23. Krzaczory Krzaczaste cz.2

12 9 13
                                    

Spędzili wieczór na popijaniu herbaty z mniejszą lub większą ilością płatków mali i rozmawianiu o mało istotnych sprawach. Zielony Kot zaproponował, że bardzo chętnie pomogą Lili i Bernowi w uprzątnięciu salonu, skoro i tak narobili im tyle kłopotu swoimi niezapowiedzianymi odwiedzinami. Właściciele salonu przyjęli tę propozycję z wyrazem wdzięczności i już po chwili cała ich szóstka (nawet Elka się nie sprzeciwiła) krzątała się po pokoju wśród patelni, garnków, szczotek do włosów i patchworkowych poduszek. Na dobrą sprawę goście przysparzali więcej kłopotu niż pożytku, ponieważ nikt z nich nie miał pojęcia gdzie każdy z przedmiotów miał swoje właściwe miejsce. Udało im się jednak choć trochę pomóc gospodarzom, polerując srebrne widelce, zaszywając dziurę w płaszczu i wykonując kilka innych drobnych prac naprawczych. Spędzili czas całkiem przyjemnie, choć przez cały wieczór nie wydarzyło się tak naprawdę nic wyjątkowego.

Kiedy zrobiło się już dość późno, Lila oznajmiła, że nazajutrz czeka ich bardzo pracowity dzień i dlatego dobrze byłoby wcześniej pójść spać. Gestem wskazała, by Marcel, Rosa, Zielony Kot i Ela poszli za nią na pięterko, gdzie znajdowały się pozostałe pokoje.

– Na górze mamy trzy sypialnie – wyjaśniła. – Jedna z nich należy oczywiście do mnie i Berna, druga jest dla gości, a trzecia... trzecia to w zasadzie spiżarka, ale mam nadzieję, że nie będzie wam przeszkadzać, że prześpicie się wśród słoików?

– Niczym się nie przejmuj moja droga. Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do spania w najróżniejszych warunkach – powiedział Zielony Kot.

– Wspaniale! – ucieszyła się Lila. – W takim razie ty i Marcel zajmiecie tę spiżarkę, a Elę i naszą kochaną Rosę ulokujemy w najmniejszej sypialni.

Zarówno dziewczyna jak i gęś jęknęły. Żadna z nich nie chciała współdzielić sypialni, ale wyglądało na to, że nie miały wyjścia.

Lila otworzyła jedne z trzech par drzwi znajdujących się na piętrze.

– Tutaj będą spały nasze panie – zdecydowała.

Cała ich piątka znalazła się w pomieszczeniu tak małym, że ledwie się do niego wszyscy zmieścili. Dwa łóżka stały przy przeciwległych stronach pokoju. Były one dosyć spore i dlatego zajmowały większą część przestrzeni, nie pozostawiając wiele miejsca na poruszanie się. Nic więc dziwnego, że jedynym meblem poza łóżkami był tylko mały, drewniany kredens. Leżała na nim fioletowa serwetka, na której ktoś położył dzban pełen kwiatów z domowego ogródka. Rośliny wydawały bardzo intensywny, słodki zapach, od którego mogło zakręcić się w głowie.

– No to rozpakujcie się kochane – powiedziała pogodnie Lila, rzucając Rosie i Elce zachęcające spojrzenie. Dopiero po chwili do kobiety dotarło, że żadna z nich nie miała co rozpakowywać. – Hej, a gdzie tak właściwie są wasze bagaże? Chyba że... No nie powiecie, że macie jakąś drobinę zmniejszającą?

– Owszem! – zawołał Zielony Kot i wskazał głową na Rosę. – Cacko należy do tej małej.

Rosa rzuciła mu mordercze spojrzenie mówiące, że zdecydowanie nie życzy sobie by ktoś, a już na pewno nie Zielony Kot, nazywał ją „tą małą".

Zielony Kot wydał z siebie odgłos brzmiący jak „phi" i wyszedł z sypialni.

– To teraz pokażę wam naszą spiż... to znaczy drugą sypialnię – zawołała Lila, zgrabnie wymijając stojącą w przejściu Elę i wypadając do przedpokoju. – Za mną, za mną!

– A oto i nasza mała spiżarka sypialna – oznajmiła gospodyni, otwierając niewielkie, czerwone drzwi. Znad framugi wypadło kilka pająków. Jeden z nich spadł na głowę Marcela i wplątał mu się we włosy.

Marcel i Zielony Kot przestąpili próg i zaczęli rozglądać się dookoła. W pomieszczeniu panował półmrok. Ściany pokrywały półki pełne słoików i butelek. Ich zawartość wzbudziła w Marcelu ciekawość – A zwłaszcza ta, która miała zielonkawą barwę. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej miał do czynienia z tak zgniłozielonym dżemem.

Podczas oglądania słoików (i wyciągania pająków z włosów), chłopak nagle zdał sobie sprawę, że coś było nie tak. W spiżarce dało się bowiem znaleźć wszystko – zielone dżemy, zamknięte beczki, suszone warzywa, butelki pełne niezidentyfikowanych soków... Wszystko oprócz łóżek.

– A gdzie będziemy spać? – spytał.

Lila zachichotała i z całej siły walnęła pięścią w ścianę.

– Mamy tutaj taki przydatny wynalazek! – zawołała kobieta, a z sufitu wypadły dwa całkiem ładne, proste łóżka i zawisły tuż nad ziemią. – Praktyczne, co? I nie zajmują miejsca kiedy są złożone. To wynalazek przyjaciela Bernarda. Pomysłowy facet, nie powiem.

– Odrobina magii, co? – zapytał Kot, mierząc łóżka zaciekawionym spojrzeniem i kiwając z uznaniem głową.

– Daj spokój, tylko troszeczkę.

– Pomysłowe – mruknął Zielony Kot, obserwując jak łóżka zgrabnie chowają się w suficie pod wpływem drugiego uderzenia i ponownie wylatują z niego pod wpływem trzeciego.

Marcel tymczasem wyjął z włosów piątego pająka. 

Zielony KotWhere stories live. Discover now