2. Ratunek czy utrapienie?

4.3K 124 13
                                    




Z nieustannie rosnącą gulą w gardle, zaciskałam powieki. Nieugięcie starałam się powstrzymać napływające do oczu łzy. To był mój koniec. Wiedziałam, że gdy tylko kobieta dowie się o zajściu, które miało miejsce chwile wcześniej, będę mogła równie dobrze wykopać dla siebie grób. Nieśpiesznie podniosłam się ze swoich prawie zdartych do czerwoności kolan, odwracając się w jej stronę. Gniewnym spojrzeniem popatrzyła najpierw na mnie, potem na Harrego, aż w końcu jej spojrzenie zatrzymało się na trzymanych przez chłopca lodach.

- Ile razy do kurwy nędzy mam ci powtarzać, że Harry ma zakaz jedzenia słodyczy przed obiadem? Nie umiesz się nim zająć? Nawet tego nie potrafisz dobrze zrobić?! - wrzasnęła, szarpiąc młodego za ramię.

Chłopak nie spodziewając się tak silnego szarpnięcia, zrzucił na ziemie wafelki, a cała ich zawartość rozlała się na jej czarne szpilki. Patrzyłam na całą tę scenę tak nieobecnym wzrokiem, że miałam wrażenie, że naprawdę zaraz zemdleję od tych wszystkich emocji.

Martha rzuciła w moją stronę siarczystym przekleństwem, po czym ruszyła do małej kawiarenki, aby zapewne wyczyścić swoje cholernie drogie obuwie. Nawet nie przejęła się stanem swojego syna. Buty były dla niej ważniejsze.

- Mamusia chyba się na nas wkurzyła. - Dopiero te słowa obudziły mnie z chwilowego letargu. Spojrzałam na brata, który ze spuszczoną głową patrzył na leżące na ziemi wafelki. - Zrobiliśmy coś złego?

- Chodź tu. - Objęłam delikatnie chłopczyka, rysując na jego plecach niewidzialne kółeczka. - Mama się po prostu trochę zdenerwowała. Nie uciekaj więcej, okej? - Popatrzyłam mu w oczy. - Skąd ty w ogóle miałeś pieniądze, żeby kupić te lody?

- Powiedziałem panu, że zaraz przyjdziesz mu za nie zapłacić.

Jego słowa wywołały niewielki uśmiech na mojej twarzy.

- W takim razie chodź, zapłacimy, zanim mama wróci.

***

Podczas jazdy samochodem ani słowem się do siebie nie odezwałyśmy. Obie wolałyśmy tym razem przemilczeć swoje frustracje. W sumie tak było zazwyczaj. Albo obrzucałyśmy się całą masą nieprzyjemnych epitetów, albo po prostu siedziałyśmy pogrążone w milczeniu. I naprawdę, w ciągu tych kilku lat, na palcach jednej ręki byłam w stanie policzyć, ile razy byłyśmy dla siebie miłe czy w ogóle ludzkie. Rzadko kiedy przejawiałyśmy jakiekolwiek zdrowe relacje, jakie powinna mieć matka z córką.

To wcale nie tak, że nie zależało mi na tym, aby nasz grunt był chociaż neutralny, nie mówiąc już nawet o tym, aby był nad wyraz dobry. Z czasem zaczęłyśmy obie przyzwyczajać się do takiego stanu rzeczy, wbijając w siebie natarczywie przysłowiowe szpileczki.

Nie uważałam siebie za dobrą córkę, ewidentnie miałam swoje za uszami, ale po długim czasie walczenia o naszą relację po prostu się poddałam. Wciąż uczyłam się nie odbierać jej niekiedy mocno raniących słów i czynów personalnie. Przywykłam do tego, że wszystko i tak zawsze było moją winą.

Tym razem może i to przez moją nieuwagę mogłam doprowadzić do tragedii, ale wszystko na całe szczęście dobrze się skończyło. Ustaliłam z Harrym, że lepiej będzie nie mówić mamie o jego ucieczce. Oboje zgodnie stwierdziliśmy, że nie chcemy jej jeszcze bardziej denerwować. Mimo że chłopczyk miał zaledwie 5 lat i często wpadał na jakieś równie głupie pomysły, jak ten z samotnym wyjściem po lody, to był ponadprzeciętnie mądry. Choć to on był oczkiem w głowie Marthy i kochał swoją mamusię, to w jakiś sposób i w nim budziła ona pewnego rodzaju strach.

Cicho westchnęłam, przenosząc swoje zmęczone spojrzenie za okno. Miami było naprawdę pięknym miastem, które zarówno dla mieszkańców, jak i turystów miało niewątpliwie dużo do zaoferowania. Mimo mojej początkowej niechęci próbowałam spojrzeć na nie nieco bardziej przychylnie i napawać się jego pięknem, choć przychodziło mi to jeszcze z trudnością.

Swoją uwagę skupiłam na posiadłościach, które mijaliśmy po drodze. Wyglądały, jakby były wyjęte z jakiegoś filmu czy serialu z netflixa, o obrzydliwie bogatych nastolatkach. Najpierw widywałam je na szklanych ekranach, a teraz wpatrywałam się w nie na żywo. Sam widok to jedno, ale fakt, że właśnie w jednym z takich domów mieszkaliśmy, nadal był dla mnie kompletnie niewiarygodny.

Okolica była naprawdę przyjemna dla oka, a przy tym cholernie luksusowa. Znajdowało się tu całkiem sporo domów, które swoją pokaźnością, przepychem i absolutnie aż krzyczącym bogactwem, nie odróżniały się od reszty. Tutaj nawet drzewka, krzewy i trwa były przycinanie od linijki. W końcu nasza posiadłość znajdowała się w jednym z najbogatszych osiedli w Miami. Kiedy pierwszy raz ujrzałam ten przeszklony dom, myślałam, że śnię. Coś tam słyszałam wcześniej o tym, że robi wrażenie, jednak ja byłam wtedy zbyt naburmuszona przeprowadzką, aby zainteresować się, gdzie dokładnie będziemy mieszkać.

Do tej pory wpatrywałam się w budynek z lekką rezerwą, którą za wszelką cenę starałam się ukryć, aby nie dać Kevinowi żadnej satysfakcji. Nie chciałam, aby myśleli, że udało im się mnie przekupić. Choć nie powiem, prywatny basen, sauna i jacuzzi brzmiały ogromnie kusząco. Za żadne skarby świata nie miałam nawet zamiaru przyznać im tego w twarz. Chociaż w praktyce mieszkaliśmy w tym domu przeszło 3 miesiąc, a ja nadal z nich nie skorzystałam.

Okolica była przepiękna i co najważniejsze, było bardzo blisko na plażę, co cieszyło mnie w tym wszystkim najbardziej. Czułam ogromną więź z oceanem, lubiłam spędzać nad nim każdą wolną chwilę, słuchając muzyki, czytając jakąś dobrą książkę, podziwiając zachody słońca czy wygłupiając się z rozbrykaną Luną.

To miejsce było moją ostoją.


Standard naszego życia znacznie się poprawił właśnie dzięki mojemu ojczymowi - Kevinowi. Mężczyzna kilkanaście miesięcy wcześniej założył swoją firmę transportową. W bardzo krótkim czasie udało mu się ją rozwinąć do tego stopnia, że w tej chwili nie jest już działalnością jednoosobową, a wszystko urosło na skalę całego USA i Europy, dorabiając się już kilkuset pracowników. Miał smykałkę do interesów...i chyba tylko do tego.

Martha podjechała na nasz podjazd, ówcześnie otwierając wielką pozłacaną bramę na autopilocik. Zaparkowała samochód w jednym z trzech garaży i wraz z Harrym zniknęła w czeluściach domu. Na odchodne rzuciła do mnie, abym zabrała zakupy z bagażnika. To był w sumie pierwszy raz, kiedy się do mnie odezwała. Wprawdzie nie byłam pocieszona, że muszę to zrobić, ale posłusznie wykonałam polecenie. Ton jej głosu absolutnie nie wskazywał na to, że była to prośba.

Wyciągnęłam z bagażnika całą stertę reklamówek. Z rezerwą spojrzałam na torby, które pochodziły z wielkich domów mody. Moja matka nie próżnowała, okupując się po brzegi. To, co tutaj było, zapewne kilkudziesięciokrotnie przewyższało wartość całej mojej garderoby.

Odstawiłam na moment kilka toreb na ziemię, po czym zamknęłam samochód. Przeszłam długą kostką chodnikową, uważając, aby nie nadepnąć na linię. Tak już mi zostało od dzieciństwa. Robiłam to dalej z taką samą koncentracją, jakby od tego, czy na nią nadepnę, miało zależeć moje dalsze życie.

- Dzień dobry panie Carlosie! – krzyknęłam w kierunku ogrodnika, który był zajęty przycinaniem żywopłotu. Bujnie rosnący bluszcz, wił się wokół ogrodzenia całej posesji.

- O Sheila, jak miło cię widzieć. Miałaś udany dzień? - zapytał jak zwykle uśmiechnięty staruszek.

Carlos od lat zajmował się tym domem. Zresztą nie on jeden, bo poprzedni lokatorzy, którzy sprzedali Kevinowi dom, polecili nam swoich niezawodnych pracowników, którzy zgodzili się również dalej tutaj zostać i dla nas pracować.

Ci ludzie byli naprawdę zżyci z tym miejscem. Znali każdy kąt. W większości byli naprawdę fantastyczni. W swoim fachu, zarówno, jak i w byciu bardzo fajnymi ludźmi. Lubiłam wchodzić z nimi w dyskusję, choć zarówno Martha, jak i Kevin nie popierali naszych stosunków. Uważali, że skoro i tak im płacimy i to całkiem niemałe sumy, to powinni wykonywać rzetelnie swoją pracę, a nie udzielać się ze mną w dyskusjach, które według tej dwójki były okazaniem braku szacunku i profesjonalizmu. Jak zwykle chcieli, aby cały świat kręcił się wokół nich. Lubili to.

Dzięki temu czuli się wielcy.

- Tak, jak najbardziej - skłamałam, uśmiechając się sztucznie. Nie miałam ochoty uzewnętrzniać się z moich niepowodzeń. Mężczyzna zareagował na moją odpowiedź skinięciem głowy i powrócił do swoich obowiązków.

Weszłam do domu przez frontowe drzwi, zanosząc zakupy pod biuro mojej matki. Nie miałam zamiaru wchodzić do środka. Jedynym pomieszczeniem, w którym jeszcze jako tako mogłam przebywać bez nagabywania, był mój pokój. Nie czułam się, jakbym była częścią tego domu. Sam Kevin zapewne nie był zadowolony z faktu, że musiał znosić moją osobę. Nasze stosunki do najlepszych nie należały.

Mamie zdecydowanie podobało się dogodne życie, jakie teraz prowadziła dzięki swojemu chłopakowi. Wszystko, co tylko się dało, załatwiała przez pryzmat pieniędzy, roztrwaniając je na prawo i lewo. Nie pracowała, nie zajmowała się domem. Całkowicie żyła na utrzymaniu swojego kochasia, w ogóle się tego nie wstydziła. Wręcz czuła się z tego powodu dumna.

W drodze do swojego pokoju zahaczyłam jeszcze o kuchnię. Niemal rzuciłam się na leżący w lodówce makaron. Nałożyłam porcję i jak najszybciej doczłapałam się do swojej sypialni. Rozejrzałam się po wnętrzu, cicho prychając. Mój pokój tak jak i cały dom, utrzymany był w klimacie bieli i jasnego drewna. Był ładny, ale niestety jak dla mnie stanowczo za duży. Nie umiałam dobrze zagospodarować jego przestrzeni. Meble, które się w nim znajdowały już tutaj były, a jakoś nieszczególnie mi się spieszyło, aby cokolwiek dokupić czy przestawić w celu dopieszczenia tego pomieszczenia.

Na środku pokoju stało wielkie łoże, na którym walała się tona poduszek i pluszaków. Naprzeciwko niego wisiał telewizor, a pod nim szafka z konsolą i głośnikami. Gdzieniegdzie wisiały półki na książki, które prawie w całości zostały przeze mnie uzupełnione. Obok mojego łóżka leżało legowisko Luny i jej miski, a w rogu wielkich okien stała szafka na kosmetyki, duże lustro i biurko, które w codziennym użytku robiło za moją toaletkę.

Podeszłam do turkusowej sofy, która stała po drugiej stronie mojego pokoju. Na stolik kawowy położyłam talerz z makaronem, po czym jednym zamaszystym ruchem strąciłam na ziemie wszystkie ubrania, które leżały na kanapie. Nieważne czy już noszone, czy świeżo wyjęte z prania, wszystko na niej lądowało, przyczyniając się do powstawania, nieustannie panującego w tym pomieszczeniu bałaganu.

Po tym, jak wszystko z niebotyczną mocą wylądowało na ziemi, rozłożyłam się na niej, chowając twarz w dłoniach. Nawet nie wiem, ile czasu przeleżałam w tej pozycji, kiedy poczułam, jak moje powieki robią się niesamowicie ciężkie.

Spacerowałam po długim tunelu, pogrążonym w ciemności. Nawet nie wiedziałam, gdzie jestem ani dokąd tak naprawdę miałam zamiar pójść. Każdy krok, jaki stawiałam, był instynktowny. Pogrążona w marazmie, słyszałam tylko swój o dziwo spokojny oddech, przeplatany szuraniem moich butów o drewnianą podłogę.

Zawsze bałam się ciszy i ciemności, ale ta tutaj, wydawała się niezwykle przyjemna, błoga. Nie czułam ani trochę żadnego strachu czy dyskomfortu. Właściwie to nie czułam niczego. Byłam kompletnie odcięta od jakichkolwiek innych bodźców. W końcu niczym nieskalana, wolna. Nie czułam tych zawsze przelatujących przez moją głowę myśli. Nie wiedziałam, czy jest mi w tym momencie ciepło, czy zimno. Nie miałam pojęcia, skąd się tu wzięłam. Na dobrą sprawę ja nawet nie wiedziałam, kim byłam, a może czym byłam? Próbowałam spojrzeć na swoje dłonie, ale nie mogłam ich dostrzec w panującym dookoła mnie mroku. Dopiero wtedy zorientowałam się, że nie mam w nich czucia. Tak samo, jak w każdym innym nerwie w całym ciele. Jakby nie należało do mnie. Jakbym była pozbawiona najcenniejszego daru, jakim jest życie. Byłam pusta, jak gdyby ktoś lub coś odebrało mi wszystko, co czyniło mnie człowiekiem.

Ale to również w żaden możliwy sposób nie zrobiło na mnie wrażenia. Po prostu dałam się prowadzić w nieznanym mi kierunku. Nie miałam pojęcia, ile tak przeszłam, kiedy nagle zaczęłam słyszeć coraz to wyraźniejszy głos. W pierwszej chwili myślałam, że to koniec mojej błogości. Zaczęłam odczuwać, wręcz narastającą we mnie irytację, że ktoś śmiał zakłócić mój spokój. Odbierać mi to, co w końcu, po latach proszenia i nawoływania do mnie nadeszło. A teraz, nawet nie mogłam dalej się tym delektować.

Nadal się nie zatrzymałam. Nie wiem, na ile nie chciałam tego zrobić, a na ile nie potrafiłam. Z każdym krokiem, dźwięk stawał się coraz to bardziej wyraźny. W pewnym momencie do mnie dotarło, że tajemniczy głos, kogoś nawoływał. Po chwilowym wsłuchiwaniu się w niego usłyszałam swoje imię.

Pierwszy raz słyszałam coś tak pięknego. Jakby ulatywało z ust jakiegoś niezwykłego, mitycznego stworzenia.

Nie był on patetyczny czy wyniosły. Był tak melodyjny, delikatny, a przy tym głęboki. Z lekkim echem, roznosił się po przewlekłym korytarzu. Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś równie pięknego. Ale tak szybko, jak moja wewnętrzna irytacja, przerodziła się w zachwyt, tak szybko ten niebiański i tajemniczy głos ucichł, sprawiając, że momentalnie się zatrzymałam.

Poczułam, jak moje ciało oblewa zimny dreszcz, a moje oczy stają się mokre od słonych łez. Po krótkiej chwili już nawet nie płakałam. Ja wyłam, wyklinając się w duchu o to, że nie potrafiłam przestać. Jak za sprawą magicznego przełącznika, przechodziłam z jednej skrajnej emocji w drugą, nie potrafiąc tego zatrzymać.

Byłam marionetką, w rękach czegoś, znacznie potężniejszego ode mnie. Bezlitosnego, bawiącego się moją bezsilnością. A ja nie mogłam nic na to poradzić. Byłam zmuszona się temu poddać.

W pewnym momencie mój żałosny szloch został zatrzymany przez nagły błysk przede mną. Z lekką konsternacją zaczęłam wpatrywać się w coraz to bardziej narastającą światłość, która w ekspresowym tempie zaczęła pochłaniać wcześniej panujący mrok...

Nie wiedziałam wtedy jeszcze, czy to nagłe wtargnięcie tej światłości stanie się moim największym ratunkiem, czy największym utrapieniem...

***

Pamiętajcie o hasztagu- #ENDLESSGOODBYE

Kocham i całuję <3

Pst: Wpadajcie na insta - nabooksawattpad

Endless GoodbyeWhere stories live. Discover now