ROZDZIAL XXVI- Ciche nadzieje

132 5 0
                                    

Dracona nawiedzały obawy względem zbliżającego się przesłuchania, jednakże los tym razem okazał się dla niego łaskawy. Ponieważ ilość uczniów w szkole była na wysokim wskaźniku, aurorzy nie mogli każdego przerzedzać z kłamstw, niczym wadliwe ziarenko z piasku. Na każdą osobę przypadało jedynie kilka minut, w których poddawano ją działaniu Veritaserum i zadawano proste pytanie ,,Czy zabiłeś Granger''? A ponieważ blondyn pozbawił życia Pansy i to jeszcze w chwili, gdy miała swoją postać, mógł z czystym sumieniem zaprzeczyć. Co prawda jeden z aurorów świdrował go podejrzliwym wzrokiem, widocznie mając pewne uprzedzenie do jego nazwiska, jednakże opanowanie, w którym Draco ćwiczył się od dziecka, pomogło mu zachować pozory niewinnego.
Hermiona również przeszła przez ,,ogień pytań'' bez szwanku. A kiedy już okres przesłuchań się skończył i ogłoszono brak sprawcy wśród murów zamku, mogła udać się do swoich przyjaciół. Wiedziała, że musi działać z rozsądkiem i ostrożnością, bo jej słowa wywołają w nich niezły wstrząs.
Ginny miała wrażenie, że na jej skórze osiadł się pył winy, którego nie mogła z siebie zmyć. Była na siebie zła za to, że nie upilnowała przyjaciółki. Ostatniego dnia, w którym ją widziała, Hermiona zdawała się stawać na nogi i znów odzyskiwać radość życia. Rudowłosa mogła się domyślić, że kryją się za tym jakieś głupie pomysły, jak samotna przechadzka nad jeziorem pod okryciem nocy w czasach, gdy Voldemort rośnie w siłę. Panna Granger w końcu nazywała się przyjaciółką Pottera – stanowiła zagrożenie.
Wiadomość o jej śmierci pozostawiła zniszczenia w sercu Ginny, Rona i Harry'ego. Mieli wrażenie, że bez obecności brązowowłosej świat jest gorszym miejscem.
Tego dnia nadleciała sowa z dziwnym listem, którego adresat prosił o całą trójkę spotkanie przed drzwiami klasy zaklęć w porze kolacji. Było to niepokojące żądanie i Ginny początkowo chciała je zanieść do McGonagall, jednakże Harry powstrzymał jej zapał, mówiąc, że to może być coś ważnego. Poza tym nie miałby nic przeciwko walce z zabójcą Hermiony, gdyby to on napisał tą wiadomość.
Zgodnie z prośbą, podczas gdy uczniowie skupili się w Wielkiej Sali na posiłku, oni dotarli w wyznaczone miejsce i poddali się oczekiwaniu. Każdy z nich nerwowo omiatał wzrokiem korytarz i zaciskał palce na różdżce.
Naraz ciszę przerwały kroki, na ziemię padł cień kobiecej sylwetki, zza rogu wyłoniła się Pansy Parkinson. Jej twarz nie przypominała jednak wyniosłej i złośliwej Ślizgonki, którą zdawała się być przez ostatnie sześć lat. Teraz jej mina mówiła o jakieś niepewności, a usta układały się w delikatny uśmiech, naznaczony lekką ulgą – jakby dzięki faktowi, że prośba w wiadomości została spełniona.
Na twarzach przyjaciół odmalowało się zdumienie, a oni sami wymienili między sobą podejrzliwe spojrzenia. W najgłębszych domysłach nie spodziewali się, że Parkinson może mieć do nich jakąś sprawę.
- To ty wysłałaś list? – upewnił się Harry, tym samym przerywając milczenie, które opadło na chwilę na wszystkich obecnych przed salą z zaklęć.
- Tak. Mam wam do powiedzenia coś bardzo ważnego. Proszę, wysłuchajcie mnie – w głos Ślizgonki wdarła się jakaś nuta błagania. Na twarzy starała się zachować maskę spokoju, aby nie wzbudzić nieufności, jednakże i tak czuć było od niej woń desperacji.
Oczy Gryfonów zabłysły zaciekawieniem, jednakże okrytym płaszczem rezerwy.
Hermiona otworzyła usta, pragnąc gorączkowo wylać z siebie prawdę, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Nie chciała zasypywać ich potokiem słów – musiała działać z głową. Teraz zdała sobie sprawę z ciężkości jej zadania. Miała powiedzieć rozpaczającym po stracie przyjaciółki, że ona wcale nie zginęła, a stoi przed nimi w innym ciele. Takie coś nie mogło odbyć się bez echa ich wzburzenia.
I nagle wszystkie myśli, które planowała zamienić w słowa, rozproszyły się, niczym ławica wystraszonych ryb.
- Posłuchajcie, ja...Musicie wiedzieć, że ja...nie jestem Pansy – wykrztusiła z siebie nieskładnie, spotykając się z niezrozumieniem, zdziwieniem i politowaniem w twarzach Gryfonów.
- Dziewczyno, dobrze się czujesz? – zapytał Ron, nie kryjąc niechęci. – Po co zawracasz nam głowy? A może to jakiś głupi żart?
- Nie! – zawołała odruchowo, a potem ściszyła głos - Chciałam powiedzieć, że Hermiona żyje.
- No nie, przegięłaś! – Harry wyszarpał z kieszeni różdżkę. Zmarła przyjaciółka była dla niego bardzo delikatnym tematem i nie miał zamiaru puścić płazem okrutnych dowcipów, za których tworzeniem mógł stać Malfoy. W jego zielonych oczach zapłonął ogień bólu i gniewu, popychający brązowowłosą do cofnięcia się o krok. Ron również napiął mięśnie twarzy, Ginny natomiast zamrugała szybciej, jakby chcąc odgonić łzy.
- Harry... - Hermiona rozpaczliwie szukała wyjaśnienia, na którego powierzchnię mogłaby się wdrapać i stojąc na niej, przekonać przyjaciół. Potter jednak nie dał jej się wypowiedzieć.
- Przestań natychmiast! – Jego głos potoczył się echem po korytarzu. - Czy ty rozumiesz, ile dla nas znaczyła Miona?!
Zielone tęczówki chłopaka, choć wypełnione wzburzeniem, kryły w sobie niezaprzeczany dowód przyjaźni, jaka od lat kwitła pomiędzy czwórką Gryfonów. Ta świadomość wszczepiła w brązowowłosą siłę i chęć walki o tę znajomość.
- Rozumiem. Wy także wiele dla niej znaczyliście, dlatego tutaj jestem. Bo nie chcę, aby moje kłamstwo powodowało wasze cierpienie. Ja jestem Hermioną Granger! - Płomyki zapału, które rozświetliły oczy dziewczyny, zdały się przyjaciołom znajome, jednakże wciąż nie potrafili przyjąć usłyszanego wyznania. Zaskoczenie na moment zamknęło im usta, pod którymi zaczęły kotłować się zaprzeczenia. Hermiona postanowiła nie dać im wypłynąć na światło dzienne. – Wypiłam eliksir wielosokowy, aby móc się ukryć. Martwe ciało, znalezione na brzegu jeziora, należy Pansy Parkinson.
- Ukryć? – powtórzyła Ginny spod zmarszczonych brwi.
- Parkinson nie żyje? – W oczach Rona pojawiło się zagubienie.
- Co tu się dzieje? – Harry również domagał się wyjaśnień. Jego wybuchowy nastrój nieco przygasł, ale wciąż nie mógł nazywać się spokojnym.
Hermiona założyła nerwowo kosmyk za ucho i ściszyła głos, jakby obawiała się, że nawet ściany zamku mogą podsłuchać ć jej tajemnicę i wydać ją światu.
A następnie z ust dziewczyny wypadły wytłumaczenia, nieokolone żadnym kłamstwem. Rozpoczęła od spotkania z Draconem w dzień walentynek, gdzie chłopak chciał ją zabić. Potem nakreśliła trudną sytuację, w jakiej znalazł się chłopak. Na końcu doszła do drastycznych scen na tle jeziora oraz uknucia planu upozorowania swojej własnej śmierci.
- Wiem, że ,,kradzież ciała'' i okłamywanie wszystkich jest złe, ale nigdy bym tego nie zrobiła, gdyby nie zaszła taka konieczność – powiedziała na koniec głosem, przepasanym skruchą i zdecydowaniem jednocześnie, patrząc z obawą na reakcję przyjaciół.
Czy jej uwierzą?
Czy wybaczą?
Czy pomogą utrzymać sekret?
Nie chciała w to wątpić, ale czyny, jakich się dopuściła, wystawiały sumienia ich wszystkich na ciężką próbę.
Ginny, Harry i Ron słuchali dziewczyny z uwagą, ale teraz nie potrafili powiedzieć ani słowa. W ich oczach można było odnaleźć zdezorientowanie. Marszczyli brwi, chcąc to sobie wszystko poukładać w głowie.
- Wierzycie mi? – zapytała w końcu brązowowłosa z nutą nadziei, nie mogąc znieść natłoku napiętej ciszy. – Jeżeli chcecie, możemy poczekać. Działanie eliksiru wielosokowego skończy się za jakieś pół godziny, a wtedy odzyskam własne ciało.
- Nie potrzeba– stwierdziła Ginny, robiąc krok na przód. Jej brązowe oczy zdradzały poruszenie. - Wiem, że to ty, Miono.
Na usta Hermiony wpłynął uśmiech ulgi, która udzieliła się również i rudowłosej. Po chwili trwały już we wspólnym uścisku, hamując łzy. Chłopcy spojrzeli na siebie, a ich nieufność zaczynała topnieć.
- Tak się cieszę, że żyjesz! – zawołał Ron, zagarniając ramionami obie dziewczyny i całując czubek głowy panny Granger. Harry także długo nie pozostał bierny. Z szerokim uśmiechem dołączył do grupowego uścisku, zbyt wzruszony, aby coś powiedzieć.
Przyjemne ciepło rozlało się po całej powierzchni serca Hermiony. Wsparcie przyjaciół dawało jej poczucie, że przetrwa okres ukrywania się za maską Pansy, przetrwa nadchodzącą burzę wojny czarodziejów, przetrwa wszystko, jeżeli tylko u swojego boku będzie miała ukochane osoby.
Po momencie czułości na twarz Harry'ego znów powróciła powaga.
- Czyli przez te pół roku będziesz Ślizgonką? – spytał powoli. Brązowowłosa skinęła głową, rozsiewając w jego oczach iskierki żalu. – A co potem? Gdzie spędzisz wakacje, skoro twoi rodzice mają cię za martwą? Wrócisz na siódmy rok pod postacią Pansy? Będziesz się ukrywać aż do końca wojny?
- Nie wiem, Harry, jak to będzie – Jej oczy pokrył smutek. - Przyszłość jest niewiadomą, dla nas wszystkich. Na razie wiem, że w wakacje nie wrócę do domu. Draco ma plan, co ze mną zrobić.
- Draco? To przez niego znalazłaś się w tej sytuacji – Przez twarz Rona przeszedł cień gniewu. - Ja bym mu nie ufał. W końcu ma wypalony Mroczny Znak.
Dziewczyna potarła skronie w akcie zniecierpliwienia.
- Ron, przecie mówiłam wam, że on został do tego zmuszony! – Westchnęła, a potem jej twarz nabrała łagodniejszej miny. - Jedną z niewielu spraw pewnych jest ta, że się kochamy i chcemy to wszystko jakoś przetrwać razem.
- Ale czy nie rozsądniej było by po ukończeniu tego roku trzymać się od niego z daleka? Śmierciożercy nie powinni was razem widzieć – zauważył Harry. Jego mina była bardziej zmartwiona, niż podejrzliwa. Zdawał sobie sprawę z ciężkiej wagi sytuacji lepiej, niż jego przyjaciele.
- Nie powiedziałam, że lato spędzimy razem – pośpieszyła z wyjaśnieniami brązowowłosa, a w jej głosie słychać było nuty stanowczości. - Draco z pewnością wróci do domu, a ja cicho przesiedzę te dwa miesiące w domu jego babci, Druelli. Poznałam tę kobietę, gdy byłam dzieckiem. Choć pochodzi z rodziny arystokratów, jest w porządku. Będzie mnie chroniła.
- Skoro jest z rodziny Malfoy'ów, może donieść Lucjuszowi – Harry postanowił powiedzieć na głos swoje wątpliwości. - Nie mówię, że świadomie, ale przecież wnikanie do umysłów jest popularną sztuczką śmierciożerców.
- To potężna czarownica, nie da się tak łatwo omotać. W dodatku Draco mówił, że nie utrzymuje ona zbyt bliskich kontaktów z jej córką, Narcyzą. Trzyma się na uboczu, mieszka w mugolskiej dzielnicy...W mojej dzielnicy – dodała panna Granger z dozą smutku w oczach.
- No dobrze. Ale jakby coś nie wyszło, zawsze możemy liczyć na pomoc Zakonu Feniksa. Oni też mogą cię ukryć – Ginny snuła ewentualny plan B.
- Cóż, zamęt w Zakonie wywołam w ostateczności. Przecież oni mają inne zmartwienia, niż opiekowanie się nieistotną nastolatką – stwierdziła Hermiona, nadal pełna ufności co do pomysłu jej ukochanego. Przyjaciele wciąż zdawali się emanować lekką niepewnością, dlatego dodała. – Wiem, że nie znacie Dracona od tej strony, co ja. Ale możecie mi wierzyć, że jest ona godna zaufania.
Trójka Gryfonów spojrzała na siebie, a po chwili na ich twarzach wykwitła zgoda. A kiedy wracali do wieży po czułym pożegnaniu z Hermioną, mieli wrażenie, że ujrzenie przyjaciółki żywej, było niczym jasne słonce, przedzierające się zza kotary mrocznych chmur, które od jakiegoś czasu kłębiły się na niebie.

Póki nie przyjdzie śmierćTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon