Rozdział jedenasty

3.5K 147 27
                                    

JAMES

Parskam śmiechem, oblewając przy tym Liama. Alan od dobrej godziny sypie kawałami i zaczynam mieć wrażenie, że jego głowa to kopalnia żartów i nigdy nie przestanie. Chłopaki są już lekko podpici, chociaż nie minęła piętnasta. 

- A znacie to? Przychodzi blondynka do lekarza i... - przestaję go słuchać, w chwili, gdy z lasu wychodzą dziewczyny. 

Mój wzrok prześlizguje się z Cassie na Ritę i uparcie szuka wśród nich szczupłej szatynki. 

- Gdzie jest Ellie? - wstaję z krzesełka i idę w ich stronę.

- James, nie... - Cassie unosi dłonie w obronnym geście, ale nie obchodzi mnie to.

Chwytam ją za ramiona i zmuszam, żeby spojrzała w moje oczy. 

- Gdzie ona jest? - pytam ponownie, bo czuję, że coś jest bardzo nie tak.

- Prosiła o chwilę samotności - Cassie krzywi się, gdy mocniej ją ściskam, więc poluzowuję chwyt, a w końcu całkiem ją puszczam. 

Mijam dziewczynę i kieruję się w stronę lasu. 

- Daj jej czas! - krzyczy Rita. 

- Nie ma takiej, kurwa, opcji! - warczę, nawet się nie odwracając. 

Słyszę za sobą zdzwione głosy chłopaków, ale nie reaguję. Mój analityczny umysł ma tylko jeden cel. Znaleźć Elizabeth. Mam dziwne przeczucie, że jej zniknięcie jest związane z moją osobą. Znam ją lepiej, niż by tego chciała i zależy mi na niej bardziej, niż sam bym tego chciał. 

Przedzieram się przez niskie krzaki i nasłuchuję jakichkolwiek odgłosów, które zdradziłyby położenie dziewczyny. Jestem pewien, że wcześniej szły wzdłuż rzeki, dlatego też idę ich tropem, a raczej za śladami zrobionymi przez buty jednej z nich w mokrej ziemi. Służba w wojsku sprawiła, że bez najmniejszego trudu radziłem sobie w terenie. Skręciłem w lewo, odbijając od rzeki. Zagłębiałem się coraz bardziej w las, a mój umysł wyostrzał swoje działanie, dokładnie tak jak działo się w sytuacji zagrożenia. Jeśli to Anthony ją zdenerwował to...

- Mówiłam, że chcę być sama... - Ellie zauważa mnie, zanim ja to robię. 

Odwracam się w prawo i widzę, że siedzi na ogromnym kamieniu. Podciągnęła kolana do piersi i opiera na nich głowę, jednocześnie obejmując chudymi ramionami swoje nagie nogi. 

- Co się stało? - podchodzę bliżej, ale zamieram, gdy widzę na jej policzkach ślady po łzach. 

- Ty się stałeś - warczy. 

Otwieram szerzej oczy i czuję się zdezorientowany. 

- Nie rozumiem... - mamroczę, całkowicie zbity z tropu. 

Nie wiem, co zrobiłem nie tak. Nie przypominam sobie sytuacji, w której mógłbym ją zranić. To ostatnia rzecz, jakiej pragnę i kiedykolwiek pragnąłem. 

- Wy nigdy niczego nie rozumiecie! - złość w jej głosie jest skierowana we mnie, ale nie tylko.

- Czy Anthony powiedział coś co cię zraniło? - pytam, ostrożnie do niej podchodząc. 

Ellie podrywa głowę i zaczyna się histerycznie śmiać. Podrapane nogi, ten śmiech i kilka liści, które zawieruszyły się w jej brązowych włosach, sprawiają, że wygląda na obłąkaną. Nim zdążam do niej podejść, dziewczyna zrywa się na równe nogi i zaczyna uciekać. Jestem zbyt zaskoczony, żeby od razu za nią biec, ale kiedy już to robię, dopadam do niej w kilku susach. 

- Puszczaj! - warczy, a ja mocniej ją ściskam. 

- Uspokój się.

- Puść mnie, Porter! - po raz pierwszy zwraca się do mnie nazwiskiem i wcale mi to nie przeszkadza.

War of heartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz