Rozdział XXIX

2.4K 111 23
                                    

Caleb

Poczułem, jak wzbiera się we mnie cała złość. Każdy nerw w moim ciele, był pobudzony do tego stopnia, że cudem udało mi się zapanować nad tym, co nie chciałem, aby się wydarzyło.

Niccolo wpatrywał się we mnie beznamiętnie, oczekując ode mnie odpowiedzi. Wiedziałem, że tego chciał. Pragnął tego, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wielkie wtedy będzie mieć zyski jego rodzina.

- Myślisz, że wydam swoją córkę za mąż za kogoś, kogo w ogóle nie znam? – Syknąłem, wykluczając jego propozycję. – Szanujmy się, Niccolo, ale nie zgadzam się na to. Nie odeślę córki na inny kontynent.

Mężczyzna najwyraźniej nie spodziewał się takiej odpowiedzi, ponieważ jego wyraz twarzy w ciągu sekundy się zmienił.

- Prosisz mnie o pomoc, a nie wziąłeś pod uwagi zapłaty? – Zapytał wręcz zdziwiony.

- Ale nie takiej, kurwa. Nie wydam własnej córki za nikogo spoza Ameryki.

- Pozwól, że się wtrącę, synu – ojciec wciął nam się w rozmowę, pociągając mnie do tyłu. – Niccolo, oczywiście braliśmy pod uwagę z Calebem to, że będziesz oczekiwał czegoś w zamian, niemniej jednak może to być wszystko, ale nie ręka mojej przyszłej wnuczki.

- A czy, Calebie – skierował się do mnie – nie ważne jest dla ciebie bezpieczeństwo twojej żony?

Wkurwiał mnie ten człowiek. Pogrywał ze mną, co naprawdę źle wypływało na jego korzyść. Znałem oczywiście powagę sytuacji, ale na litość boską, nie przystanę na jego pojebaną propozycję.

- Próbując mnie zmanipulować, niewiele zyskasz – uniosłem podbródek, krew aż wrzała w moich żyłach, natomiast i tak byłem pewien, że dostanę to, czego chcę.

Przez ostatnie lata mojego życia, wygrywałem i przegrywałem na przemian. Oczywiście przyznam, że poniosłem więcej porażek spowodowanych wyłącznie moją głupotą, bezmyślnością i zbyt słabym zaangażowaniem w moją pracę, lecz odkąd wybudziłem się ze śpiączki, ostro wziąłem się w garść przysięgając sobie, że nadszedł czas na zlikwidowanie tej całej popieprzonej armii stworzonej przez Giorgia, oraz samego niego.

Zawsze to ja byłem na górze. Nigdy wcześniej nie pozwoliłem na spadek mojej reputacji wśród ludzi, a swoje zwycięstwa i trud włożony w to, co robię, zawdzięczałem tylko sobie i ojcu. To ja zdobywałem wszystko, co tylko chciałem. To moje imię pośród mafii wywoływało ciarki na jebanej skórze.

To ja wygrywałem. Zawsze.

Człowiek uczy się na błędach, które popełnił świadomie czy też nie. Poddaje się życiowemu sprawdzianowi, ponosząc porażkę, ale później wynosi z niego lekcje, naprawiając to, co zniszczył. Jest oczywiście świadomy tego, co zrobił, aczkolwiek wierzy, że będzie dobrze. Że będzie lepiej. Zadziera jedynie nos i twardo dąży do wyznaczonego przez siebie celu, by na koniec śmiać się prosto w twarz tym, którzy nie wierzyli w jego możliwości. Którzy skreślili wszystko, co oferował czy w wielkim skrócie nawet nie chcieli dostrzec tego, jaki on jest, tylko wbili sobie do głów to, że jest słaby i sobie nie poradzi.

Jak więc będzie wyglądała mina przegrywającego ze mną Niccola, czy samego Giorgia Villę, kiedy to ja zamknę ich w swojej klatce i pokażę, do czego jestem zdolny?

Kiedy to ja wygram trwającą między nami wojnę?

Włoch długo milczał, nie wiedziałem nawet, co takiego analizował z moich słów. Nie chciało mi się dłużej tu być, więc sam pozwoliłem sobie na przerwanie tej zasranej ciszy, chcąc jak najszybciej opuścić te miejsce.

- Odrzucam twoją propozycję, Niccolo – wyprostowałem plecy, kończąc z nim powoli spotkanie. – Byłem w stanie przystać na każdą, ale nie tą, którą jest oddanie mojej córki komuś, komu nie ufam. Przyszedłem tu, bo liczyłem na pomoc, jednakże jej nie otrzymałem. I wiesz co? Pierdol się. Nie potrzebuję od ciebie żadnego żołnierza. Módl się tylko o to, żebyś nie stracił wszystkiego, co zbudowałeś. Bo jeżeli myślisz, że milczenie w sprawie Giorgia ujdzie ci na sucho, to się grubo mylisz.

Na koniec jedynie pokazałem mu środkowego palca, zachęcając wzrokiem ojca do wyjścia. Ten lekko się uśmiechnął, z trudem powstrzymując śmiech i ruszył w stronę wyjścia.

- Aha, byłbym zapomniał – odwróciłem się jeszcze raz w stronę Niccolo. – Nie zlecaj wystrzelanie mnie i moich ludzi, bo skończyć pod piachem.

Wychodząc na zewnątrz, zwróciłem uwagę na plotkujących ze sobą ochroniarzy. Siedzieli przy niewielkim stoliku przy drzwiach, w ogóle nie widząc świata poza sobą.

- A my narzekamy na swoich – prychnąłem do ojca, który jedynie poklepał mnie po ramieniu.

Za bramą tego dziwnego miejsca, poczułem się tak, jakbym właśnie opuścił więzienie. Od razu wsiadłem do auta, po czym wyruszyliśmy na lotnisko, aby wrócić czym prędzej do Nowego Jorku.

- Nasza obecność tutaj była tak samo potrzebna, jak założenie tych jebanych bokserek od Hugo Bossa, które ledwo mieszczą mi jaja.

Musiałem z tego wszystkiego rozpiąć rozporek i poprawić bieliznę. Serio, okropne.

Ojciec popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, po czym przeczesał swoje siwe włosy palcami.

- No taka prawda. A ten cały Niccolo, za bardzo uwierzył w to, że zgodzę się na wszystko byleby otrzymać od niego jakąkolwiek pomoc – dopowiedziałem.

- Może faktycznie tak myślał – odparł tata.

- Na bank.

Droga na lotnisko zajęła nam godzinę. Będąc na miejscu, musiałem zaczekać jedynie na przygotowanie samolotu, a w międzyczasie ogarnąłem kilka telefonicznych spraw związanych z przemytem broni.

Pogoda tym razem nam nie dopisała. Nad miastem zawisły ciemne chmury, które zwiastowały burze. Schowałem komórkę do kieszeni, czekając na otworzenie drzwi samolotu, tata zaś rozmawiać z Sergio. Nie mając nic do roboty, skierowałem się w ich stronę, jednak brzęk telefonu mnie od tego powstrzymał. Zatrzymałem się w połowie drogi, wyciągając urządzenie, po czym je odblokowałem.

Wiadomość była od Eleanor. Wszedłem w treść, a kiedy ją przeczytałem, serce niemal stanęło mi w miejscu.

Nie mieliśmy praktycznie na nic już czasu.

Eleanor: Dostałam list. On tu jest.

THE KING - Mafia Life #2 || 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz