28. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz

5.3K 366 491
                                    

Shade

Nie płakałem. Nie mogłem. Inaczej Caden mógłby się całkowicie załamać. Musiałem być silny dla niego.

Po raz czwarty próbowałem zawiązać czarny krawat, ale moje palce odmawiały posłuszeństwa. Gdybym był w Waszyngtonie, już dawno skopałbym połowę mebli. Ale nie byłem w mieście. Byłem w domu dziadków Pierce'ów. A zaraz miałem udać się na pogrzeb. Nienawidziłem pogrzebów.

— Pomogę. — Usłyszałem głos Megan, która jako jedyna z nas nie pokazywała emocji. Ja nie potrafiłem. — Daj. — Podeszła w moją stronę. Miała na sobie czarną sukienkę, zresztą tak samo, jak wszyscy, była ubrana w kolor żałoby.

Nie byłem pewien, jak długo miałem nosić swoją. Serce i głowa po raz pierwszy zgadzały się do jednego.

— Caden? — Odchrząknąłem, próbując zachować pozory wdzięczności za to, że Megan i Max bardzo nam pomogli w ostatnich dniach. Kobieta pogłaskała mój policzek, sama próbując zatamować łzy.

— Thomas z nim jest. Próbuje zwrócić jego uwagę na coś innego niż… — Zamknąłem oczy. W moim życiu było kilka okropnych dni, które zapamiętałem na długo, ale ten miał do nich dołączyć. Po raz ostatni spojrzałem na swoją tapetę w telefonie, gdzie widniała nasza trójka. Caden, Evangeline i ja. Zamknąłem oczy, ponownie myśląc o blondynce.

Kolejny dzień, gdy obudziłem się samotnie w łóżku. Jej połowa była zimna. Przez ostatnie dni nie była ciepła, nie było jej obok. I tak miało pozostać przez długi czas.

— Chyba jesteśmy gotowi. Jeśli na ostatnie pożegnanie w ogóle można być gotowym. — Megan ścisnęła moją dłoń. Spojrzałem na jej brzuch, który był już o wiele bardziej widoczny. Byłem ciekawy, czy odrodzenie jest możliwe, a jeśli tak, czy będzie tak w tym przypadku.

Powoli ruszyłem na zewnątrz, ale do moich uszu dobiegł szloch Melissy. Stanąłem w drzwiach pokoju, który należał kiedyś do babci Evangeline. Nie dziwiło mnie, dlaczego jej mama akurat tutaj spędzała ostatnie chwile przed pogrzebem.

— Wszystko okej? — zapytała, przecierając policzki chusteczką.

— To chyba ja powinienem zapytać o to ciebie. — Posłałem jej wymuszony uśmiech, gdy Mel znowu zaciągnęła się powietrzem, a z jej oczu poleciało kilka łez.

— Muszę wypłakać się teraz, bo tam będzie tylko gorzej. — Cała drżała.

Gdyby ktoś powiedział mi siedem lat wcześniej, że będę pocieszał matkę swojej niedoszłej żony przed pogrzebem kogoś, kto… Nie uwierzyłbym mu. Nie byłbym w stanie.

— Nie wiem, co zrobić z Cadenem — powiedziałem szybciej, niż mogłem pomyśleć. Przecież ona też miała masę problemów na głowie. Sama najpierw musiała poradzić sobie z żałobą.

— Nikt nie wie, jak poradzić sobie ze śmiercią jednej z najbliższych osób. — Powoli wstała z bujanego krzesła i podeszła w moją stronę. Położyła mi dłoń na ramieniu, mocno je ściskając. — Ważne, żebyście oboje nie było teraz sami. Caden potrzebuje obecności ojca, żeby mieć pewność, że ty też nie odejdziesz.

Chciało mi się płakać. Ale jeszcze nie mogłem. Musiałem powstrzymać łzy na moment, gdy Caden nie mógł ich zobaczyć. W każdym razie przez kilka pierwszych tygodni.

— Musimy dać sobie radę. Damy dla niego, a potem… — Zamknęła oczy, a ja mocno ją przytuliłem. Chyba przez całe swoje życie nie przytuliłem Melissy. — Oboje jesteście silni.

— To ty jesteś silna, Mel. Ty. — Oderwała się ode mnie, gdy obok stanął Santiago. Nawet on miał lekko zaczerwienione oczy, co pokazywało, jak bardzo to wszystko było skomplikowane.

SalvationWhere stories live. Discover now