Rozdział czternasty

3.5K 161 3
                                    

Wiem, że James stoi pod moimi drzwiami, jeszcze zanim usłyszę ciche pukanie. Nauczyłam się wyczuwać jego obecność tak dobrze, że znalazłabym go w środku lasu, w dodatku z zamkniętymi oczami. 

- Cześć - słyszę jego głos, a na moim ciele pojawia się gęsia skórka. 

- Cześć - uśmiecham się do niego i z powrotem wracam do przeglądania ofert pracy. 

- Znalazłaś coś? - mężczyzna przysiada się do stołu, przy którym siedzę i nachyla się, żeby mieć lepszy widok na ekran laptopa. 

- Nie potrzebują pielęgniarek w żadnym ze szpitali w Bostonie - mówię ze zrezygnowaniem i poprawiam ręką niesforne włosy opadające na moje czoło. - Nie mogę uwierzyć, że wybrałam tak beznadziejny zawód. 

- Bycie pielęgniarką nie jest beznadziejne - próbuje mnie pocieszyć. 

- Masz rację. Boston jest beznadziejny - prycham. 

- Nie musisz tu mieszkać - szepcze.

Podrywam głowę i patrzę na niego z przymrużonymi oczami. Mierzymy się wzrokiem, przez co moje serce zaczyna bić coraz szybciej. Odkąd rozstałam się z Anthonym, spędzam z Jamesem coraz więcej czasu.  Według Cassie rodzi się między nami uczucie, ale według mnie jest jeszcze za wcześnie. Nie chcę angażować się w nowy związek, gdy całe moje życie stoi na głowie. Mam dwadzieścia cztery lata, a nawet nie mam stałej pracy! 

- Idziemy - brunet wstaje z miejsca i łapie za mój nadgarstek. 

- Co? Gdzie? - jestem zbyt zaskoczona, żeby się opierać. 

- Jak dla mnie nie musisz pracować, ale widzę, że siedzenie w domu cię dobija. Idziemy poszukać ci pracy. 

- Przecież ci mówiłam, że...

- Nie musisz być pielęgniarką. Możesz zatrudnić się jako sklepowa... - mówi, ale widząc moją kwaśną minę, szybko dodaje. - Albo kelnerka lub asystentka. Albo sekretarka. 

- Albo mogę stanąć na ulicy - mówię z sarkazmem. 

- Po moim trupie - warczy.

- Mógłbyś być moim pierwszym klientem - ciągnę temat dalej i uśmiecham się pod nosem, gdy Porter napina mięśnie. 

- Mógłbym wybić ci ten idiotyczny pomysł z głowy.

- Nie wątpię - mruczę pod nosem i wychodzę za nim na świeże powietrze. 

Jestem zdzwiona, gdy James omija swój samochód i ciągnie mnie chodnikiem w stronę miasta. 

- Zaczniemy szukać blisko, żebyś nie musiała dojeżdżać, dobra? Jeśli nie znajdziemy niczego tutaj, pojedziemy do miasta - pewność w jego głosie, sprawia, że motyle w moim brzuchu zaczynają szaleńczy taniec. 

- Okej - odpowiadam niepewnie, przeciągając to słowo odrobinę za długo. 

Nie ukrywam tego, że jestem zdenerwowana. Ręce trzęsą mi się tak mocno, że muszę schować je w kieszeni bluzy, żeby trochę się uspokoić. Ciepło bijące od Jamesa, odrobinę poprawia sytuację, ale nie na tyle, żebym ze spokojnym sercem mogła wejść do pierwszej restauracji, przed którą stajemy. 

- Muszę? - zerkam na bruneta, po czym znowu skupiam się na automatycznie otwieranych drzwiach. 

- Tak. No idź. Poczekam tu na ciebie - posyła mi delikatny uśmiech. 

- Nie zrobię na nich wrażenia w tych ubraniach - mówię, a James wywraca oczami. 

- Idź tam! - popycha mnie lekko w stronę drzwi. 

War of heartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz