25. Przytulny dom Lili i Berna cz.2

15 9 26
                                    

Święto Kwiatów to jedno. Przygotowania do niego to drugie. W domu Lili i Bernarda te zaczęły się już od samego ranka i miały trwać aż do późnego popołudnia. Kiedy Rosa i Bern wreszcie dołączyli do Marcela, Zielonego Kota i Eli, cała ich szóstka zjadła pospieszne śniadanie składające się z jajecznicy oraz tostów i zabrała się do roboty. Szybko okazało się, że Święto Kwiatów jest tak naprawdę organizowane w równym stopniu przez każdego z uczestników – dlatego też wszyscy mają obowiązek dołożyć swoje przysłowiowe trzy grosze. Lila i Bern uznali, że prawdziwą hańbą byłoby zjawić się wieczorem wśród Krzaczorów z pustymi rękami (o dziwo Bern tryskał pozytywną energią od samego rana. Zaskoczył tym Marcela, który słyszał jak poprzedniej nocy mężczyzna śpiewał pod wpływem brunda). Zielony Kot jako jedyny ośmielił się zasugerować, że może warto byłoby odejść w tym roku od tradycji i pojawić się z jakimś skromnym przysmakiem. Szybko został jednak spacyfikowany i od razu wręczono mu żółtka jajek do utarcia, które miały być składnikiem tradycyjnego kołacza. Później już tylko siedział pokornie i ucierał w milczeniu. Centrum dowodzenia stanowili Lila i Bern, którzy wykrzykiwali polecenia niczym zawodowi wojskowi. „Ucieraj!", „ubijaj!", „mieszaj!", „zagniataj!" wypełniały kuchnię.

Dzięki ich wspólnej pracy do gotowego kołacza wkrótce dołączyły: sernik, makowiec, babka pisakowa, ciasto drożdżowe z kruszonką oraz mnóstwo karmelków. Wszyscy pracowali niczym mała cukiernia. Kiedy skończyli, słońce zdążyło wznieść się wysoko na horyzont i zacząć powoli opadać ku zachodowi.

– W tym roku jesteśmy odpowiedzialni za desery – wyjaśniła Lila.

– I chyba poszło nam dobrze – dodał Bernard, mierząc wzrokiem kołacz, sernik, makowiec, babkę piaskową, ciasto drożdżowe i mnóstwo karmelków.

Czekało ich już tylko długie i nudne zmywanie. Jednak rąk do pracy było dużo i wszystkie naczynia zostały niebawem umyte, wytarte i upchane na półkach. Kiedy Rosa położyła na miejscu ostatni talerzyk, szybko zerknęła na Marcela i wymieniła z nim porozumiewawcze spojrzenia. Oboje uśmiechnęli się do siebie. Mieli zamiar dyskretnie wymknąć się z kuchni, gdzie nie byli już przecież dłużej potrzebni. Drogę jednak zagrodziła im Lila.

– Kochanie – zaczęła, patrząc na Rosę i mierząc ją krytycznie. – Czy masz odpowiedni strój, który zamierzasz włożyć na Święto Kwiatów?

Rosa gestem wskazała swoją czerwoną tunikę. Była to ta sama tunika, którą stacja podarowała jej podczas ich pierwszego dnia w dwieście dwudziestce dwójce.

– Wykluczone – odparowała krótko Lila. – Musisz wyglądać elegancko. Pożyczę ci jedną z moich sukienek, niebieski będzie dobrze współgrał z twoimi ciemnymi włosami. Podepnie się tam i tu i będzie leżało jak ulał.

Marcel nie miał pojęcia jak coś, co należało do Lili, która cieszyła się sylwetką pokaźnej klepsydry, mogłoby pasować na Rosę, ale na szczęście nie był to jego problem.

Rosa rzuciła kobiecie przerażone spojrzenie, ale Lila zignorowała ją, gestem zapraszając, by poszła za nią na górę. Marcel uśmiechnął się do niej z otuchą. Był pewien, że w tym momencie nic nie przekonałoby Lili do zostawienia Rosy w spokoju.

– To ja przywdzieję muszkę – zamruczał Zielony Kot, przez przypadek ocierając się o nogi chłopaka niczym zwykły dachowiec. Obaj odskoczyli od siebie zaskoczeni. – Oj, wybacz. Ale muszka doda mi elegancji, nie sądzisz?

– Eeee...

– Muszę spodobać się kobietom – wyjaśnił Zielony Kot. – Święto Kwiatów to wyjątkowa okazja. Jakby to powiedzieć, wszyscy trochę luzują i dają się ponieść emocjom.

Marcel parsknął śmiechem.

– Biedna Rosa – dodał futrzak. – Lila nie spocznie, póki nie wystroi dziewczyny.

Zielony KotWhere stories live. Discover now