Rozdział 11

902 60 7
                                    

16 grudnia

⛄⛄⛄

– Czy to jest...?

– Kalifornijskie tablice. To musi być on.

Wysiadłam z samochodu, rzucając klucz Aleksowi. Patrzyliśmy niepewnym wzrokiem w stronę mojego domu. W kuchni paliło się światło.

– Jak dostał się do środka?

Wzruszyłam ramionami.

– Zamki nigdy nie zostały zmienione. Mógł wejść jak do siebie.

– Pójdę z tobą, na wszelki wypadek.

– W porządku – powiedziałam, nie mając ochoty mierzyć się sama z ojcem, którego nie widziałam na oczy od kilkunastu lat. Gdy odszedł, do końca nie rozumiałam, co się stało. Po prostu pożegnał się, jakby wychodził do pracy, a nie jakby znikał z mojego życia na dobre. Na początku dzwonił, wysyłał kartki na urodziny. Z czasem przestał robić nawet tyle.

Podeszliśmy do drzwi, które nie były zamknięte na klucz. Kiedyś ciągle wyobrażałam sobie, że po powrocie do domu zastaję go siedzącego przy stole w kuchni. Ta nadzieja umarła dawno temu. Tak samo jak skończył się limit czasu, który miał, by wrócić i odzyskać moje zaufanie. Niezależnie od tego, w jakim celu przyjechał, nic tu po nim.

Popchnęłam drzwi. W przedpokoju stały buty, których z pewnością nie było tam przed moim wyjściem. Odwiesiłam płaszcz i weszłam do kuchni. Przy niewielkim stole, którego niemal nigdy nie używałam, siedział on. Wstał, gdy weszłam do środka. Piaskowe włosy poszarzały. Kąciki oczu pokryły się zmarszczkami. Ojciec był niewiele wyższy ode mnie, a przy Aleksie, który stał krok za mną, jak przystało na odpowiedzialnego ochroniarza, prezentował się doprawdy żałośnie. Z niezadowoleniem zauważyłam, że odziedziczyłam jego jasnoniebieskie oczy. Jamie miał takie same.

– Ginger?

– Co tu robisz? – zapytałam, nie siląc się na żadne uprzejmości, przywitania czy radosne rzucanie mu się w ramiona.

– To wciąż mój dom – powiedział, wskazując na spoczywające na stole klucze.

– Na papierku. I połowa domu należy do mamy.

– Gdzie ona jest?

Zdziwiłam się, słysząc to pytanie. Zawsze myślałam, że utrzymują jakiś kontakt.

– Wyprowadziła się kilka lat temu.

Oparłam się o jeden z blatów, zakładając ramiona na piersi. Ojciec przeniósł wzrok na Aleksa, który wciąż stał obok.

– Nie przedstawisz mnie?

– Przecież się znacie. To Alex. Carden – doprecyzowałam.

Mój przyjaciel wyciągnął z wahaniem rękę na powitanie. Ojciec uścisnął ją, mierząc go spojrzeniem z góry na dół, niemal z podziwem.

– Nigdy bym nie pomyślał, że tak wyrośniesz – spojrzał na mnie – że oboje tak urośniecie.

– Też mieszkasz w Hardale? – kontynuował, jakby ktoś w ogóle miał ochotę z nim rozmawiać.

– Nie, odwiedzam rodziców. Przymusowa przerwa w pracy.

Z tego wszystkiego przypomniałam sobie, że nie dopytałam go o ostatnie wyniki badań, które miał powtórzyć. Nie wyglądał już na chorego. Bóle głowy ustały, ale wciąż nie mógł wrócić do treningów z uwagi na naciągnięte mięśnie, których nadwyrężenie mogłoby prowadzić do kontuzji.

– Czym się zajmujesz?

– Jest prawoskrzydłowym w Detroit Red Wings. – Ojciec nie interesował się hokejem, inaczej od razu poznałby Aleksa, ale słysząc nazwę drużyny i tak szczęka opadła mu do niemal do podłogi.

Ginger BailesWhere stories live. Discover now