15. Ptak i jeździec cz.2

34 12 31
                                    

Marcel i Zielony Kor wyszli ze stacji i wtedy chłopak zdał sobie sprawę z beznadziei sytuacji, w której właśnie się znaleźli. Przecież nie miał pojęcia gdzie dokładnie znajdowała się Rosa. Podczas swojego szaleńczego biegu zupełnie stracił orientację. Dziewczyna mówiła coś o znaku, który miała postarać się mu dać, by chłopakowi udało się do niej wrócić. Co mogła mieć na myśli?

Marcel zaczynał już przeklinać samego siebie za bezmiar swojej głupoty (dlaczego jej posłuchał i zostawił ją samą w lesie?), kiedy zauważył coś, czego wcześniej na pewno tutaj nie było. Maleńki strumyczek, a raczej strużka wody, nie szersza niż palec dorosłego człowieka, znikała wśród drzew Lasu Jutra. Czyżby to właśnie ona miała być znakiem od Rosy?

– Tędy – powiedział Marcel. Pewnością w swoim głosie zaskoczył siebie samego. Czuł, że strużka wody miała doprowadzić ich do celu.

Nie wiedział czy na pewno ma rację, ale coś mówiło mu, że na końcu tego mikroskopijnego strumyczka znajdzie przyjaciółkę. Ostatnimi czasy nauczył się ufać swojej intuicji, która w Donikąd nigdy go nie zawodziła.

– Szliście za tym? – zapytał Zielony Kot, głową wskazując wijącą się strużkę wody. – Aż wreszcie znaleźliście dwa świeże, jeszcze ciepłe trupy? Hmm...

– Niezupełnie – odparł Marcel i przyspieszył kroku. – Szybciej!

Obaj puścili się pędem. Jak na osobnika, którego ulubionymi czynnościami były głównie jedzenie i spanie, w razie potrzeby Zielony Kot mógł poszczycić się nienaganną kondycją. Biegł szybko, tuż za Marcelem, ani razu nie oglądając się za siebie. Bezpieczna stacja została daleko za nimi.

Rzeczywiście intuicja i tym razem nie zawiodła Marcela. Dając się kierować maleńkiej strużce wody, wkrótce dotarli do miejsca, gdzie chłopak zostawił Rosę. Dziewczyna siedziała ze skrzyżowanymi nogami i spokojnie obserwowała nadbiegających przyjaciół. Kiwnęła głową, kiedy zziajani stanęli tuż obok niej. Strużka wody wpływała do maleńkiej kałuży, która znajdowała się tuż obok spoczywającej na ziemi dłoni Rosy.

– Widzisz, nic złego się nie stało – rzekła dziewczyna zupełnie spokojnym głosem niczym ktoś, dla kogo przebywanie sam na sam z trupami w środku lasu było najnormalniejszą rzeczą na świecie. – Dalej tutaj jesteśmy, cała nasza trójka.

Chłopak tak bardzo ucieszył się widząc Rosę całą i zdrową, że niewiele myśląc ukląkł tuż obok niej na ziemi i rzucił jej się na szyję. Zdezorientowana dziewczyna zesztywniała w jego ramionach, ale po chwili niepewnie odwzajemniła uścisk i nieśmiało poklepała go po plecach.

– Naprawdę nie musiałeś się niczym martwić. Umiem o siebie zadbać – powiedziała.

Zielony Kot w tym czasie pochylił się nad martwymi mężczyzną i ptakiem. Uważnie i w skupieniu zaczął oglądać ich ciała. Marcel jeszcze nigdy nie widział przyjaciela tak bardzo poważnego (szczerze powiedziawszy nigdy jeszcze nie widział go choć trochę poważnego).

Zielony Kot zawiesił wzrok na czole mężczyzny, skąd łypało na niego niepokojące trzecie oko.

– Człowiek Oka... – szepnął futrzak. – No proszę.

Marcel i Rosa wbili w niego pytające spojrzenia, dając mu tym samym do zrozumienia, że żadne z nich nie miało bladego pojęcia o Ludziach Oka. Spodziewali się wyjaśnień.

– Popatrzcie. Tutaj – powiedział Zielony Kot i wskazał miejsce między piórami martwego ptaka, tuż obok jego prawego skrzydła.

Marcel i Rosa pochylili się nad ptakiem i spojrzeli na miejsce wskazane przez Kota.

Zielony KotWhere stories live. Discover now