ROZDZIAŁ 21

1K 48 65
                                    

Philip

Parkując pod domem, spoglądam na zegarek, by ocenić jak bardzo jestem spóźniony. Krzywię się, widząc, że dochodzi siódma. Mogę tylko wyobrazić sobie, jak bardzo Nina będzie na mnie zła. Z pewnością zarwiemy noc, żeby dopracować nasz występ na jutrzejszej konferencji. Nie przewidziałem, że cokolwiek zatrzyma mnie tak długo. Kiedy jednak zobaczyłem na wyświetlaczu numer, który nie dzwonił od kilku lat, nie mogłem go zignorować.

Świeżo po skończeniu Akademii, razem z Jesem zostaliśmy wysłani na szkolenie do regionu w Hiszpanii zwanego La Mancha. Tam zostaliśmy uwikłani w małe śledztwo, przy rozwiązaniu którego, pomogła nam banda miejscowych złodziejaszków. Można powiedzieć, że nawet się zaprzyjaźniliśmy. Na wszelki wypadek wymieniliśmy się kontaktami, gdyby ktoś z nas potrzebował pomocy. Nie przydały się aż do teraz, gdy Rico* – najmłodszy z bandy, którego zapamiętałem jako maniakalnego piromana, zadzwonił do mnie prosząc o poradę. Wpadli po uszy w jakieś bagno i nie mieli pojęcia, jak się z niego wydostać.

Przez chwilę głowiłem się nad tym, jak im pomóc. Nie mogłem tak po prostu olać sprawy. W końcu chodziło o ludzi, którzy kiedyś mi pomogli. Pojechałem prosto do Bruce'a z nadzieją, że on znajdzie dla nich jakąś radę. Wiedziałem, że mój przełożony nie będzie zadowolony widząc mnie w swoim dniu wolnym. Na całe szczęście otworzyła mi jego żona. Kochana Cindy zaprosiła mnie do środka i poczęstowała ciasteczkami, zanim jej mąż stanął w progu z morderczą miną. Opowiedziałem mu o wszystkim, a on obiecał poruszyć swoje kontakty. Zanim padła mi komórka zdążyłem tylko przepisać numer Rica. Nie miałem nawet jak uprzedzić Nine, że nie będzie mnie u niej o czasie.

Gaszę silnik, po czym opieram Clarisse na nóżce i zdejmuję z głowy kask. Dzisiejszy dzień wymęczył mnie jak żaden poprzedni. Naturalnie niczego nie znaleźliśmy. Walker trzyma się daleko od Czerwonej Strefy i innych przybytków, które moglibyśmy przetrząsnąć. Musi wynajmować pokój gdzieś, gdzie nikogo nie interesuje jego tożsamość. Nie wiem jednak, skąd pieniądze, którymi płaci za czynsz. Ktoś musi go kryć. Wzdycham ciężko, czując, że nic w tej sprawie nic nie trzyma się kupy.

Ruszam przez podjazd w stronę drzwi, po czym wskakuję po stopniach i łapię za klamkę. Okazują się otwarte, więc wchodzę do środka gotowy ochrzanić wszystkich zgromadzonych. Po co ta cała ochrona, jeśli nie respektują tak podstawowych czynników bezpieczeństwa, jak przekręcenie klucza w zamku?

Przechodzę przez korytarz i docieram do salonu, ale nagle staję jak wryty. Jes wygląda, jakby zobaczył ducha. Nina zdaje się, że ma łzy w oczach. Nawet Tatia wydaje się poruszona. Wszyscy troje stoją w napięciu, jakby mnie oczekiwali. Momentalnie przychodzi mi na myśl, że wydarzyło się coś strasznego.

Nina jako pierwsza otrząsa się z odrętwienia. Rusza w moją stronę niczym wystrzelona z procy. Nie mam pojęcia, co zamierza. Przez chwilę jestem przekonany, że mnie uderzy, ale wtedy rzuca mi się na szyję. Zaskoczony chwieję się na nogach, ale gdy odzyskuję równowagę, odwzajemniam uścisk. Instynktownie obejmuję ją w talii, jakbym próbował ochronić ją przed upadkiem. Przez moment nie mogę pojąć, czym zasłużyłem sobie na takie powitanie. Dziewczyna wbija dłonie w moje plecy tak mocno, jakby od tego zależało jej życie. Wywołane tym rozbawienie łaskocze mnie w płuca.

― Rany, ktoś umarł? ― pytam, nie wierząc, że mogłaby tak po prostu się za mną stęsknić. Nie widzieliśmy się raptem kilka godzin. Poza tym, z tego co mi wiadomo, uważa mnie za irytującego.

Przez chwilę odpowiada mi jedynie cisza, a ja czuję ucisk w gardle, na myśl, że być może zgadłem.

― Sądziliśmy, że ty ― mówi Jes.

BEZWŁADNE SERCA [16+]Where stories live. Discover now