1. Czy to była ważka?

372 46 245
                                    


Są miejsca, w których nigdy nie dzieje się nic szczególnego. Magia przecież zawsze gromadzi się na strychach pachnących kurzem, w opuszczonych studniach, u źródeł górskich rzek. Albo w lasach – starych i gęstych, pamiętających wydarzenia sprzed wielu pokoleń. Kłębi się w piwnicach, w ruinach zamków, wszędzie tam, gdzie nie chodzi się na co dzień. Lubi też szczególne dni. Właściwie to z reguły preferuje noce. Gdy niebo jest czarne, a jedynym źródłem światła stają się księżyc i gwiazdy – to dla niej idealny czas. Zresztą nie ma w tym przecież nic dziwnego dla każdego, kto o magii ma chociaż śladowe pojęcie.

Jednak dzień, w którym wszystko się zaczęło nie należał wcale do wyjątkowych. Był to co prawda całkiem niebrzydki dzień – słońce świeciło od samego rana, ale trudno doszukiwać się w tym czegoś szczególnego, zważywszy na fakt, że wiosna trwała już od dobrych dwóch miesięcy. Wcale nie różnił się on od innych sobie podobnych majowych dni, które tak wielu ludzi zgodnie uważało za najpiękniejszy czas w roku.

Park przy ulicy Wiedeńskiej (bez najmniejszych wątpliwości można było zaliczyć go do miejsc, w których nigdy nie dzieje się nic szczególnego) wyglądał zupełnie tak samo jak w poprzedni piątek i najprawdopodobniej miał tak wyglądać nawet w przyszłą niedzielę. Był to jeden z całego grona zupełnie zwykłych, nieróżniących się od siebie miejskich parków. Ludzie przychodzili tu wieczorami lub w weekendy, by cieszyć się niewielkim skrawkiem przyrody w samym centrum miasta. Znudzeni rodzice siadali na ławkach, podczas gdy ich dzieci bawiły się w piaskownicy lub na huśtawkach. Młode pary spacerowały alejkami, rozmawiając półgłosem o sobie tylko wiadomych sprawach. Starsze panie starały się złapać każdy promień słońca, a rowerzyści przejeżdżali przez park, by skrócić sobie drogę i ominąć miejski ruch.

Jednak mimo całej swojej zwyczajności, to ten, a nie żaden inny majowy dzień, miał wywrócić do góry nogami życie jednego z dwóch chłopaków, którzy właśnie bezczelnie i bezprawnie deptali parkową, świeżo skoszoną trawę. Szli ramię w ramię, niespiesznie i bez szczególnego celu. Dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu, ich ostatnia w tym dniu lekcja matematyki (a był to przedmiot znienawidzony przez nich obu) została w ostatnim momencie odwołana. Spędzenie leniwego popołudnia w miejskim parku wydawało im się idealnym planem na spożytkowanie tego niespodziewanie ofiarowanego im czasu.

Obaj byli w tym szczególnym wieku na pograniczu późnego dzieciństwa i wczesnej dorosłości, kiedy to dotychczasowe życie zdaje się powoli przechodzić do historii, przyszłość natomiast jawi się jako nieskończone morze możliwości i nieznanych dotychczas doświadczeń. Mając siedemnaście lat naprawdę nietrudno jest być królem świata – i właśnie tak w owej chwili czuł się Kuba, czyli ten z dwójki chłopców, na którego każdy zwróciłby uwagę w pierwszej kolejności, gdyby tylko zobaczył ich idących razem. Kuba był wysoki i przystojny, miał wesołe, orzechowe oczy, nonszalancki uśmiech i wrodzony wdzięk, który sprawiał, że rozmówca zaczynał czuć do niego sympatię już w ciągu kilku pierwszych minut spotkania. Potrafił miłymi słówkami oczarować naprawdę każdego, począwszy od podstarzałych nauczycielek, a na przypadkowo spotkanych dziewczynach skończywszy. Dzięki temu szczególnemu urokowi osobistemu, wszystko zawsze uchodziło mu na sucho. Marcelowi zdarzało się go nie znosić, mimo że byli kolegami już od wczesnego dzieciństwa.

Marcel, czyli drugi z chłopaków, stanowił całkowite przeciwieństwo swojego przyjaciela. Nie chodziło jednak o to, że był brzydki i nielubiany, ale brakowało mu tego szczególnego daru, dzięki któremu Kuba tak łatwo zjednywał sobie ludzi. Marcel dla innych był po prostu osobą zupełnie bezbarwną, z którą nikt nigdy się nie kłócił, ale którą od czasu do czasu zdarzało się zapomnieć zaprosić na przyjęcie. Kimś, kto przemyka niezauważony i rzadko odzywa się nie pytany o zdanie.

Zielony KotOnde histórias criam vida. Descubra agora