(II tom) 27. Poker face

14.1K 394 738
                                    

Od przyszłego tygodnia rozdziały będą pojawiać się w poniedziałki

Miłego czytania!❤️

___________________________________________________________________________

Szybkie samochody, najpiękniejsze kobiety, najdroższe ubrania. Wszystko obficie nasączone kapitałem i przełożone przepychem.

To miasto na każdym kroku wręcz ocieka luksusem, a woń bogactwa miesza się z moim skromnym smrodkiem przerażenia.

Tak właśnie pachnie Monako.

Znowu tu jestem.

Możliwe, że mój szok jest spotęgowany nagłym wybudzeniem się ze snu. Wczoraj byłam cholernie zmęczona. Usnęłam jeszcze przed startem, a ostatnie co pamiętam, to Julian przemierzający płytę lotniska w swoim długim czarnym płaszczu.

Dziś budzą mnie złote promienie słońca rozlewające się po ciasnych, wypełnionych po brzegi ludźmi i samochodami ulicach Monako.

Ledwo żywa i śmiertelnie zasapana jak najszybciej przesiadam się z samolotu do czarnego mercedesa, który czeka już na nas przy pasie startowym.

Dziś wyjątkowo nie kieruje Julian, potwierdzając tym samym, że na te kilka dni odpuszcza sobie absolutną kontrolę nad każdym aspektem zarówno swojego, jak i mojego życia.

Inaczej mówiąc, rozpoczął wakacje.

W samochodzie zajmujemy miejsca z tyłu. Przez większość czasu z dość znikomym zaangażowaniem obserwuję ciągnący się za oknem krajobraz. Dla mnie jest bardzo nijaki. Wciąż te same wystawne budynki, migające niczym strzała szybkie samochody i bujna roślinność odgradzająca prywatne ogrody od oczu ciekawskich turystów.

Dokładnie tak zapamiętałam to miasto.

Dla mnie jest nijakie. Obłudne. Przepełnione hipokryzją i pychą.

Znużona tępo wpatruję się w szybę, do czasu gdy skręcamy w boczną uliczkę. 

Wtedy zamieram.

Samochód zwalnia, a mój mózg w sekundzie nadinterpretuje fakty. Zanim ponownie ruszamy, jestem więcej niż pewna, że zatrzymamy się w hotelu, pod którym właśnie się znajdujemy. Omiatam wzrokiem jasną bogato żłobioną fasadę budynku, zdobioną połyskującymi czarnymi barierkami oraz wyniosły napis Waller Spa&Resort. Mam wrażenie, że jest jeszcze większy niż go zapamiętałam.

Ale to pewnie tylko złudzenie.

Bo nic innego się tu nie zmieniło.

Gdy skręcamy w kolejną uliczkę, dopiero wtedy jestem w stanie wziąć pełny oddech. Ukłucie w sercu pozostaje ze mną jednak praktycznie do końca pobytu.

Nasz hotel jest inny. Większy, lepiej usytuowany i zdecydowanie bardziej chroniony. Znam Juliana już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nad luksusy bardziej ceni sobie bezpieczeństwo. Zwłaszcza, że jesteśmy tu razem.

I zwłaszcza, że to nas Salvador ma na celowniku.

Zaraz po przekroczeniu progu, wysoki chudy mężczyzna w idealnie skrojonym garniturze wita się z nami, a następnie prowadzi nas do najbardziej wysuniętego w kierunku wybrzeża skrzydła, z którego rozpościerają się nieziemskie widoki.

Pod drzwiami apartamentów przekazuje nam karty magnetyczne, wyglądające jak karty do gry. Ja dostaję as kier, natomiast Julian as pik.

Cieszę się, że mamy osobne apartamenty. W sumie wystarczyłby mi pokój, ale nie wiem ile tu zostaniemy, więc fajnie jest mieć tylko dla siebie tak dużą przestrzeń z tak cudownym widokiem. Mój balkon wychodzi akurat na morze i kawałek przeciwległego wybrzeża, które zapewne nocą rozbłyśnie tysiącami świateł.

W moim małym świecie (Tom I & II)Where stories live. Discover now