Rozdział 26 Piekło

225 6 4
                                    

01.09.1940

Rok. Równy rok. Dokładnie 365 dni temu rozpoczęło się piekło. Nad Polskę nadciągnęła szara chmura, która opuścić jej nie zamierza jak najdłużej. W nas Polakach tkwi nadzieja na jej możliwość zniewelowania. Jesteśmy pewni, że kiedyś ten okres przeminie. Ale kiedy? Jak? A przede wszystkim jakim kosztem? Każdy z nas ma dość życia w ciągłym strachu, panice i zmartwieniu o bliskich. Dla innych, ludzi pochodzących państw nie objętych wojną może wydawać się to banalne, lecz do tego przerażenia da się przyzwyczaić. Niestety zawsze zdarzają się chwile, gdzie przyzwyczajenie nie wchodzi w grę. Gdzie już nic nas nie trzyma przy zdrowych.

Pokręciłam głową, odrzucając tamte myśli i poszłam w stronę kuchni.
Niemrawo podeszłam do blatu, wyjęłam jajka, które otrzymaliśmy od rodziny ze wsi. Także wzięłam patelnię i zaczęłam robić jajecznicę.

Kiedy skończyłam przygotowywać danie, więc nałożyłam je na talerze I położyłam na stole. Sama do niego zasiadłam i chwyciwszy widelec poczęłam jeść.

Przeżuwałam właśnie ostatni kęs jedzenia, gdy do pokoju z rozmachem wszedł Tadeusz. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.

- Szykuj się.

- Co?

- Musimy wychodzić zaraz.

- Gdzie?

- Defilada jest.

Aha.

Właśnie mi się przypomniało, że dzisiaj muszę iść na tą przeklętą defiladę, gdzie będzie masa Niemców. Przecież ja tam zwymiotuję jak ich zobaczę.

- Nie chcę tam iiiiiiść. - jęknęłam wydłużając ostatnie słowo.

- Nie ty jedyna - westchnął. - ale nie mamy wyboru.

- Niestety. - mruknęłam, wstając z miejsca i odkładając na bok talerz. - Idę się przebrać. - stwierdziłam i poszłam.

Stojąc przed szafą zdecydowałam się dziś ubrać w czarną sukienkę z rozkloszowanym dołem. Mimo słońca na dworze zależało mi na tym kolorze, nie miałam w końcu zamiaru chodzić na ulicy wśród szczęśliwych Szkopów w kolorach wiosny. Również postanowiłam ubrać czarny kapelusik z perłami. Z wybranymi ubraniami poszłam do łazienki, gdzie się uszykowałam Przy okazji na usta nałożyłam ciemną, czerwoną szminkę, a powieki pokryłam złocisto-brązowym cieniem. Prawie gotowa wyszłam z pomieszczenia i usiadłam na taborecie znajdującym się w holu. Założyłam czarne, wypolerowane trzewiki na nie za wysokim obcasie. Czekając na mojego brata niecierpliwie poszukiwałam butem o posadzkę.

W końcu Tadeusz cały ubrany w szarawe kolory przyszedł.

- Idziemy. - oznajmił.

Wstałam powolnie i wyszłam z mieszkania, schodząc po schodach myślałam o niebieskich migdałach. Byłam nieobecna, gdyż nawet chciałam aktualnie taka być. Jakakolwiek myśl o defiladzie zmartwiała i irytowała mnie.

Szliśmy ulicami warszawskimi, widząc innych mieszkańców naszej stolicy. Wszyscy poubierani w kolory czerni, z ponurymi wyrazami twarzy. Nie było ani jednej polskiej twarzy, na której malowałby się cień uśmiechu. Każdy wyglądał smętnie, nikt nie chciał iść na to przeklęte wydarzenie. Jedynymi ludźmi, którzy promienieli radością byli Niemcy. Wręcz podskakiwali, obserwując podległy im naród. Brzydziło mnie to, jak oni śmią? Jak?

- Tosia, spokojnie. Nie patrz się tak na nich, bo jeszcze Ci coś zrobią. - mruknął młodszy Zawadzki.

- Za co?

- Za to, że mordujesz ich wzrokiem. - prychnął. - Nic to nie da.

- Jakbym nie wiedziała. - fuknęłam.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jun 16, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Pamiętaj o mnie | Kamienie na szaniecWhere stories live. Discover now