co przyniósł nam wrzesień

293 32 0
                                    

Klara


Wrzesień przyniósł nam ulewne deszcze i szare dni. Gdzie zniknęła złota polska jesień? Pewnie nigdy się nie dowiemy. Pogoda nie sprzyjała dobremu nastrojowi, a nauczyciele zdawali się nie zwracać na to  uwagi. Niektórym z nich obca była empatia i już od pierwszych dni zadawali ogromne ilości prac domowych. Nasz matematyk, pan Chrabąszcz, był chyba święcie przekonany, że nie opanujemy materiału, bez zrobienia dodatkowych dziesięciu zadań do każdego tematu. Polonistka zadała nam wypracowanie, aby "sprawdzić nasz poziom pisania", jak to zgrabnie ujęła, a z biologii już zapowiedziano nam sprawdzian. Fantastycznie. Roboty huk, a to dopiero wrzesień.

Prawdopodobnie ja, jako osoba inteligentna, bo za taką się uważam, powinnam była przewidzieć, że liceum o wysokim poziomie zapewni mi znaczne ilości pracy i pozostawi minimalną ilość czasu wolnego. Na pewno ta myśl krążyła gdzieś po zakamarkach mojej podświadomości, ale próbowałam ją zagłuszyć niezaprzeczalnymi plusami uczęszczania do tej placówki. Poziom nauczania przekładał się w pewnym stopniu na wynik matury, co było dla mnie bardzo ważne. Poza tym prestiż szkoły, do czego trudno się przyznać, przyjemnie łechtał moje ego. Cóż, każdy ma swoje słabostki.

Podczas gdy ja zajęta byłam nauką, inni uczniowie zapoznawali się między sobą i zacieśniali kręgi towarzyskie. Powoli zaczął powstawać nowy ekosystem klasy biologiczno-chemicznej. W tym ekosystemie ja byłam kimś w rodzaju intruza z zewnątrz, a przynajmniej tak się czułam. Nieraz wydawało mi się, że ludzie posyłają mi dziwne spojrzenia lub szepcą za moimi plecami. Byłam przerażona perspektywą tego, że ktoś znów nazywałby mnie dziwaczką, stojąc tuż obok mnie. Tak jakby mnie tam wcale nie było. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło, ale mój mózg karmiony wspomnieniami z gimnazjum, kreował przede mną te fałszywe obrazy, w których jestem obgadywana i poniżana.

Z moich ponurych myśli często wyciągała mnie Alicja lub Mirek. Oni zawsze wnosili uśmiechy na twarze rówiesników tak, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie. Może nawet nie najłatwiejsza, ale wręcz naturalna. Tych dwoje zdawało się być genetycznie uwarunkowanymi do sprawiania ludziom radości. Fascynowało mnie to, jak bardzo różniłam się od tej dziewczyny. Właściwie byłam jej zupełnym przeciwieństwem.

Moje ciemnobrązowe włosy upinałam w ciasny kok, który w połączeniu z okularami nadawał mi wygląd urzędniczki. Ubierałam się zwyczajnie. Rozciągnięte swetry i bluzy w stonowanych kolorach oraz najnudniejsze w świecie dżinsy, to był mój codzienny strój. W porównaniu z kolorową i śliczną Alicją ja wypadałam raczej nijako. Zdecydowanie z naszej dwójki byłam tą brzydszą, poza tym brakowało mi pewnych atutów, które u Alicji były dobrze widoczne, a mianowicie: krągłości. Ja byłam płaska niemal jak deska, za to ona... Cóż niektórzy faceci pewnie określiliby to prostackim zwrotem "ma czym oddychać".

Czasem ciężko było mi oderwać od niej wzrok, co było dziwne i niewytłumaczalne, gdyż wcześniej niezbyt często doświadczałam takiego uczucia. W gimnazjum nie miałam czasu na zauroczenia, byłam za bardzo skupiona na nauce i przetrwaniu.

Osobom takim jak ja było w moim gimnazjum naprawdę ciężko. To, że jestem lesbijką wiedziałam od zawsze i szybko też  zorientowałam się, że takie osoby nie są powszechnie akceptowane. W mojej byłej szkole znałam niewiele osób, które wyszły z szafy. Nie wiem czy ktokolwiek po dobrowolnym (lub nie) ujawnieniu został po prostu zaakceptowany. Gimnazjaliści byli jak wyjątkowo agresywny gatunek piranii. Gdy widzieli, że ofiara jest słaba i się wykrwawia, byłyskawicznie ją znajdowali i rozszarpywali na kawałeczki. To wszystko oczywiście w sensie metaforycznym.

Nie wiem czy we wszystkich gimnazjach było tak samo, ale w tym do którego ja uczęszczałam, zbierało się wiele dzieciaków z okolicznych konserwatywnych wsi. Zaściankowe poglądy przechodziły z rodziców na dzieci. Nastolatkowie wyrażali te poglądy pełnymi pogardy spojrzeniami, w stronę tych, którzy nie pasowali do ich pudełka z napisem "normalna osoba". I gdyby to były tylko spojrzenia! Jednak całe to zbiorowisko przejawiało zachowania o znamionach patologii. Potrafili bić ludzi na korytarzu, wyrzucać plecaki przez okno, a niektórzy nawet podnosili głos na nauczycieli. Wydawali się być nieustraszeni i niepowstrzymani. Żadne zasady ani kary nie potrafiły tych ludzi utrzymać w ryzach. Żeby przetrwać trzeba było być silnym.

Ja nigdy nie byłam silna, nie potrafiłam się bronić, nie potrafiłam się odgryźć. Panicznie bałam się, że mnie także wezmą na celownik i zanim skończę szkołę stracę kilka zębów lub co gorsza zdrowie psychiczne. Przez lata życia w tej dżungli, pośród panujących wszędzie drapieżników, nabyłam różnych odruchów bezwarnukowych. Uchylałam się, gdy ktoś podnosił rękę, garbiłam, gdy ktoś podnosił głos. Żałuję, że nie zmieniłam szkoły na inną. Rodzice na pewno by to zrozumieli.

Moi rodzice są najlepszymi ludźmi jakich znam. Są mili, cierpliwi i wyrozumiali. Bardzo kochają mnie i mojego brata. Gdy powiedziałam im, że wolę dziewczyny, prztulili mnie i powiedzieli, że nic to nie zmienia i żebym nie bała się mówić o takich rzeczach. No jak ich nie kochać? Mój brat wcale się nie przejął tą informacją, tylko stwierdził, że "będzie mógł ze mną gadać o fajnych laskach". Tak, jakby mi się to właśnie marzyło. Rozmawiać z młodszym bratem o moich sympatiach.

Na pewno nie wspomne mu o moim nowym zauroczeniu. O tej kolorowej dziewczynie, która prawdopodobnie podoba się wszystkim. Za jakiś czas pewnie znajdzie sobie chłopaka i będzie z nim mniej lub bardziej szczęśliwa, moje zauroczenie przeminie i świat pozostanie w równowadze.

Z resztą, nie mam czasu na miłość. Miłość to tylko reakcje chemiczne zachodzące w mózgu. Nic specjalnego. "Za miłość chleba się nie kupi", jak mawiała moja ciotka, gdy ludzie pytali ją kiedy w końcu znajdzie sobie męża. Jeśli jednak będę się uczyć i zdobędę wykształcenie, to mam szanse na niezłe zarobki. Będę mieszkać w małym domku lub dużym mieszkaniu gdzieś na przedmieściach. Całkiem sama. W pewnym sensie to trochę smutne, zawsze jednak mogę sobie zaadoptować kota...

- Klara. Klara! - z zamyśleń wyrwał mnie czyjś głos.

Rozejrzałam się po klasie i zobaczyłam, że zostałam w niej tylko ja i Alicja, nawet nauczyciel opuścił ją pospiesznie, zostawiając otwarte drzwi. Na samą myśl jak idiotycznie wyglądałam oparta na ręce, w półśnie, zaczerwieniłam się po same uszy. Miałam tylko nadzieję, że się nie śliniłam. Co za wstyd, nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się tak odpłynąć na lekcji! Wstałam powoli, wzięłam plecak i ruszyłam za Alicją w stronę wyjścia.

- Wiem, że historia jest nudna, ale jeśli chcesz się przekimać, to usiądź w ostatniej ławce - zagadnęła.

- Wcale nie spałam - speszyłam się nieco. - Jaaaaa p-po prostu myślałam - zająknęłam się.

Co za wstyd!

- Acha - przytaknęła bez przekonania. - Zastanawiam się co mogło być tak zajmujące, że zamiast słuchać o krwawych losach starożytnej Mezopotamii, zostałaś pochłonięta przez własne myśli. Przy czym wyglądałaś jakbyś spała.

Spuściłam wzrok. Niestety moje oczy przesunęły się po spódnicy i nagich nogach Alicji, przez co musiałam poczerwienieć jeszcze bardziej. Na samą myśl jak wyglądam speszyłam się okropnie i zamknęłam w sobie. Postanowiłam nie kontynuować rozmowy. Tak, to było najlepsze z możliwych rozwiązań. Szłyśmy korytarzem w stronę klatki schodowej, gdy Alicja postanowiła przerwać ciszę:

- Dobra, nieistotne o czym myślałaś, bo teraz musimy zdążyć na matematykę.

- A gdzie ona jest? - przeraziłam się perspektywą spóźnienia na lekcję, co zupełnie otrzeźwiło mnie z ponurych myśli.

- W piwnicy.

- No jasne, jak historia jest na drugim piętrze, to matematyka musi być w piwnicy. To takie oczywiste.

Alicja zaśmiała się z mojego komentarza, przez co mi samej zrobiło się weselej. W następnej chwili zbiegałyśmy już po schodach pędząc do sali -1-3. Ten kto wymyślał takie podziały godzin powinien smażyć się w piekle, jeśli piekło w ogóle istnieje.

Miłość, której nie szukałamWhere stories live. Discover now