony. Nigdy nie byliśmy w Zakonie – zbyt wiele budziliśmy wątpliwości. Ale Cygnus oddał życie za sprawę Dumbledore'a i jego popleczników.
- Pani nie walczyła? – Hermiona czuła, że coś ją szarpie za serce.
- Walczyłam, ale tego dnia... nie było mnie z nim. Po wojnie przeprowadziłam się do tej mugolskiej dzielnicy, zabarykadowałam się w tym domostwie przed resztą rodziny i starałam się jakoś żyć, choć każdy dzień był jak sen. Zły sen. – Druella westchnęła ciężko, a jej oczy napełnił smutek. Wydawała się teraz drobniejsza. - Bardzo lubiłam odwiedziny Dracona. Był moim małym światełkiem. I ty także, Hermiono. Wasz śmiech sprawiał, że czułam, iż oddycham. Pewnie zastanawiałaś się, czy mi ufać. Otóż nienawidzę Voldemorta tak samo jak ty, bo również odebrał mi kogoś, kogo kochałam. A jeszcze bardziej nienawidzę wojny. Nieważne po której stronie walczysz, śmierć tylko czyha na twoje potknięcie. – Zdecydowanie w spojrzeniu babci Dracona zmieniło się w żal.
Opadł na nie całun ciszy.
- Boję się o Draco – wyznała w końcu Hermiona, z troską przejeżdżając dłonią po blacie stołu, jakby wyobrażała sobie, że drewno jest skórą ukochanego. - Nie wiem, czy gdyby on... zginął, zachowałabym na tyle odwagi, aby żyć dalej, bez niego.
- Młodzi chłopcy to ulubione ofiary wojny – rzuciła cicho pani Black, a potem uśmiechnęła się smutno. - Wybacz. Wiem, że jestem zgorzkniała.
- To zrozumiałe. – Dziewczyna odchrząknęła, aby przegonić gulę w gardle. –Przynajmniej nie boi się pani mówić otwarcie o śmierci.
- Nie uważaj siebie za mniej odważną, Hermiono. – Niespodziewanie pomarszczona, ale zgrabna dłoń Druelii nakryła zimną rękę panny Granger. - Trzeba mieć sporo siły, aby walczyć o zakazaną miłość.
Potem było już lepiej. Tamta rozmowa otworzyła nieco na siebie obie panie. Zaczęły witać się lekkimi uśmiechami, częściej nawiązywać konwersacje, a nawet wspólnie urzędować w kuchni. Pani Black nadal nie potrafiła wyzbyć się z siebie nutki chłodu i przygnębienia, jednakże w jej oczach nieraz pojawiały się wesołe ogniki. Hermiona podejrzewała, że odzwyczaiła się już od towarzystwa, a obecna odmiana była dla niej całkiem przyjemna. Ona także zaczynała przywiązywać się do tej skrytej przed wojną rezydencji. Często zdarzało jej się spoglądać w stronę jej rodzinnego domu albo wypatrywać na ulicy znajomych twarzy rodziców, jednakże miała poczucie, że w razie potrzeby jest ktoś, kto wyciągnie do niej pomocną rękę.
W środku lipca, kiedy nieświadome ponurych czasów słońce zalewało okolicę złotem, u progu jej nowego domu zjawiły się trzy osoby. Hermiona szybko rozpoznała ich twarze i poprosiła Druellę, aby wpuściła przybyszów do środka. Wtedy od razu rzuciła się im na szyję. Z ulgą zaobserwowała, że w uścisku Rona nie ma już żadnego podtekstu.
- Co u Luny? – zapytała go przy okazji. Chłopak rozchylił wargi w mimowolnym uśmiechu, z którym wyglądał naprawdę ładnie.
- Póki co jest bezpieczna. I wciąż nie traci humoru – przyznał. No tak, w obecnych chwilach takich osób trzeba było szukać ze świecą.
Hermiona skinęła zadowolona głową i zaprowadziła gości do salonu. Druella w wyrazie uprzejmości przyszykowała im herbaty, ale nie przyłączyła się do rozmowy, zostawiając przyjaciół samych. Na początku rozmawiali o życiu codziennym, które teraz nie było wcale takie zwyczajnie, jakby się mogło wydawać z nazwy. Panna Granger wyznała, że mieszkanie u pani Black wcale nie jest złe i że ukrycie się tutaj należało zaliczyć do udanych pomysłów. Potem Ginny opowiedziała trochę o napiętej sytuacji w domu Weasleyów. W końcu jednak musiało paść to pytanie.
- Idziesz z nami? – Harry wbił w przyjaciółkę uważny wzrok.
Hermiona przed zaśnięciem zawsze myślała o misji zniszczenia horkruksów. Były chwile, w których z determinacją zaciskała pięści i chciała dołączyć do przyjaciół. Nadciągały także momenty niepewności. Jeżeli odmówi, poczucie złamanego obowiązku będzie drapać jej serce. Jeżeli się zgodzi, coś w niej zawyje z żalu. Prawda była taka, że wciąż liczyła na jakiś korzystny układ zdarzeń, który pozwoli jej dostać się do Dracona.
Teraz jednak musiała podjąć ostateczną decyzję. Druella radziła jej, aby została, bo jeśli któryś ze śmierciożerców odkryje jej ,,zmartwychwstanie'', konsekwencję mogą odbić się na Draco. A tego nie chciałaby pod żadnym pozorem. Nie po to odstawiała to haniebne przedstawienie z Pansy, aby teraz się ujawniać.
Obrzuciła smutnym spojrzeniem siedzących naprzeciwko niej przyjaciół i ze zdumieniem okryła, że coś się w nich zmieniło. Nie, nie chodziło o błysk zmęczenia w ich bladych twarzach. Miała na myśli nową aurę, która unosiła się niewidoczna dla oczu nad trójką. Była w niej przyjaźń, ale także coś więcej. Zrozumiała, że połączyli się oni ze sobą twardym łańcuchem zżycia. Stali się paczką, która zaczynała się na nią zamykać. To nie była ich wina. Przez ostatnie wydarzenia Hermiona zaczęła od nich odstawiać, zajmować myśli Draconem i wyznaczać sobie inne priorytety. Oni zaś byli ludźmi Zakonu Feniksa, młodymi wojownikami, trójką wybranych. Miejsce brązowowłosej już nie było wśród nich – zajęła je Ginny. Ona zaś wybrała inną ścieżkę – równie ciemną, ale nasączoną ciężarem uczucia.
Dlatego teraz wypadające z jej ust słowo wydawało się lekkie.
- Nie.
Oczywiście przyjaciele nie wyglądali na szczęśliwych. Ron spuścił zawiedzony głowę, a Ginny zacisnęła ze smutkiem usta. Ale Harry jedynie skinął głową – on wiedział, domyślał się stanowiska Hermiony już od jakiegoś czasu. I ten fakt nie budził w nim złości. Szanował decyzję przyjaciółki, a ona była mu wdzięczna za zrozumienie. Czasami w przyjaźni należało także odpuścić.
Harry wręczył jej złotego galeona.
- Czy to jest...? - spytała dziwnie poruszona.
- Tak. Zaczarowana moneta. Twój wynalazek. W Zakonie Feniksa zrobił furorę. – Chłopak posłał jej ciepły uśmiech, a potem jego spojrzenie spoważniało. - Chcę, abyś jedną z nich miała przy sobie. Kontaktowanie się przez sowy jest zbyt ryzykowne. Gdybyś chciała nam coś przekazać... użyj jej.
- Dobrze, Harry. Dziękuję.
Czuła się spokojniej, wiedząc, że będzie istniła jakaś nić, wiążąca ją z przyjaciółmi.
Cała czwórka spędziła ze sobą jeszcze trochę czasu, wdając się w rozmowy i śmiejąc co jakiś czas. Kiedy za oknem pociemniało, goście zaczęli się z żalem zbierać. Hermiona pocałowała każdego z nich w policzek, życzyła szczęścia, a potem spuściła wzrok, aby ukryć kłębiące się w jej oczach łzy. Przez długi czas miała jeszcze w głowie echo ich głosów i ciepło policzków.
Czy już wtedy przeczuwała, że powinna zostać?

Póki nie przyjdzie śmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz