6. Pij do dna.

2.2K 68 8
                                    

Odkąd tylko poznałam Deana Evansa, wiedziałam, że jest z niego niezłe ziółko. I absolutnie się nie pomyliłam. Przysięgam, że Bóg, wszechświat, czy jakakolwiek inna wpływowa siła, zesłała na moją życiową drogę tego cholernego blondyna, chyba tylko po to, aby przetestować moją cierpliwość. A raczej jej resztki.

Gdy tylko weszliśmy do mojego domu, chłopak rzucił głośne dzień dobry w przestrzeń i jak postrzelony pobiegł do mojej garderoby. Zanim powolnym krokiem do niego dołączyłam, było już za późno, aby zatrzymać istną burzę, którą rozpoczął.

Wszystkie możliwe ubrania, które jeszcze chwile wcześniej znajdowały się na półkach i wieszakach, zostały porozrzucane po całym pomieszczeniu. A samego sprawcę nawet już w nim nie było. Resztkami sił powstrzymywałam się przed tym, aby nie wybuchnąć. Otworzyłam drzwi prowadzące do mojego pokoju, modląc się w duchu już tylko o to, aby w całej tej sytuacji nie dokonać mordu z zimną krwią.

Dean nie był typowym facetem, który miewał ochotę wydłubać sobie oczy, kiedy zostawał zaciągnięty przez dziewczynę na zakupy. Mało tego, to on potrafił przesiadywać w galerii więcej czasu niż jakakolwiek znana mi kobieta. Lubił modę, potrafił się doskonale ubrać. Dlatego też, odkąd tylko pamiętam, miał ze sobą pokaźną grupę adoratorek, która z wiekiem się diametralnie zwiększała. A że Dean był niesamowicie wybredny, wciąż był singlem.

Wszystko działo się szybko. Ciągle się ze sobą kłóciliśmy, wyrywając sobie ubrania z rąk. Moja wizja całkowicie różniła się od tej, którą sobie zwizualizował.

Kilkanaście razy usłyszałam, że moja garderoba jest znacznie gorsza niż jego babki. A punktem kulminacyjnym całego zamieszania było wciągnięcie w swoją chorą gierkę mojej siostry, która ku mojemu zaskoczeniu, oderwała się od swojej pracy, ochoczo mu przyklaskując. Przyniosła nawet swoją wielką walizę, z której wysypywały się ubrania. Wymachiwała mi nimi przed twarzą, licząc na to, że w końcu się na coś zdecyduję. Nie byłam wybredna, ale zarówno odważny, jak i kobiecy styl mojej siostry doszczętnie gryzł się z moją osobą.

Nasze burzliwe dyskusje trwałyby chyba w nieskończoność, gdyby nie to, że ta dwójka całkowicie zabroniła mi cokolwiek komentować. Dla świętego spokoju im na to przyzwoliłam, niechętnie zgadzając się na kolejne przymiarki. Przez ten cały czas po moim domu latało już chyba wszystko, co tylko możliwe. Począwszy od spojrzeń pełnych gromów, poprzez koce, poduszki, ubrania, buty, kończąc nawet na wazie. Niestety, swoją celność powinnam była jeszcze trochę poćwiczyć, gdyż chybiłam, znacznie więcej razy, niż planowałam.

Czas mijał nieubłaganie, sprawiając, że moje jakiekolwiek chęci już dawno ze mnie wyparowały, a poziom mojego zainteresowania i względnego nastawienia co do imprezy już dawno przekroczył skalę poniżej zera. Kompletnie nie spodziewałam się, że tego wieczoru będę wcielać się w modelkę, spacerując po własnym pokoju, jak po budżetowym wybiegu. I to wszystko za sprawą dwójki bliskich mi osób, które surowo oceniało dobrane przez siebie stylizacje pod każdym możliwym kątem.

W pewnym momencie całkowicie się wyłączyłam i zapomniałam, jaki był początkowy cel tej całej szopki. Dałabym naprawdę wiele, żeby tylko móc w samotności zaszyć się we własnym pokoju. A w swoim zastępstwie wysłać Deana, któremu zależało znacznie bardziej niż mnie. W dodatku dałabym sobie rękę uciąć, że to właśnie on dużo bardziej odnalazłby się w tym nieznanym gronie.

Chciałam zrezygnować głównie z dwóch powodów. Po pierwsze ja nawet nie lubiłam imprezować. Ludzie w moim wieku dzielili się na dwie grupy. Ja należałam do tej, która wolałam przesiadywać w dresie, oglądając jakąś denną komedię romantyczną, wrzucając przy tym w siebie tony popcornu karmelowego. Nie czułam się na tyle pewnie sama ze sobą, aby tańczyć czy chociażby w ogóle przebywać w gronie nieznanych mi ludzi. Tych samych, którzy będą mnie oceniać i śledzić każdy mój kolejny krok. A od ich spojrzeń, nie będę potrafiła uciec na szkolnych korytarzach.

Drugim powodem była moja matka. Chyba Bóg musiałby ją opuścić, aby pozwoliła mi w środku tygodnia gdzieś wyjść. Zwłaszcza że kolejnego dnia, miałam stawić się w szkole. Po cichu liczyłam, że wybije mi z głowy ten pomysł. Dzięki temu miałabym argument nie do podważenia, aby się nigdzie się nie ruszać. Zawsze, kiedy jej potrzebowałam, nie było jej w pobliżu. I tak też było i tym razem. Zostałam więc pozbawiona mojej jedynej wymówki, która dałaby radę być przez nich zaakceptowana.

Po naprawdę długich obradach dostałam zielone światło, a rzekome jury aż pisnęło z zachwytu. Uważali, że wykonali świetną robotę i chyba minęli się z powołaniem. Nawet nie miałam już sił, aby chociaż spróbować zaprotestować. Zresztą w tej kwestii moje zdanie już na starcie przestało się dla nich liczyć.

O makijażu na całe szczęście mogłam zadecydować sama. Dzięki Bogu, że miałam do niego rękę i nieskromnie mówiąc, byłam w tej dziedzinie całkiem niezła. Niegdyś bardzo mocno się tym interesowałam, do tego stopnia, że po skończeniu liceum, planowałam nawet wybrać się do szkoły makijażu. Z czasem jednak porzuciłam tę pasję i marzenia, ale dryg pozostał.

- Możesz przestać nade mną stać?! Zaraz wydłubie sobie oko tą zalotką - wysyczałam, posyłając chłopakowi zabójcze spojrzenie. Próbowałam wykonać makijaż, a stojący u mojego boku Dean mi to uniemożliwiał. Moje oburzenie ani trochę go nie ruszało. - Dean, błagam cię. Przysięgam, że już więcej nie będę narzekać, że muszę tam pójść. Usiądź proszę na kanapie. I już tak na mnie nie patrz, bo zaraz ci oczy wypadną.

Endless GoodbyeWhere stories live. Discover now