2. Louboutin i trampki

5.7K 249 998
                                    

Evangeline

Za każdym razem, gdy się budziłam miałam nadzieję, że zostało mi jeszcze kilka godzin snu. Jednak gdy spoglądałam na godzinę, zostawało mi zaledwie pięć minut. A za każdym razem pojawiała się jedna myśl.

Chyba popełnię samobójstwo.

Odwróciłam się na drugą stronę łóżka, gdzie leżał Caden. Jego ciemne włosy opadały mu na czoło, a ciałem zajmował prawie całą przestrzeń, nie zostawiając mi niemal nic. W nocy zawsze wtulał się we mnie bardziej niż ja w niego. Chociaż tym samym było mi cieplej i przyjemniej.

Uwielbiałam momenty, gdy otaczał mnie ramionami i po prostu głupio uśmiechał się w moją stronę.

Nie chciałam budzić bruneta po niemal bezsennej nocy, gdy czekał go kolejny trudny dzień. Jednak nie mogłam zostawić go tak bez niczego...Odgarnęłam mu kosmyki z czoła i pocałowałam go w nie. Chłopak uśmiechnął się przez sen i automatycznie bardziej do mnie przybliżył.

— Kocham cię... — A potem znowu go pocałowałam. Brunet otworzył sennie oczy, jednak szybko zniknęłam z jego widoku. Martwiłam się o to, że tak mało ostatnio spał, ale on nie brał tego do siebie, tylko cały czas chciał się... bawić.

Po wczorajszym wieczorze musiałam na szybko posprzątać cały dom, aby wyglądał jak zawsze schludnie. Choć z tym chłopakiem to prawie nigdy nie było możliwe. Zawsze co najmniej jeden mebel na tym ucierpiał.

Ruszyłam do kuchni, robiąc sobie w ekspresowym czasie śniadanie, biorąc tabletki i inne witamy. Nienawidziłam ich łykać, ale zdrowie było najważniejsze. Spojrzałam na nieumyte naczynia w zlewie i przypomniałam sobie o praniu, które miałam zrobić już kilka dni wcześniej.

Dorosłość to dziwne zjawisko.

Gdyby ktoś miał mnie zapytać o nią i wrażenia z niej, zdecydowanie odpowiedziałabym, że jestem zawiedziona. Wiedziałam, że nie jest to doświadczenie jak z filmów czy książek, jednak liczyłam na coś więcej. Choć odrobinę więcej szaleństwa i zabawy. I co najmniej trochę mniej stresu, a jeszcze więcej alkoholu.

Cóż, to nie było to, ale mimo wszystko, nie narzekałam. W każdym razie nie próbowałam.

Niektórzy wokół mnie nie mieli nikogo, a ja miałam Cadena i przyjaciółkę. No i jej dzieciaki. Verinity i Hudson byli przeuroczym maluchami, które zdecydowanie uwielbiały płatać figle innym. Czasami niemal w niszczycielskim znaczeniu.

Nie umiałam określić czy byłam szczęśliwa, jednak całkowicie przytłoczona i smutna też nie pozostawałam.

Zerknęłam na telefon i niemal krzyknęłam. Znowu byłam spóźniona. Kolejny dzień z rzędu. To kolejna rzecz, która uległa zmianie.

Caden właśnie wstał i pojawił się w przedpokoju, zaspany i przeciągający się. Uniósł ramiona tak, że koszulka podwinęła mu się do góry i pokazała brzuch. Caden uchodził za zdecydowanie przystojnego chłopaka. Właściwie to dla mnie był najcudowniejszy.

— Miłego dnia, kochanie. — Oznajmiłam szybko, całując mojego bruneta w polik i nie czekając na odpowiedź, wybiegłam z mieszkania.

Wychodząc z mieszkania spotkałam na schodach Estell, która jak zawsze była rozbawiona moim stanem.

— Cóż, wyglądasz co najmniej jak... — Zmierzyła moje ciało. — Menel na paryskim wybiegu. — Gdybym miała czas, uderzyłabym ją w żebra lub tył głowy, jednak metro mogło mi zaraz uciec. A bardziej opóźniona być nie chciałam.

— Zazdrościsz mi szpilek Louboutin... — Powiedziałam, przebiegając obok niej, próbując nie skręcić sobie kostki.

— Tak ci powiem, gdy będziesz szukała jakiejś sukienki na bankiet czy inne oficjalne badziewie... — Usłyszałam jej śmiech, jednak wybiegłam jak najszybciej mogłam z budynku w stronę metra.

SalvationWhere stories live. Discover now