Przyjaciele zgliszcza rodziny Part I

5.5K 170 9
                                    

*****Clary*****


W końcu nastał tak długo wyczekiwany przeze mnie poranek. Dzisiejszego dnia miałam zostać posłana do instytutu, tym samym opuścić Valentine'a, mojego ojca. Świadomość, że nie będę miała za kim tęsknić, mieszała się z moją rzeczywistością. Każda wspomniana chwila, spędzona w towarzystwie ojca, plątała się z cierpieniem.
Westchnęłam przeciągle, przeglądając starą piwnicę.
Za niedługo miałam zamieszkać w instytucie naszych przyjaciół Lightwood'ów, w którym mój starszy brat Sebastian mieszkał i uczył się od trzech lat -sam także  posłany tam przez ojca- i zapomnieć o tym skąpanym w mroku pomieszczeniu.  Moje szczęście nie znało granic,  w końcu nastał dzień mojego uwolnienia. Czasem zastanawiałam się, w którym momencie moje życie ze złej drogi, stoczyło się do wielkiej groty bez- jak mi się wydawało- wyjścia.  Nie potrafiłam nawet określić, kiedy sprawy przydziały możliwie gorszy obrót. Każdego dnia karana za wszystko, poddawałam się otaczającym mnie demonom. Zdesperowana próbowałam uciszyć swe łganie w ciemnościach piwnicy. Kiedyś jeszcze starałam się wzniecić ogień w mym wnętrzu i uciec, jak najdalej to było możliwe, lecz w końcu nastały czasy, gdzie jedyny cienki mur, który udało mi się wznieść, chronił mnie przed zagrożeniem.
Przyjaciele Valentina mieli dwójkę dzieci: Alec'a i moją jedyną przyjaciółkę Isabelle. Z Izzy przyjaźniłyśmy się od dziecka. Chociaż pisałyśmy do siebie ciągle ogniste wiadomości, nie widziałyśmy się już dwa lata. Tęsknota narastała z każdym ciągnącym się dniem.
Z zaciśniętymi pięściami, zeszłam po schodach, od razu kierując się do jadalni. Przy stole siedział już Valentine wraz z moim bratem, który wrócił parę dni wcześniej. W związku z tym, że miał już dziewiętnaście lat i skończył przymusową trzyletnią naukę w instytucie, mógł zakończyć swoje nauczanie, bądź kontynuować dalsze życie w instytucie. Niestety, jego decyzja w tej sprawie, wciąż nie została nagłośniona.
- Dzień dobry.
- Widzę, że w dobrym humorze - Zaczął Sebastian z uśmiechem.
Jego białe włosy odziedziczone po Valentinie i piękne szmaragdowe oczy po naszej zmarłej matce oraz dołeczki w smukłych policzkach, uspokajały moje przyspieszone tętno.
Miał dziś dobry humor, pomyślałam.
- Przez portal przejdziesz przed obiadem - oświadczył Valentine oficjalnym tonem.
- Dopiero? Dlaczego tak późno? - zapytałam rozczarowana.
- Clarisso, nie chcesz spędzić trochę czasu z ojcem? - zapytał.
Skupiwszy się na mym niezadowoleniu, zaśmiał się bez krzty wesołości - Jeremiasz jest zajęty, portal najprędzej otworzy o pierwszej popołudniu.
Jeremiasz był początkującym czarownikiem z rodu niejakiego Magnusa, wielkiego czarownika Brooklynu. Był on jednym z przyjaciół naszych zgliszczy rodziny.
- To wiele wyjaśnia.
Czułam jak moje płynne szczęście pomału odpływa, nie pozostawiając po sobie najmniejszej kropli, bądź śladu.
Tak bardzo pragnęłam spotkać się z przyjaciółmi, tym samym odciąć się od ojca.
Jednakże ciekawił mnie pewien fakt, związany z nowym uczniem Nowojorskiego instytutu, z którym nie miałam okazji się jeszcze zapoznać. Koło informacji na temat tajemniczego przybysza, kończył się na dacie jego przybycia, która powielała się z pojawieniem w instytucie mojego brata Sebastiana oraz sympatią, z którą go powitali.
W pamięci odtwarzałam listy z przeszło dwóch lat, kiedy to Isabelle zachwycała się wydarzeniem wiążącym Aleca, jej brata i nowego ucznia więzią Parabatai**  

♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

**PARABATAI - To nierozłączni towarzysze walki. Powiązani przysięgą, że będą się chronić aż do śmierci. Mogą mieć w życiu tylko jednego parabatai, oraz nie mogą później z tej więzi zrezygnować, rozwiązuje ją tylko śmierć. "To najlepsi przyjaciele, którzy umierają u swego boku".

Dary Anioła Miasto młodszego PokoleniaWhere stories live. Discover now