ROZDZIAŁ 2

1.2K 61 15
                                    

8 grudnia  15 lat później

⛄⛄⛄

– O... mój... Boże.

Luke stanął jak wryty przed naszą pracownią, wpatrując się z nabożeństwem w jakiegoś faceta przed witryną dwa budynki dalej, podczas gdy ja skoncentrowałam się na przekręcaniu zamka w drzwiach. Cholerstwo z dnia na dzień stawiało coraz większy opór. Powoli nabierałam przekonania, że zaczyna działać dopiero po wypowiedzeniu właściwego przekleństwa. Jednego dnia pomagała soczysta cholera, innego nawet wymyślne skurczygnaty nie robiły na nim wrażenia.

– Ja cię... chromolę – powiedziałam ze złością, a zamek w końcu zaskoczył. Wypuściłam głośno powietrze z ust, sprawdzając, czy drzwi na pewno się zamknęły. – Pierniczę to. W poniedziałek dzwonię po ślusarza.

– Niech będzie gejem. Niech będzie gejem. – Mój przyjaciel, współpracownik i – co pewnie już jasne – gej, dalej nie spuszczał z oczu postawnego mężczyzny w jasnoszarym płaszczu, który wpatrywał się w wystawę nieczynnego już sklepu z antykami. W naszej małej mieścinie o tej porze niemal wszystko było już zamknięte. Tylko my siedzieliśmy do ósmej wieczorem, próbując wyrobić się z wszystkimi zamówieniami na czas.

– Drugi gej w Hardale? – zapytałam, dołączając do mojego przyjaciela. – Pobożne życzenie.

– Zobacz na jego włosy, jest szansa. – Zmrużyłam oczy, próbując dojrzeć fryzurę zwróconego do nas bokiem, szerokiego w barach nieznajomego, ale kilkanaście godzin, które spędziłam na wpatrywaniu się w cienkie ściegi, porządnie nadwyrężyło mój i tak słaby wzrok. Soczewki kontaktowe w połowie dnia wylądowały w koszu, więc wyjęłam z torebki okulary, które zaparowały, gdy tylko włożyłam je na nos.

Cholerna zima – pomyślałam. Wtedy mężczyzna obrócił się naszą stronę. Luke spanikował, zanurzając ręce w kieszeni, a potem zaczął zamykać zaryglowane już drzwi. Przewróciłam oczami i pociągnęłam go za ramię w moją stronę.

– Zachowuj się normalnie. To tylko... – Facet w szarym płaszczu znalazł się zaledwie kilka kroków przed nami, więc z łatwością rozpoznałam rysy jego twarzy. Wyraźne brwi, niezbyt obfity, ale dokładnie przystrzyżony zarost, lekko wystające kości policzkowe. No i te włosy. Kiedyś wijące się na wszystkie strony loki teraz były krótko przycięte, przynajmniej po bokach. Na czubku głowy wciąż miał ich sporo, a te nachodziły mu delikatnie na czoło. – ...Alex?

– A któż by inny? – zapytał, biorąc mnie w ramiona i kręcąc dookoła, jak gdybym ważyła mniej niż opakowanie cukru. Byłam w takim szoku, że nawet nie mogłam nawrzeszczeć na niego, by postawił mnie na dół. Odkąd skończył studia, znacznie rzadziej odwiedzał rodzinne miasteczko, a jeśli już, to latem. Tak to bywa ze sławnymi ludźmi. Są wiecznie zajęci.

– Co ty tu robisz, do cholery? Mamy środek sezonu. – Alex odstawił mnie na ziemię, a ja w końcu miałam okazję lepiej przyjrzeć się jego twarzy oświetlanej przez światła latarni i ozdobne lampki, którymi przyozdobiono niemal każdą witrynę na tej ulicy. Dostrzegłam kilka zadrapań na policzkach.

– Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – Nie odpowiedziałam, tylko uniosłam dłoń. Nawet z moim metrem sześćdziesiąt osiem musiałam niemal stanąć na palcach, by dosięgnąć jego czoła. Odgarnęłam loki do góry, a moim oczom ukazały się dwie piękne, dość świeże szwy. Znałam Aleksa od dwudziestu lat i nawet jeśli ostatnio nie spędzaliśmy razem zbyt wiele czasu, zawsze wiedziałam, gdy coś było nie tak.

– Musiało być poważnie, skoro wysłali cię do domu, co?

– Daj spokój, Pierniczku, nie takie rzeczy przeżyłem. – Wpatrywałam się z niedowierzaniem w ten jego pewny siebie uśmiech. Ten facet naprawdę myślał, że jest niezniszczalny. Gdyby tak nie myślał, nie dostałby pełnego stypendium sportowego na Uniwersytecie Michigan. A z całą pewnością nie wzięliby go do jednej z najlepszych drużyn NHL* w Ameryce Północnej.

Ginger BailesWhere stories live. Discover now