Rozdział dwudziesty dziewiąty

602 35 3
                                    

- Chyba sobie żartujesz - niedowierzanie w głosie Jamesa sprawia, że zaczynam się robić rozbawiona. 

- Przecież Lucjusz to piękne imię dla psa - upieram się. 

Cierpliwość bruneta jest już na granicy i wcale mu się nie dziwię. Lucjusz to już czwarte imię, które wymyśliłam dla znalezionego w parku psiaka. 

- Nie nazwiemy go Lucjusz. Oglądałaś kiedyś...

- Oczywiście, że oglądałam - prycham. - To może nazwiemy go Lulu?

- Dlaczego uparłaś się na imię na literę L? - James wywraca oczami. - Poza tym Lulu to damskie imię. A przypominam ci, że ten oto dżentelmen to stuprocentowy samiec. 

W tym samym momencie spoglądamy na czarną kulkę zwiniętą na mojej kanapie. Szczeniak cicho pochrapuje, a mnie ten dźwięk rozczula jak nic innego. 

- Więc jaki masz pomysł? - pytam. 

Po sprawdzeniu stanu zdrowia pieska u weterynarza oraz tego, czy nie miał właściciela, postanowiliśmy go przygarnąć. Od tego czasu minęły cztery dni, a my nadal nie wybraliśmy dla niego imienia, czym sam zainteresowany nie był przygnębiony. Ochoczo reagował na każdego rodzaju określenia typu kuleczka, mopsik, psiurek. Szczeniak na oko miał kilka miesięcy, ale był niezwykle ułożony i spokojny jak na swój wiek. Ciężko to przyznać, ale zakochałam się w nim szybciej niż w Jamesie. 

- Apollo.

- Jak ten bóg? Nie podoba mi się.

- Bruno? 

- Będziesz teraz szedł alfabetycznie? 

Widzę jak mięśnie szczęki chłopaka zaciskają się. Oho, wkurzyłam go. 

- Może po prostu nazwijmy go Odie? - westchnięcie Jamesa oznacza, że to ostatnie imię jakie zaproponował. 

- Może być. Właściwie nawet do niego pasuje - podchodzę do pieska i delikatnie głaszczę go po pysku. - Odie, podoba ci się?

Szczeniak strzyże uszami na dźwięk swojego nowego imienia. 

- Chyba mu się podoba. Cieszę się, że w końcu doszliśmy do porozumienia. Nie wiedziałem, że to będzie takie trudne. Zaczynam się obawiać momentu, w którym będziemy musieli wybrać imiona dla naszych dzieci - brunet opada na kanapę tuż obok mnie, a jego wielka dłoń ląduje na moim udzie. 

- A ktoś powiedział, że chcę mieć z tobą dzieci? - unoszę wysoko brew, starając się zachować powagę. 

- Oczywiście. Twoja mama. Trzy razy mi to powtarzała po niedzielnym obiedzie - mówi dumnie i szczerzy zęby w szerokim uśmiechu. 

- Może w takim razie to ona chciałaby mieć z tobą dzieci... - parskam. 

- Uwielbiam twoją mamę, ale zdecydowanie bardziej wolę jej córkę - dłoń bruneta wędruje coraz wyżej mojego uda. 

- Nawet nie widziałeś mojej siostry...

- Ty nie masz siostry, złośnico - James popycha mnie na oparcie kanapy, jednocześnie pochylając się w moją stronę. - A wiesz co się robi takim niedobrym kłamczuchom? 

- Jestem pewna, że mi pokażesz - mamroczę, a Jem muska moje usta w delikatnym pocałunku. 

- Na dwieście procent...

Jego język prześlizguje się po moich wargach, a dłoń, która jeszcze przed chwilą była na moim udzie, teraz toruje sobie drogę do mojej kobiecości. Wydaję z siebie cichy jęk, który ginie w odgłosie dochodzącym od drzwi wejściowych. 

War of heartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz