bet

12.2K 417 890
                                    

- David! Na Boga, przecież ja cię zamorduję! - krzyczę, wchodząc do mojego mieszkania.

Salon wygląda jak jedno wielkie pobojowisko. Wszędzie walają się ubrania mojego brata. Cały stół i podłoga wokół niego jest zawalona pustymi pudełkami po jedzeniu na wynos. Przysięgam, że to jest jakaś kompletna tragedia.

- No i czemu tak krzyczysz. - odzywa się do mnie blondyn, wychodząc właśnie z łazienki.

Ma na sobie czerwoną luźną koszulkę, uwaloną jakimś sosem i szare dresy. Włosy stoją mu we wszystkie strony. Wygląda tak, jakbym właśnie obudziła go z drzemki.

- Czemu krzyczę? Może dlatego, że to miejsce nigdy nie wyglądało gorzej! - oburzam się.

- Możemy się o to pokłócić później? Aktualnie mam kaca. - stwierdza, nie robiąc sobie za dużo z mojego wywodu.

No jasne, a czego innego mogłam się po nim spodziewać.

Przecieram twarz dłońmi. Jestem za bardzo zmęczona po trasie, żeby choćby przez chwilę dłużej, próbować mu przemówić do rozsądku.

- Posprzątasz to. - mówię wreszcie, rezygnując już zupełnie.

- Oczywiście, jak tylko jeszcze trochę sobie pośpię. - odpowiada mi bez żadnych skrupułów.

Patrzę na niego jak na idiotę. Powiedział to specjalnie. Już zapomniałam, jaki ma talent do irytowania mnie. Nic dziwnego, że dogadał się z Whitem.

- Jest dziewiętnasta. - wytykam mu z pełną powagą.

- To nie znaczy, że wystarczająco wypocząłem. - tłumaczy, a jego usta wyginają się w uśmiech.

- Niech ktoś mnie lepiej trzyma, bo nie ręczę za siebie.

Kręcę głową z niedowierzaniem, bo tracę już resztki jakiejkolwiek cierpliwości.

- Och daj już spokój. - mówi całkowicie nieprzyjęty, podchodząc do kanapy. - Lepiej opowiadaj, jak było na wyjeździe. Kontakt z tobą był tragiczny, więc obstawiam, że dużo się działo.

Mój brat jak gdyby nigdy nic zasiada na sofie.
Biorę parę głębokich oddechów, a w głowie liczę do dziesięciu, żeby się chociaż trochę opanować. W końcu jakimś cudem mi się to udaje.
Wzdycham ciężko i idę w kierunku kanapy, w miarę sprawnie omijając puste pudełka po jedzeniu. Kiedy w końcu do niej docieram, od razu zajmuję miejsce obok Davida.

- Było intensywnie.

- To się nagadałaś. - zarzuca mi od razu.

Przygląda mi się uważnie, mrużąc oczy. Łapie z nim kontakt wzrokowy i naprawdę nawet nie wiem, jak miałabym podsumować krótko ten wyjazd. Na moje nieszczęście David nie zamierza mi szybko odpuszczać.

- Opowiadaj, jak tam ci idzie podrywanie mojego szefa. - mówi, a uśmiech na jego twarzy rozkwita w momencie.

Wytrzeszczam oczy i przez chwilę nie wiem, czy mam zacząć się śmiać, czy płakać. Ostatecznie jednak zostaję przy tym pierwszym.

- Nikogo nie podrywam. - tłumaczę mu twardo, a moje kąciki ust mimowolnie wędrują w górę.

- Ten uśmiech sugeruje coś zupełnie innego. - stwierdza, nadal prześwietlając mnie wzrokiem na wylot.

- Śmieję się jedynie z tego, że w ogóle coś takiego przyszło ci do głowy.

- Uważaj, bo jeszcze przypadkiem ci w to uwierzę.

Nie wiem skąd u niego nagle taki dobry humor. Jeszcze chwilę temu wyglądał, jakby przejechał go samochód. W tym momencie już siedzi uśmiechnięty od ucha do ucha i gada te wszystkie pierdoły, które nie mają nic wspólnego z prawdą.

play with fireWhere stories live. Discover now