ROZDZIAL XXV- Sojusz zakochanych

127 5 0
                                    

Cały świat zdawał się zmienić w srebrne królestwo zimna. Był tylko oddech w obłokach pary, napierające zewsząd mroźne powietrze, niepokojąca gra cieni i światła.
I desperacki uścisk dłoni dwóch kochanków.
Hermiona nie poruszyła się w planie ucieczki, jednakże jej oczy zmieniły się w toń niepewności. Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie stała na tak cienkiej warstwie lodu. Nie doznawała fal strachu, czy gniewu – po prostu przepełniało ją uczucie zagubienia.
- Nie bój się – poprosił szybko Draco, błędnie interpretując ziarenka emocji w jej tęczówkach. Na jego twarzy tkwił posmak obłędu, ale głos nie zdradzał złych zamiarów. Przeciwnie, miał w sobie jakąś iskrę nadziei. – Mam na myśli eliksir wielosokowy.
Przez chwilę dziewczyna patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem, zdumiona, że Ślizgon mówi o jakiejś miksturze, podczas gdy nad nimi unosi się odór śmierci. W końcu jednak jej oszalały umysł znalazł rozwiązanie.
Wzdrygnąwszy się, spojrzała w bok, gdzie pośród fałd śniegu spoczywało nieruchome ciało Pansy.
- Chcesz zamienić ją we mnie? – spytała lekko piskliwym głosem, w którym dało się wyczuć zalążki histerii.
- A ciebie w nią – dodał chłopak. Na jego ustach zatańczył smutny uśmiech. – Tylko tak oszukam mojego ojca i będziesz mogła żyć.
- Ale to jest...- szukała odpowiedniego słowa, aby móc nawiązać do zasad moralności. –złe. Ona zasługuje na normalny pochówek. Jesteś jej to winien!
- Wiem, jednak sama powiedziałaś, że czasu już nie cofniemy – zmarszczył brwi, gdy nawiedziła go fala bólu. – Już nie pomożemy Pansy...Nie chodzi o to, że uciekam przed karą. Mógłbym pójść prosto do Azkabanu, gdybym tylko wiedział, że będziesz bezpieczna – jego szare oczy zabarwiły się uczuciem, które stopiło większość obaw w sercu Hermiony. W jej minie pojawiła się zaciętość.
- No dobrze. Odtąd jesteśmy w tym razem. Wykradniemy ten eliksir – wysunęła swoje zdrętwiałe dłonie spomiędzy palców Dracona i wyprostowała się. Chłopak poszedł w jej ślady, marszcząc czoło w namyśleniu.
- Trzeba to zrobić jeszcze tej nocy. Ty tutaj poczekaj, a ja odwiedzę zapasy Snape'a – oświadczył, mając nadzieję, że Mistrz Eliksirów go nie przyłapie. Nie mógł ufać temu mężczyźnie, gdyż należał on do zwolenników Czarnego Pana, a ci byli jego wrogami. Członków Zakonu Feniksa też nazywał wrogami. Odtąd dobro i zło zatarło swoje granice, a przyjaciele i przeciwnicy zaczęli się mieszać. Draco grał w jednej drużynie jedynie z Hermioną. Teraz tylko siebie mogli obdarzyć zaufaniem i we dwójkę działać przeciw światu.
- Dobrze, ale ja ukradnę eliksir – uparła się nagle dziewczyna. – Już to kiedyś robiłam. Zresztą, wzbudzam mniej podejrzeń i znam więcej zaklęć.
Chłopak otworzył usta, aby zaprotestować, ale ona podeszła do niego i pocałowała go krótko, jakby ten gest miał wlać w nią siłę, a jego przekonać do wyrażenia zgody.
- Uważaj – szepnął Draco z nutą zniechęcenia. Skinęła posłusznie głową. Jej usta nie ułożyły się w uśmiech, tylko zacisnęły z zapałem.
Lochy zdawały się być długimi, czarnymi wężami, gotowymi w każdej chwili zaatakować. Zmysły Hermiony wyostrzyły się na wzór kocich. Jej ucho łapało najmniejszy dźwięk, a oczy w ciemności rozróżniały zarysy różnych kształtów. Starała się ignorować głuche uderzenia serca.
Zatrzymała się przed zamkniętym pomieszczeniem, w którym Snape zgromadził wiele fiolek z miksturami. Przypomniała sobie bardziej skomplikowane zaklęcie, niż Alohomora i użyła go na zamku. Drzwi otworzyły się z nieprzyjemnym skrzypnięciem.
Całe szczęście, że dziewczyna już na drugim roku miała styczność z tym eliksirem i z łatwością rozpoznała półkę, na której stały szklane flakony, pełne gęstej, bulgoczącej substancji, do której potrzeba dodać tylko włos delikwenta.
Zagryzła wargę, zastanawiając się, ile ampułek będzie mogła zwinąć niezauważenie. Dwie, trzy? W jej głowie zaroiło się od kalkulacji. Do przemiany potrzebne były dwa łyki, a zatem jeden flakonik powinien jej służyć około tygodnia. Gdyby wzięła cztery, mogłaby mieć miesiąc spokoju. To zdawało się dobrym rozwiązaniem. A podczas tego miesiąca sama zamierzała uwarzyć kolejne porcje. To szaleństwo musiało trwać do początku wakacji.
Dziewczyna wsunęła do kieszeni płaszcza cztery flakoniki, czując, że czeka ją okuty w trudy okres. Będzie musiała cały czas trzymać w napięciu swoje zachowanie, aby nie zdradzić się przed innymi uczniami. Na te pół roku przestanie być Hermioną Granger.
Spiżarkę opuściła w irracjonalnym pośpiechu.
Kosmyki Pansy były puszyste i barwą przypominały ziarenka kawy. Hermiona drżącą ręką wyrwała garstkę jej włosów i włożyła ją do eliksiru, dopełniając receptury. Potem uniosła fiolkę do ust, spoglądając w oczy Dracona. Chłopak skinął zachęcająco głową.
Wzięła dwa łyki ohydnej w smaku konsystencji.
Następnie nie czekając na proces przemiany, pozbawiła się kilku włosów i ponownie wsadziła je do fiolki. Draco uniósł głowę Pansy, a Hermiona siłą wlała do jej zimnych ust eliksir. Obydwoje mieli nadzieję, że czary wielosokowe działają także na ostygłe z życia obiekty.
Najwyraźniej tak właśnie było. Po chwili obydwie dziewczyny znalazły się we władaniu metamorfozy. Włosy Hermiony nabrały ciemniejszego odcienia i wyprostowały się, twarz zmieniła rysy, ciało poszerzyło się w kilku miejscach. Po chwili wygląd zewnętrzy jednej był odbiciem wewnętrznego drugiej.
Draco obserwował te czary w milczeniu, powstrzymując okropne wyobrażenie, że postać leżąca bez ducha na śniegu jest jego ukochaną. Przyłapał się na tym, że nie może oderwać wzorku od pustych, czekoladowych tęczówek.
- Draco? – zapytała Hermiona głosem Pansy, dotykając jego ramienia. W jej oczach o nieco innym tonie brązu, niż pierwotnie, lśniła niepewność. Panna Granger zastanawiała się, jak jej przemianę przyjmie poszarpana psychika Ślizgona. W końcu teraz spoglądał na oblicze niewiele znaczącej dla niego dziewczyny.
Zaraz jednak chłopak rozwiał jej wątpliwości, z lekkim uśmiechem całując jej wargi.
- Możesz wyglądać jak Parkinson, ale ja i tak wiem, że bije w tobie serce dziewczyny, w której się zakochałem – mruknął, wykrzesując z siebie szczyptę uwodzicielstwa. Hermiona westchnęła zadowolona, ale potem zmarszczyła brwi.
- Teraz pozostaje kwestia utrzymania magii eliksiru przez kilka dni. Nie możemy przecież poić ją nim, aż do...pogrzebu – westchnęła, dając upust udręce całej tej sytuacji.
- Myślałem nad tym, gdy poszłaś do zamku. Czy istnieje jakieś zaklęcie, aby zatrzymać proces zmian w...obiektach martwych? Wydaje mi się, że słyszałem kiedyś o takim czarze, ale nie umiem sobie przypomnieć formułki – wzruszył przepraszająco ramionami, patrząc z nadzieją na swoją dziewczynę. Ta zagryzła wargę i usiłowała po raz ostatni tego dnia zmusić mózg do współpracy.
- O ile się nie mylę, to będzie Invariabiles – szepnęła, a potem dodała głośniejszym tonem. – Nie zaszkodzi spróbować.
Skierowała różdżkę w stronę Pansy i wypowiedziała zaklęcie. Na ulotny moment cząsteczki jej martwego ciała zdawały się zacieśnić jeszcze bardziej, jakby ta zwiększona do granic gęstość była obietnicą niezmienności. Potem wszystko wróciło do normy.
Hermiona i Draco równocześnie wydali z siebie oddech ulgi. Pokonując narastający ból w czaszce, dziewczyna uklękła przy Pansy i zamknęła jej powieki, szepcząc w myślach gorące przeprosiny. Wiedziała, że poczucie winy długo będzie odbierać jej spokojny sen. Draco również zdawał sobie sprawę, że to nie jest w porządku względem przyjaciół i rodziny Pansy, którzy będą trwali w przekonaniu, iż ona żyje. Jednakże zawiniła tutaj wojna, która właśnie wypuszczała swoje plony, a to już samo w sobie było złe.
Rano przy stole nauczycielskim panowało poruszenie, z ust pedagogów wypływały posępne szepty, w niektórych oczach mieniły się łzy.
Hermiona, siedząc tuż obok Dracona w gronie Ślizgonów, pod stołem delikatnie zahaczyła ręką o jego dłoń, a ta po chwili odpowiedziała krzepiącym uściskiem. Obydwoje wiedzieli, co zaraz nastąpi.
Zerknęła kątem oka na swoich przyjaciół, na których twarze padł cień niepokoju – w końcu brązowowłosa zniknęła bez słowa. Bardzo chciała im wyznać prawdę już w tej chwili, jednakże wiedziała, że musi trzymać się zasad realizmu. Ich ból powinien być prawdziwy. Dopiero potem mogła go zmyć swoimi wyjaśnieniami.
Teraz już rozumiała, dlaczego Draco uciekał się do fałszywego zrywania i ignorowania – chciał, aby to wszystko wypadło realistycznie, bez wzbudzania podejrzeń, które mogłyby okazać się zgubne.
- Proszę o uwagę! – salę obiegło echo słów Dumbledore'a, który teraz stanął przy mównicy. Na jego czole widniała głęboka zmarszczka, a błękitne oczy wyrażały śmiertelną powagę. Uczniowie musieli wyczuć napiętą atmosferę, bo zaraz zaprzestali rozmów. – Wczoraj w nocy doszło do okropnego wypadku. Naprawdę przykro mi o tym mówić. Jeszcze nie ustaliliśmy szczegółów, jednakże uważam, że zasługujecie na poznanie faktów już teraz. Otóż panna Granger...ta mądrą i dzielna uczennica Gryffindoru – coś zamigotało z bólem w oczach dyrektora. - ...została znaleziona nieżywa przy jeziorze.
Przez salę przetoczyła się fala zdumienia. Niektóre dziewczyny zakrywały usta dłonią. Inni patrzyli nierozumiejącym wzrokiem po sobie. Ginny zastygła w zaskoczeniu. Ron wykrzywił się w grymasie bólu. Harry niespodziewanie wstał, a z jego twarzy promieniowało niedowierzanie i wzburzenie zarazem.
Troska przyjaciół niemal nie rozerwała Hermionie serca. Zaciskając usta, skupiła się na kojącym dotyku Dracona.
- Ktoś ją zamordował?! – wykrzyknął zielonooki w stronę Dumbledore'a.
- Na to wygląda, Harry – rzekł mężczyzna, starając się przybrać łagodny ton. – Nie miała żadnych ran...
- To musieli być śmierciożercy! – zabrał głos Ron. W jego oczach płonął niepohamowany gniew.
- Albo Malfoy! – Harry bez uprzedzenia ruszył biegiem ku stołowi Ślizgonów. Hermiona, przeczuwając jego intencje, puściła dłoń blondyna, wstała i usiłowała powstrzymać przyjaciela. Ten jednak odepchnął jej ręce z niezwykłą jak na niego brutalnością i zbliżył się do Dracona, który starał się zachować na twarzy maskę zdumienia. Wiedział, że każda emocja może być brana przeciwko niemu
- Harry! – upomniał go ostrzegawczo Dumbledore. Reszta obecnych w sali milcząco przypatrywała się tej scenie, niezdolna wykonać żadnego ruchu.
Potter nie posłuchał głosu nauczyciela, tylko chwycił Ślizgona za kołnierz, swoim zezłoszczonym spojrzeniem wypalając dziury w jego skórze.
- Zostaw mnie, ja jej nie zabiłem! – zawołał Draco, siląc się na spokój i odwagę.
- Bydlaku! Wykorzystałeś ją, a potem rzuciłeś! Twój ojciec jest śmierciożercą! Skąd mam wiedzieć, że nie posunąłeś się do morderstwa?! – niemal wypluł Harry, oślepiony bólem po stracie przyjaciółki.
Hermiona rzuciła się ukochanemu na ratunek, próbując odciągnąć bruneta w tył. Nieoczekiwanie pomogła jej w tym Ginny, która widziała, że na ten moment emocje zniszczyły rozsądek jej chłopaka. Dziewczyny razem ,,odczepiły'' Pottera od Dracona.
- Harry, daj spokój, aurorzy się tym zajmą – szepnęła delikatnie rudowłosa, łapiąc między dłonie twarz zielonookiego, tym gestem gasząc jego wzburzenie. Hermiona z kolei podeszła do Malfoy'a i obrzuciła go zatroskanym spojrzeniem.
- Nic mi nie jest – mruknął chłopak, starając się nie ukazać zbyt wielu ciepłych emocji. W końcu powszechnie wiadomo, że tak średnio przepada z towarzystwem Pansy.
- Proszę wrócić na miejsca – nakazał Dumbledore z ostrą nutą. – Zarządzę śledztwo w sprawie panny Granger. Przestępca zostanie odkryty, choć nie jestem pewien, czy siedzi on z nami w tej sali. Możliwe, że na teren szkoły wdarł ktoś z zewnątrz. Dlatego upraszam o zdwojoną czujność. Aurorzy przybędą tutaj jeszcze dziś.
Ta wiadomość przyniosła uczniom podmuch ulgi.
Hermiona i Draco wymienili zaniepokojone spojrzenia. Pomyśleli teraz o tym samym - trzeba obleć się w wyjątkową ostrożność, gdyż grunt niewinności mógł im się łatwo usunąć spod nóg.
Popołudniem w zamku w istocie pojawiło się kilku aurorów, mających zbadać okoliczności śmierci Hermiony Granger. Ponadto każdy uczeń, pierwszoroczniak czy siódmoklasista, miał się wstawić na przesłuchanie z kropelką eliksiru prawdy.
Ta koncepcja wzbudzała w Hermionie i Draconie niepokój. Oczywiście teoretycznie mogli zaprzeczyć zabiciu tej uczennicy, aczkolwiek wszystko zależało od sformułowanego pytania. Można powiedzieć, że ich szanse wisiały na włosku.
Dziewczynę także gryzło sumienie i chciała jak najszybciej wyjaśnić wszystko przyjaciołom, którzy teraz pewnie tłoczyli się w pokoju wspólnym i opłakiwali jej śmierć. Żałowała także bardzo rodziców, którzy zapewne dostali już stosowne zawiadomienie. Nienawidziła siebie za to, że kazała im tak cierpieć. Kochali ją i obdarzyli zaufaniem, a ona tak perfidnie ich okłamywała i zadawała katusze.
Jedyną nadzieję odnajdywała w wizji, że kiedyś im wszystkim powie, że żyje, a z ich twarzy zniknie smutek.
- Nie mogliśmy inaczej – przypomniał jej Draco, gdy wpatrywała się smętnie w dal, siedząc na jego łóżku. Grabbe i Goyle byli zajęci konsumowaniem obiadu, dlatego zakochani mogli skryć się w dormitorium chłopaka, niezauważalni dla oczu innych. Zresztą, widok Parkinson i Malfoy'a nie wzbudziłby zbytnich podejrzeń, a ewentualnie współczucie.
- Chyba tylko twój ojciec jest zadowolony – mruknęła dziewczyna. Draco na jej słowa westchnął i objął ją troskliwie ramionami.
- Jeszcze w nocy zdążyłem wysłać mu list, powiadamiający, że wykonałem zadanie – wyznał z nutą odrazy.
- I co? – dopytywała się brązowowłosa, nie mogąc pojąć, jaka nienawiść musi rosnąć w sercu Lucjusza, że jego marzenia wiążą się z morderstwami.
- Odpisał, że...że przyjdzie na twój pogrzeb – chłopak skrzywił się z niechęcią. – To okropne, wiem. On jest okropnym człowiekiem.
- Współczuję ci, że musiałeś z nim mieszkać pod jednym dachem – szepnęła, wtulając głowę w jego pierś, jakby chcąc oddać mu ze swojego ciała ciepło, którego nie miał w dzieciństwie.
Draco nie opowiedział. Ten temat był dla niego naszpikowany zbyt wielkim bólem, aby zamienić go w słowa. Wolał nawet nie dotykać myślami rozważań, co by było, gdyby nie urodził się jako syn Lucjusza...
A co by było, gdyby w ogóle się nie urodził?
Cdn

Póki nie przyjdzie śmierćWhere stories live. Discover now