4. To nie był atak paniki.

3.1K 85 9
                                    

Wydawało mi się, że moje gardło przez noc, stało się pieprzoną Saharą, a w mojej czaszce odbywał się rockowy koncert. Pomimo tego, nie potrafiłam otworzyć oczu, a co dopiero się podnieść, aby poszukać czegoś, co złagodzi moje kolosalne pragnienie. Jeszcze mocniej naciągnęłam na siebie przyjemny materiał, którym byłam przykryta. Zupełnie tak, jakbym chciała się pod nim ukryć przed całym światem. Zdecydowanie nie byłam gotowa na kolejny dzień. Po wlaniu w siebie ogromnej ilości alkoholu kac morderca, nie powinien być dla mnie żadnym zaskoczeniem. Mimo tego zawsze miałam nadzieję, że jakimś cudem go uniknę.

Cóż, nadzieja matką głupich.


W końcu postanowiłam otworzyć oczy. Przyniosło mi to wielką trudność, gdy poczułam, jak promienie słońca, padają prosto na moją zaspaną twarz. Z jękiem niezadowolenia, szybko zacisnęłam powieki, aby po chwili już nieco bardziej przygotowana, móc je w pełni otworzyć.

Pierwszym, co zarejestrowałam, był biały sufit z ogromnym żyrandolem. Nieco zaspana zaczęłam powoli odzyskiwać świadomość. Znajdowałam się w salonie, a moje ciało okrywał śnieżnobiały koc. Wyciągnęłam spod niego swoje skostniałe ręce, przeciągając się. Na sobie miałam czarne dresy i czerwoną bluzę, których musiałam nie być w stanie przebrać w piżamę. Drżącymi dłońmi przetarłam twarz, a resztki wczorajszego tuszu do rzęs odznaczyły się na moich długich, chudych palcach.

Pierwsze wspomnienia minionego dnia zaczęły zalewać mój umysł. Nie pozwoliłam im jednak za bardzo mnie obezwładnić. Z resztkami sił, jakie miałam, zmusiłam swoje ciało do podniesienia się z kanapy. Byłam spragniona wody i przysięgam, gdybym jeszcze tylko chwilę dłużej przeleżała, moje gardło wyschłoby na amen.

- Kurwa, ała!!!! - Podskoczyłam w miejscu, słysząc głośne syknięcie pod swoimi stopami. Chwilę mi zajęło, aby zorientować się, że stanęłam na dłoni Deana, który nie wiadomo, dlaczego leżał pod kanapą na dywanie. - Czy tak wygląda śmierć?! - wykrzykiwał niewyraźnie, wkładając obolałe palce do buzi.

- Ty wyglądasz jak śmierć, kretynie!

Wyminęłam nadal leżącego na ziemi chłopaka i skierowałam się w stronę kuchni, w poszukiwaniu upragnionej wody. Nawet nie bawiłam się w jakieś szukanie kubków, tylko z prędkością światła, odkręciłam leżącą na blacie butelkę i upiłam zdrowy łyk. Jeden, drugi, trzeci. Byłam tak bardzo spragniona. Czułam się, jakbym wlewała do swoich ust najdroższy trunek. Wypiłam ponad połowę zawartości butelki. Odchodząc, chwyciłam z blatu drugą taką samą, aby dać ją kolejnemu potrzebującemu.

- Znaj łaskę pana ty mały kurwiu. - Z tymi słowami rzuciłam w niego butelką, która z hukiem odbiła się od jego torsu.

- A ta sadystka jeszcze kopie leżącego - warknął, ale powoli się podniósł i również upił zdrowy łyk. - Ale mnie łeb boli. Więcej nie piję.

- Zawsze mówisz to samo, a potem kończy się jak się ko...

- Aj tam, aj tam, każda okazja do świętowania jest dobra. Niczego nie żałuję. -przerwał mi, wpatrując się wprost w moje oczy. Nie wiem tylko, czy bardziej próbował przekonać tym mnie, czy samego siebie.

- Nie wiem, czy jesteś tego świadomy, ale niszcząc swoje zdrowie, nie sprawisz, że ktoś inny na tym ucierpi. Tak tylko ci mówię. - powiedziałam cicho, zaciskając usta w wąską linię.

Ty hipokrytko.

Nie skomentował w żaden sposób moich słów. Zamiast tego zaczął nerwowo się rozglądać po pokoju.

- Która godzina?

- Twoja ostatnia. - syknęłam mało inteligentnie.

- Cholera, gdzie jest mój telefon?!

Poszłam w ślad za Deanem i również zaczęłam szukać naszych urządzeń. Przystanęłam na chwilę, rozglądając się po pokoju. Zmarszczyłam brwi, usilnie się nad czymś zastanawiając.

- Tak w ogóle to, co ty tutaj robisz? Nie udało ci się trafić do gościnnego? - zapytałam zdezorientowana, przetrzepując kanapę w celu odnalezienia naszych zgub. - Ha, znalazłam! - wydałam z siebie triumf radości, przytulając telefon do piersi.

- Nie wiem. Chyba podłoga wydała mi się po prostu lepszą opcją. Zresztą ty chyba też zapomniałaś drogi do swojego pokoju. - zaśmiał się, zerkając w tym samym czasie pod kanapę. - Druga zguba również została namierzona.

- Nie wiem, może poczułam nagłą potrzebę pilnowania ciebie, żeby nie zjadły cię żadne potwory spod łóżka.

- Nie chcę nic mówić, ale jeden znad mnie prawie zgniótł. - Nawiązał do pobudki, jaką mu chwilę wcześniej zafundowałam. Aby się odkuć, rzuciłam w niego trzymaną w dłoniach poduszką.

***

Resztę tego dnia spędziłam, leżąc na kanapie w salonie, oglądając jakieś totalnie randomowe programy w telewizji. Jessica z samego rana się gdzieś ulotniła, a Dean przed południem pojechał do pracy. Zostałam więc skazana sama na siebie i swoje myśli. Próbowałam przygotować się mentalnie na rozpoczęcie roku szkolnego, które czekało mnie nazajutrz. Ostatnie w życiu zresztą. I pierwsze w zupełnie obcym mi mieście.

Telewizor przestał mnie już interesować, więc zaczęłam szukać dla siebie innego zajęcia, gdy usłyszałam stukot szpilek, który rozległ się po korytarzu. Chwilę później do pomieszczenia weszła Jess, trzymając w dłoni pudełko z pizzą.

- Pizza na cienkim cieście z kurczakiem, fetą i szpinakiem, tak jak najbardziej lubisz.

Uniosła wieczko kartonu, prezentując mi jego zawartość.

- A z jakiej to okazji?

Przeniosłam swoje nogi z kanapy na ziemię, aby zrobić dziewczynie miejsce do siedzenia.

- Na wieczór sióstr Carey, jak za dawnych czasów. -spojrzała na mnie, uśmiechając się szeroko. - Stęskniłam się za tobą młoda.

- Ja za tobą też, nawet nie wiesz jak bardzo, Jess. - odparłam zgodnie z prawdą, kładąc swoją głowę na jej ramieniu.

- Mama w ogóle wie, że tu jesteś?

Endless GoodbyeWhere stories live. Discover now